Kod Leonarda da Vinci. Дэн Браун

Читать онлайн.
Название Kod Leonarda da Vinci
Автор произведения Дэн Браун
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-7508-803-8



Скачать книгу

czuła się winna, że zrobiła z Langdona uciekiniera, a teraz chce go opuścić, ale wiedziała, że nie ma wyboru. Wskazała dłonią drzwi i prowadzące do nich metalowe schody.

      – Trzeba iść przez te drzwi, potem za podświetlonymi znakami do wyjścia. Dziadek kiedyś mnie tędy sprowadzał. Po znakach dojdzie się do wyjścia awaryjnego. Otwiera się tylko w jedną stronę – na zewnątrz. – Dała Langdonowi kluczyki do samochodu. – Mój samochód to czerwony smart. Stoi na parkingu dla pracowników. Tuż za filarem. Wie pan, jak dojechać do ambasady?

      Langdon skinął głową, wpatrując się w kluczyki.

      – Proszę posłuchać – mówiła Sophie teraz już cichszym i łagodniejszym głosem. – Sądzę, że dziadek mógł mi zostawić wiadomość gdzieś obok Mona Lizy, jakąś wskazówkę, kto go zabił. Albo dlaczego jestem w niebezpieczeństwie. Albo co się stało z moją rodziną. Muszę tam iść i sprawdzić.

      – Jeżeli chciał powiedzieć, dlaczego jest pani w niebezpieczeństwie, mógł przecież napisać to na podłodze, tam gdzie umarł. Po co te skomplikowane kalambury?

      – Myślę, że dziadek nie chciał, żeby ktokolwiek się dowiedział. Nawet policja.

      Bezsprzecznie, dziadek Sophie zrobił wszystko, co było w jego mocy, żeby tajna wiadomość dotarła wprost do niej. Zapisał ją za pomocą kodu, umieścił w niej tajne inicjały Sophie i kazał jej znaleźć Roberta Langdona. To było mądre posunięcie, zważywszy na to, że Amerykanin, specjalista od symboli, rozszyfrował jego kod.

      – Może brzmi to dziwnie – powiedziała Sophie – ale uważam, że dziadek chce, żebym dotarła do Mona Lizy, zanim zrobi to ktokolwiek inny.

      – Ja też wracam.

      – Nie! Nie wiemy, jak długo Wielka Galeria będzie pusta. Pan musi uciekać.

      Langdon wahał się przez chwilę, jakby jego akademicka ciekawość walczyła o lepsze ze zdrowym rozsądkiem i pchała go z powrotem w łapy Fache’a.

      – Proszę iść. Teraz. – Sophie uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. – Zobaczymy się w ambasadzie, panie Langdon.

      Langdon wyglądał na rozczarowanego.

      – Dobrze, ale pod jednym warunkiem – odparł poważnie.

      Zatrzymała się w miejscu zdziwiona.

      – Co to za warunek?

      – Że przestaniesz mówić do mnie pan.

      Sophie zobaczyła ślad uśmiechu na jego twarzy i poczuła, że sama też się uśmiecha.

      – Powodzenia, Robercie.

      Kiedy Langdon zszedł na dół, uderzył go wyraźny zapach pokostu lnianego i pyłu gipsowego. Tuż przed nim oświetlony znak SORTIE/EXIT i strzałka wskazywały drogę wyjścia na końcu długiego korytarza.

      Langdon wszedł do holu.

      Po prawej stronie otwierały się pogrążone w półcieniach pracownie konserwatorskie, z których spoglądały na niego grupy rzeźb w różnych stadiach renowacji. Po lewej zobaczył kilka pracowni malarskich, przypominających mu wnętrza sal uniwersyteckich, gdzie uczono grafiki i malarstwa – szeregi palet, obrazy, sztalugi, narzędzia do produkcji ram do obrazów – linia produkcyjna sztuk graficznych.

      Idąc korytarzem, Langdon zastanawiał się, czy to sen i czy za chwilę obudzi się zdziwiony w swoim łóżku w Cambridge. Cały ten wieczór robił wrażenie dziwnego snu. Za chwilę wyjdę z Luwru na ulicę… jako uciekinier.

      Sprytny anagram i wiadomość od Saunière’a wciąż kołatały mu się w głowie i Langdon zastanawiał się, co Sophie znajdzie przy Mona Lizie… Czy w ogóle coś znajdzie. Wydawała się taka pewna, że dziadek chciał, żeby podeszła do słynnego obrazu jeszcze raz. To była przekonująca interpretacja, ale Langdon nie mógł pozbyć się wrażenia, że ma do czynienia z jakimś paradoksem.

