Название | Zamiana |
---|---|
Автор произведения | Joseph Finder |
Жанр | Триллеры |
Серия | |
Издательство | Триллеры |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8110-892-8 |
– Słuchaj, po prostu zaprowadź mnie do tego biura i pozwól zająć się moją robotą. Jeśli jedna metoda nie zadziała, zawsze istnieje inny sposób.
– To znaczy?
– Nie wiem, co ci powiedziano, ale jestem konsultantem do spraw zabezpieczeń. Tak się składa, że posiadam umiejętności hakerskie, jednak moja firma zajmuje się czymś znacznie więcej. Gdyby z jakiegoś powodu okazało się to konieczne.
– Na przykład?
Rosjanin wzruszył niechętnie ramionami.
– Pani senator zamieniła się z kimś na laptopy. Może będzie wam potrzebny inny rodzaj pomocy, żeby odzyskać ten właściwy.
Abbott znieruchomiał na chwilę. Szefowa musiała się wygadać, dlaczego tak naprawdę chcą się włamać do komputera. Poważny błąd. Nie żeby Will ośmielił się udzielić jej za to reprymendy. Rzecz w tym, że im więcej ludzi wiedziało o sprawie, tym większe było ryzyko.
Spróbował pierwotnej wersji.
– No cóż, oczywiście, że to nie jest komputer pani senator, ale jeśli ustalimy tożsamość faceta, do którego należy, będziemy mogli dokonać wymiany.
Jewgienij uśmiechnął się i pokiwał głową. Jakby nie uwierzył w ani jedno wypowiedziane przez Willa słowo. Jakby znał całą prawdę.
– Wiesz, gdzie mnie szukać – powiedział. – A jeśli chodzi o te zamszaki, to najlepiej spryskać je silikonem.
10
– Masz chwilę? – zapytała Karen Wynant. Tanner usłyszał w jej głosie niepokój.
– Wejdź, proszę.
Westchnienie.
– Znasz ten lokal ze śmieszną nazwą, w którym serwują śniadania?
– Jajogłowy?
– Tak. Myślałam, że jesteśmy dogadani. A teraz nie odpowiadają na moje mejle, telefony, w ogóle na nic.
– Pisali o nich w „Globe”. – Niedawno gazeta „Boston Globe” opublikowała artykuł o nowym supermodnym lokalu o nazwie Jajogłowy, gdzie podawano wyłącznie śniadania. Jego właściciele zaczynali od food trucka w Portland w stanie Oregon, a teraz dysponowali restauracjami w murowanych budynkach w Los Angeles, Nowym Jorku i w Bostonie. Mieli ambicję stać się odpowiednikiem sieci Shake Shack, tyle że w zakresie „śniadaniowym”. Podawali gościom jajeczne kanapki na bazie słodkich bułeczek z dodatkiem tajskiego sosu sriracha i wołowiny Wagyu, zawsze z dodatkiem szarej soli morskiej. Założyciel i współwłaściciel restauracji wspominał w artykule, że będą serwować również kawę firmy Tanner Roast.
– Tak? Mam złe przeczucia.
Złe przeczucia towarzyszyły Karen względem większości potencjalnych transakcji handlowych, przynajmniej do czasu, aż umowa nie została przypieczętowana; potem zaś dręczyły ją przeczucia, że interes jednak nie wypali. Niekiedy miała rację. Zdarzało się.
– Chcesz, abym z kimś o tym porozmawiał?
– A mógłbyś? Myślę, że to zrobiłoby wrażenie na ich dyrektorze, tym Ryanie jakimś tam. On bardzo cię lubi.
– Prześlij mi jego numer esemesem. Zajmę się tym.
– Ci z Four Seasons nadal się nie kontaktowali?
– Skontaktują się.
– Słyszałam, że Blake Gifford jest w Toronto.
