Zamiana. Joseph Finder

Читать онлайн.
Название Zamiana
Автор произведения Joseph Finder
Жанр Триллеры
Серия
Издательство Триллеры
Год выпуска 0
isbn 978-83-8110-892-8



Скачать книгу

co Will postanowił wystartować w wyborach na przewodniczącego samorządu studentów. Miał stanąć w szranki z innym lubianym młodzieńcem. Wówczas Will podszedł do niego i zaproponował swoje usługi „poprowadzenia” kampanii. Ów chłopak, niejaki Peter Green, w pierwszej chwili uznał, że Will sobie żartuje, ale potem sprawę przemyślał i wyraził zgodę. Peter wybory wygrał, a przemawiając jako zwycięzca – w istocie był to chaotyczny, improwizowany bełkot na haju – oświadczył: „Hej, Pingwin, jestem twoim wielkim dłużnikiem. Znaczy – Will”. Peter po prostu się przejęzyczył, tłumaczył sobie Abbott, udając, że śmieje się wraz z resztą audytorium.

      Na ostatnim roku studiów Will został przewodniczącym klubu dyskusyjnego pod nazwą Towarzystwo Technik Śledczych, ponieważ nikt inny nie chciał się podjąć tej ciężkiej pracy, właściwie harówki. Fakt ten umieścił w swoim CV, aplikując o staż na Kapitolu. Dołączył również listę dziekańską, czyli oceny z wszystkich ośmiu semestrów.

      Abbott delikatnie zapukał w otwarte drzwi gabinetu szefowej. Senator Susan Robbins siedziała za drewnianym biurkiem ze szklanym blatem, rozmawiając przez telefon. Podniosła palec wskazujący, obrzuciła Willa pustym wzrokiem i powiedziała:

      – Tak, Chuck. Da się zrobić. Załatwione.

      Will czekał w progu. Robbins była imponującą kobietą o kasztanowych włosach i kobaltowoniebieskich oczach. Jako dwudziesto-, trzydziestolatka musiała zwalać z nóg. Nawet w wieku sześćdziesięciu dwóch lat wciąż wyglądała pięknie.

      Miała na sobie modry żakiet, który wkładała, będąc w nastroju bojowym. Z reguły nosiła kostiumy bądź spódnice barwy perłowej. Turkus oznaczał, że senator wybrała postawę koncyliacyjną, natomiast kolor szmaragdowy przeznaczony był na posiedzenia o dużej oglądalności, przed kamerami telewizyjnymi. Na zajęcia wieczorne i zbiórki pieniędzy rezerwowała barwy rubinowe. Will był prawdopodobnie jedyną osobą na świecie, która wiedziała, co oznacza dany kolor ubioru Susan Robbins. I chyba jedyną, którą to obchodziło.

      Senator bawiła się zwiniętym przewodem telefonicznym, owijając go wokół palca niczym małe lasso.

      – Rozumiem – powiedziała. – Hm, hm. Pa.

      Odłożyła słuchawkę.

      – Wejdź – poleciła.

      Abbott wszedł do gabinetu i usiadł na krześle obok biurka. Szefową i jego dzieliła różnica dwudziestu pięciu lat, dlatego czasami czuł się jak jeden z jej synów: dobry syn. Ze starszym potomkiem miała napięte relacje, natomiast z młodszym – praktycznie żadne. Will zastanawiał się, jak to jest mieć taką matkę jak Susan Robbins. Z pewnością niełatwo. Jako szefowa potrafiła, no cóż, dać się we znaki, ale mimo to odczuwał gorące pragnienie jej chronienia, niezachwianą lojalność, gęstą i lepką niczym żywica epoksydowa.

      – Jest jakiś sprytny sposób, żeby odnaleźć mojego laptopa? – spytała. – To znaczy przez internet?

      Abbott przypuszczał, że szefowa miała na myśli oprogramowanie w rodzaju Find My Mac, instalowane w niektórych komputerach tej marki, które pozwalało skorzystać z usług iCloud w celu zlokalizowania zgubionego bądź ukradzionego sprzętu, także iPhone’a. Z umiarkowanym zdziwieniem przyjął, że senator słyszała o czymś takim. Niestety, ich informatyk dezaktywował program na macbooku należącym do Susan, zresztą na jej usilne żądanie, ze względów bezpieczeństwa.

      – Teoretycznie tak, ale przecież laptop jest wyłączony.

      – Więc nie ma możliwości namierzyć go w sieci?

      – Nie ma. Jedyne, co możemy zrobić, to skontaktować się z osobą, która wzięła pani komputer, i doprowadzić do wymiany.