      PS. Znajdź Roberta Langdona.

      Saunière napisał nazwisko Langdona na podłodze, polecając Sophie, by go odnalazła. Ale dlaczego? Czy tylko po to, żeby pomógł jej rozszyfrować anagram?

      To mało prawdopodobne.

      Saunière nie miał żadnych podstaw przypuszczać, że Langdon jest jakoś szczególnie biegły w anagramach. Przecież się nie znaliśmy. A co ważniejsze, Sophie powiedziała bez wahania, że to ona powinna była rozszyfrować ten anagram bez niczyjej pomocy. To Sophie zobaczyła ciąg Fibonacciego i niewątpliwie Sophie, gdyby dać jej trochę więcej czasu, rozszyfrowałaby wiadomość. Bez pomocy Langdona.

      Sophie miała złamać i rozszyfrować anagram bez niczyjej pomocy. Langdon coraz mocniej utwierdzał się w tym mniemaniu, ale ta konkluzja otwierała ogromną lukę w zrozumieniu logiki myślenia i działania Saunière’a.

      Dlaczego ja? zastanawiał się, idąc dalej korytarzem. Dlaczego ostatnim życzeniem Saunière’a było, żeby jego wnuczka, z którą nie widział się tyle lat, znalazła właśnie mnie? Cóż jest takiego, co ja wiem, a Saunière podejrzewał, że wiem?

      Langdon zatrzymał się nagle w pół kroku. Z rozszerzonymi oczami macał ręką w kieszeni i w końcu wydobył z niej wydruk komputerowy. Wpatrywał się w ostatnią linijkę wiadomości Saunière’a.

      PS. Znajdź Roberta Langdona.

      Zatrzymał wzrok na pierwszych dwóch literach.

      PS.

      W jednej chwili zadziwiająca mieszanka symboli zaczęła nabierać sensu. Uderzyło to w niego jak piorun; wszystkie jego dokonania w dziedzinie symboliki i historii nagle wydały mu się niczym. To, co Jacques Saunière zrobił dziś wieczór, w jednej chwili stało się zupełnie jasne.

      Myśli kłębiły mu się pod czaszką, kiedy próbował złożyć w całość następstwa tego odkrycia. Odwrócił się gwałtownie i spojrzał w tył, tam skąd przyszedł.

      Mam czas?

      Wiedział, że to nie gra roli.

      Bez chwili wahania puścił się biegiem z powrotem w kierunku schodów.

      Rozdział 22

      Sylas, klęcząc w pierwszej ławce, udawał, że się modli, a tak naprawdę wodził oczami dookoła, próbując zorientować się w układzie architektonicznym świątyni. Saint-Sulpice, podobnie jak większość kościołów, zbudowano na planie olbrzymiego krzyża. Dłuższa, centralna część kościoła – nawa główna – prowadziła bezpośrednio do ołtarza i była przecięta nawą poprzeczną, zwaną transeptem. Miejsce, gdzie krzyżowały się nawa i transept, znajdowało się wprost pod główną kopułą kościoła i uważano je za serce świątyni… Punkt najbardziej uświęcony i mistyczny, najważniejszy.

      Nie dzisiaj – pomyślał Sylas. Saint-Sulpice kryje swoje sekrety gdzie indziej.

      Obrócił głowę w prawo, spojrzał na południowe ramię transeptu, w kierunku otwartej przestrzeni podłogi – tam gdzie kończyły się ławki, w kierunku miejsca, które opisywały jego ofiary.

      To tam.

      Zatopiony w szarej granitowej podłodze, błyszczał pośród kamieni cienki, wypolerowany pasek mosiądzu… Złota linia przecinająca kościół w poprzek. Na linii zaznaczone były kreski, takie jak na linijce. Był to gnomon, jak powiedziano Sylasowi, przedchrześcijańskie urządzenie astronomiczne podobne do zegara słonecznego. Turyści, naukowcy i historycy z całego świata przyjeżdżali do Saint-Sulpice, żeby przyjrzeć się tej słynnej linii.

      Linia róży.

      Sylas powoli wiódł wzrokiem po ścieżce z mosiądzu, która prowadziła go przez całą przestrzeń posadzki od lewej strony do prawej,