Kod Leonarda da Vinci. Дэн Браун

Читать онлайн.
Название Kod Leonarda da Vinci
Автор произведения Дэн Браун
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-7508-803-8



Скачать книгу

zerwał się na równe nogi, kiedy migające światełko wystrzeliło dalej za ścianę. Sygnał przez chwilę był niepewny, a potem mrugająca kropeczka zatrzymała się nagle około dziesięciu metrów poza granicą budynku.

      Collet pomanipulował myszą i klawiszami, wywołał mapę Paryża i skalibrował na nowo GPS. Zogniskował pole widzenia i teraz zobaczył dokładne położenie sygnału.

      Nie poruszał się. Znajdował się dokładnie na środku Place du Carrousel.

      Langdon musiał więc wyskoczyć przez okno.

      Rozdział 18

      Fache pędził przez Wielką Galerię, słysząc dobiegający z radia głos Colleta, który przebijał się przez odległy dźwięk alarmu.

      – Skoczył! – wrzeszczał Collet. – Widzę sygnał przy Place du Carrousel. Za oknem łazienki. Nie porusza się! Boże, Langdon chyba popełnił samobójstwo!

      Fache słyszał głos, ale nie wiedział, o co chodzi. Biegł dalej. Wydawało się, że galeria nie ma końca. Kiedy mijał ciało Saunière’a, skupił wzrok na ściankach działowych na końcu skrzydła Denona. Alarm słychać było teraz znacznie głośniej.

      – Chwileczkę! – ponownie odezwał się Collet. – Rusza się! Mój Boże, on żyje! Langdon się rusza!

      Fache wciąż biegł, za każdym krokiem coraz bardziej przeklinając długość korytarza.

      – Langdon porusza się coraz szybciej! – wrzeszczał Collet. – Biegnie w dół Carrousel. Nie… Nabiera prędkości. Porusza się za szybko!

      Fache dopadł do ścianek działowych, prześliznął się między nimi, zobaczył toalety i pobiegł prosto do nich.

      Głosu z krótkofalówki prawie nie było już słychać, tak głośno wył alarm.

      – On musi być w samochodzie! Chyba jest w samochodzie! Nie potrafię…

      Dźwięki dzwonków alarmowych połknęły głos Colleta, kiedy Fache w końcu wpadł z wyciągniętą bronią do męskiej toalety. Mrużąc oczy, jakby chciał w ten sposób przytłumić przeszywający czaszkę dźwięk alarmu, przeszukał wzrokiem całą przestrzeń.

      Ubikacja była pusta, podobnie łazienka. Oczy Fache’a spoczęły natychmiast na rozbitej szybie po przeciwległej stronie. Podbiegł do otworu okiennego i spojrzał w dół. Langdona nigdzie nie było widać. Fache nie mógł sobie wyobrazić, żeby ktokolwiek zaryzykował taki numer. Z pewnością, jeżeli spadł z tej wysokości, będzie ciężko ranny.

      W końcu alarm się wyłączył i znów w krótkofalówce rozległ się głos Colleta:

      – …Porusza się w kierunku wschodnim… Coraz szybciej… Przejeżdża przez Pont du Carrousel na drugi brzeg Sekwany!

      Fache odwrócił się w lewo. Jedynym pojazdem na Pont du Carrousel była ogromna ciężarówka z przyczepą, która jechała na południe, oddalając się od Luwru. Ciężarówka była przykryta od burty do burty plastikową plandeką, przypominającą z daleka ogromny hamak. Fache poczuł dreszcz strachu. Ta ciężarówka kilka chwil temu prawdopodobnie zatrzymała się na czerwonym świetle tuż pod oknem toalety.

      To szalone ryzyko, powiedział sobie Fache. Langdon nie mógł wiedzieć, co ciężarówka wiezie pod winylową plandeką. A gdyby wiozła stal? Albo cement? Albo nawet śmieci? Skoczyć z dwunastu metrów? To by było szaleństwo.

      – Sygnał zakręca! – krzyknął Collet. – Skręca w prawo, w Port des Saints-Peres!

      I rzeczywiście, ogromny tir, który przejechał most, teraz zwalniał i skręcał w prawo, w Port des Saints-Peres. Niech i tak będzie, pomyślał Fache. Nie mogąc wyjść ze zdumienia, przyglądał się, jak ciężarówka znika za rogiem. Collet już zawiadamiał przez radio agentów dyżurujących przed Luwrem, podrywając ich ze stanowisk i posyłając w wozach patrolowych, żeby ścigali tira, cały czas nadając informacje na temat zmieniającego się położenia ciężarówki, jakby to było jakieś dziwaczne poszukiwanie skarbu.