      – Ale ja nie mam pojęcia, do kogo ten sprzęt należy. – Wskazała na płaski, połyskujący, srebrny prostokąt, który leżał przed nią na biurku. – Jest zabezpieczony hasłem. Jak się dowiemy, kto jest jego właścicielem?

      Will wyciągnął rękę po laptopa. Szefowa podniosła komputer i mu go podała.

      – Zajmę się tym – powiedział.

      – Chyba nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji. – I spokojniejszym głosem dodała: – Jeśli ktoś się dowie… To może zostać uznane za poważne przestępstwo. Właściwie żadne tam „uznane”. To jest poważne przestępstwo.

      Will poczuł mdłości.

      – Przecież nikt nie postawi pani zarzutów.

      – Nie bądź taki pewny. W dzisiejszych czasach, w tej atmosferze, to byłby z pewnością koniec mojej kariery. Musi być jakiś sposób, żeby się do niego włamać i ustalić, do kogo należy, prawda?

      Will uniósł rękę jak policjant drogówki.

      – Proszę się o to nie martwić – powiedział. – Sprawa już jest załatwiona.

      5

      Firma Tanner Roast zajmowała duży magazyn przy bocznej uliczce w Brighton, przedmieściu Bostonu zamieszkanym przez przedstawicieli klasy robotniczej. Na jednym krańcu budynku znajdowały się rampy załadunkowe, na drugim – drzwi z suchym napisem TANNER. Zaraz po wejściu do środka czuło się zapach prażonej kawy.

      A zapach ten jest całkiem odmienny od woni napoju parzonego w domu. Powietrze w palarni kawy zalatuje niekiedy wilgotną słomą. Nie zawsze przyjemnie, za to bardzo ekologicznie. Michael uwielbiał tę woń.

      Niestety, wystarczy jedno złe ziarnko, aby zaszkodzić jakości całej partii towaru, co okazuje się dopiero podczas degustacji. Tego ranka Tanner i jego załoga – w tym Sal Persico, główny technolog – zajmowali się właśnie tą czynnością. Sal, pokryty tatuażami olbrzym, delikatnie wyjmował małe szklaneczki ze zmywarki do naczyń. Mężczyznę zdobiły liczne kolczyki oraz dziary, obejmujące całe ramiona i ręce, wielkie i z pozoru niezgrabne niczym rękawice bejsbolowe, które jednak potrafiły operować jak najczulsze instrumenty. Facet był ekswięźniem i na takiego wyglądał.

      Ubiegając się o tę pracę, Sal wręczył Michaelowi swoje podanie, obrzucając go jednocześnie spojrzeniem winowajcy. Tanner szybko zrozumiał dlaczego: Sal postawił ptaszek w kwadraciku przy pytaniu o przeszłość kryminalną. Zapytał więc kandydata, co takiego się stało, że spędził za kratkami trzy lata. Sal opowiedział mu wówczas o napadzie z bronią w ręku, w który dał się wciągnąć jako nastolatek; w jego głosie pobrzmiewała nie tylko skrucha, lecz także zawstydzenie własną głupotą.

      – No cóż, w takim razie przekonasz się, że nasza kawa jest o wiele lepsza od tej lury, którą serwują w Cedar Junction – rzekł Michael. I dodał, że przestępcza przeszłość Sala nic go nie obchodzi, o ile rzeczywiście jest tak dobry w paleniu kawy, jak się o nim mówi.

      Nigdy więcej nie rozmawiali o owym napadzie z użyciem broni palnej. Sal czuł wobec Michaela głęboką wdzięczność. Natomiast sam Michael wcale nie kierował się wielkodusznością, po prostu przeszłość Sala zupełnie nie miała dlań znaczenia. Ufał swoim zdolnościom właściwego oceniania ludzi, a Sal był dobrym człowiekiem. A także, jak się okazało, Mozartem wśród fachowców od prażenia kawy, prawdziwym geniuszem w tej dziedzinie.

      – Dzisiaj tylko sześć – zwrócił się do Tannera, ustawiając kieliszki w szeregu tuż obok młynka marki Mahlkönig EK 43. – Wszystkie z Gwatemali.

      – Muszę coś jeszcze sprawdzić – powiedział Michael. – Będziesz gotowy na dziesiątą? – Sal kiwnął głową.

      Gabinet Tannera, w sąsiednim pomieszczeniu, zdobił jedynie plakat w tanich ramkach, przedstawiający czerwone pestkowce kawy podobne do jagód, oraz mapa świata z wbitymi