– I spotyka się z Four Seasons? – Blake Gifford był błaznem, ale także założycielem firmy City Roast, również specjalizującej się w obrocie kawą, jednej z konkurentek Michaela. Blake zalazł Tannerowi za skórę w sposób szczególny programem telewizyjnym, który emitowano na kanale National Geographic, a także włosami związanymi w koczek oraz kolczykiem w jednym uchu. Program nosił tytuł Roasted, a jego główną gwiazdą był właśnie Gifford, który w każdym odcinku podróżował do innego kraju, udając, że chce kupić większą ilość kawy. Musiał się tam borykać z różnymi zagrożeniami: a to przedzierał się przez dziką dżunglę, a to prowadził niebezpieczne negocjacje cenowe z prawdziwymi bandziorami. Wędrował po Serengeti, pojawiał się w Ugandzie, na Haiti czy w Jemenie, dźwigając jutowe worki z kawą. Wszystko to było jedną totalną bzdurą. W rzeczywistości Blake kupował niemal całe swoje zapasy poprzez zwykłych brokerów; w głównej mierze była to średniej jakości kawa z Brazylii bądź z Sumatry, niewiele lepsza od puszkowanej Maxwell House.
Karen wzruszyła ramionami.
– Nic nie poradzę, że ciągle o tym myślę.
– Ten kontrakt jest nasz. Odpręż się. Dzięki metodzie parzenia „na zimno”.
– Uwierzę, gdy będę trzymać w ręku podpisaną umowę.
Tanner zdawał sobie sprawę, że prowadząc firmę, będzie niekiedy musiał zderzyć się z brutalną rzeczywistością. Ale już od dziecka marzył, by mieć własny biznes i pracować u siebie.
Od chwili, gdy znalazł Pudełko.
Żywo pamiętał dzień, w którym w ślad za pręgowanym kotem o imieniu Tiger udał się na strych rodzinnego domu. Michael – miał wtedy tylko osiem lat i nazywano go Mickey – znów poczuł panującą na poddaszu wysoką temperaturę, widział obłoki kurzu tańczące w promieniach światła, przypominał sobie schludnie posegregowane pudła z różnymi rzeczami, liczące kilkadziesiąt lat. Nikt nigdy tu nie wchodził. Było to miejsce zakazane, rodzice nie pozwalali mu się tam bawić nawet w chowanego. Po prostu nikt o nim nie wspominał, o strychu milczano. Lecz kiedy Michael, prowadzony przez Tigera, już się tam znalazł, potknął się o stos kartonów, który upadł na podłogę. Gdy przestraszony zaczął ustawiać je ponownie jedne na drugich, w pewnej chwili zauważył stare pudło z napisem TANNER Q. Zaklejono je brązową papierową taśmą, która zdążyła się wypaczyć i większa jej część zwisała luźno. Zerwania jej resztek nie uważał za poważne przestępstwo: poszło łatwo i Michael mógł otworzyć pudełko.
Podekscytowany znalazł w środku duże, kolorowe menu z jakiejś restauracji, która nosiła nazwę Tanner Q. Jadłospis obejmował dania z grilla, żeberka wieprzowe i wołowe, szarpaną wieprzowinę oraz dodatki, takie jak sałatka coleslaw czy chleb kukurydziany. Menu było piękne, mocno barwione na czerwono i zielono, z cudownymi ilustracjami specjałów szefa kuchni wykonanymi metodą drzeworytu. Pod kartą dań leżała kupa ulotek, w których pisano coś o „biznesplanie dla restauracji grillowych Tanner Q”.
Mickey nigdy wcześniej o czymś takim nie słyszał; zaczął się zastanawiać, dlaczego rodzice o tym nie wspominali. Może sprawa była zadawniona, a może restauracje już dawno wypadły z rynku. Zabrał menu ze sobą na dół; Tigera wziął pod pachę. Wszedł do kuchni, gdzie matka gotowała kolację, a ojciec siedział za stołem i z nią rozmawiał.
– Co tam chowasz, Mickey? – zapytał ojciec. Jego twarz nagle poczerwieniała. Wymienili z matką Tannera czujne spojrzenia.
– Och, to jakaś staroć – rzuciła mama, odbierając chłopcu menu. – Nie ma na co patrzeć, lepiej wyrzucić. – Położyła kartę dań na kontuarze. – To było bardzo dawno temu.
– Mieliście kiedyś własną restaurację? – Michael zwrócił się do ojca z pytaniem.
– Nie – odrzekła matka. – Mieliśmy tylko pomysł, ale przed wieloma laty.
– Pomysł na restaurację?
– Gdyby każda myśl zmieniała się w złoto, to… –