      To koniec, Fache nie miał wątpliwości. Jego ludzie otoczą ciężarówkę w ciągu kilku minut. Langdon nie ma szansy, by się wymknąć.

      Schował broń do kabury, wyszedł z toalety i wezwał Colleta przez radio.

      – Sprowadź samochód. Chcę tam być, kiedy go aresztujemy.

      Kiedy Fache biegł z powrotem przez całą Wielką Galerię, zastanawiał się, czy Langdon w ogóle przeżył upadek.

      Prawdę mówiąc, i tak go to nie obchodziło.

      Langdon uciekł. A więc jest winny.

      Langdon i Sophie stali w ciemnościach Wielkiej Galerii, przyciśnięci plecami do jednej ze ścianek działowych, które zasłaniały toalety przed wzrokiem zwiedzających. Ledwo zdążyli się ukryć, gdy Fache przebiegł obok z wyciągniętym pistoletem i zniknął za drzwiami toalety.

      Ostatnie sześćdziesiąt sekund minęło jak mgnienie oka.

      Znajdowali się w łazience. Langdon czuł wewnętrzny opór przed ucieczką z miejsca zbrodni, której przecież nie popełnił. Sophie spoglądała na wykonane z grubego szkła okno i zabezpieczającą je siatkę alarmu. Potem przeniosła wzrok na ulicę, jakby mierząc odległość od ziemi.

      – Gdyby pan dobrze wycelował, mógłby się pan stąd wydostać – powiedziała.

      – Dobrze wycelować? – Wyjrzał niepewnie na ulicę.

      Ogromny, osiemnastokołowy tir zmierzał powoli w kierunku świateł, po czym zatrzymał się przed skrzyżowaniem. Nad burtami ciężarówki była rozciągnięta błękitna gruba folia pokrywająca luźno ładunek. Langdon miał nadzieję, że Sophie nie myśli o tym, o czym wydawała się myśleć.

      – Sophie, ja na pewno nie skoczę…

      – Proszę wyjąć pluskwę z kieszeni.

      Wciąż nie mogąc wyjść ze zdumienia, Langdon pogrzebał w kieszeni i znalazł maleńki metalowy krążek. Sophie wzięła go od niego i podeszła do umywalki. Chwyciła kostkę mydła, położyła pluskwę na jej powierzchni i kciukiem wcisnęła w mydło. Kiedy krążek zagłębił się w miękkiej powierzchni, ścisnęła mydło palcami i zatkała dziurę, zatapiając na dobre urządzenie wewnątrz kostki.

      Podała mydło Langdonowi i spod umywalek wyciągnęła ciężki cylindryczny kosz na śmieci. Trzymając go przed sobą, jak taranem uderzyła nim w szybę, zanim Langdon zdążył zaprotestować. Dno kosza wybiło dziurę w samym środku i szkło posypało się w dół.

      Nad nimi wybuchły alarmy. Było tak głośno, że wydawało się, że popękają im bębenki.

      – Mydło! – krzyknęła Sophie, którą ledwo było słychać w tym hałasie. Langdon wsunął jej kostkę mydła w dłoń. Trzymając je w ręku, wyjrzała przez wybite okno na ulicę i zmierzyła wzrokiem osiemnastokołowego tira stojącego na światłach tuż pod nimi. Cel był olbrzymi, plandeka szeroka i nieruchoma, i znajdował się w odległości mniej niż trzech metrów od ściany budynku. Kiedy światło miało się zmienić, Sophie wzięła głęboki oddech i wyrzuciła mydło wielkim łukiem w ciemność.

      Pofrunęło w kierunku ciężarówki, wylądowało na samej krawędzi plandeki i ześliznęło się w kierunku przedziału ładunkowego w chwili, gdy światło zmieniło się na zielone.

      – Gratuluję – powiedziała Sophie, odciągając Langdona w kierunku drzwi. – Właśnie uciekł pan z Luwru.

      Opuścili toaletę i ukryli się w galerii, kiedy Fache przebiegał obok nich.

      Teraz, kiedy wyłączył się alarm przeciwpożarowy,