Przekleństwa niewinności. Jeffrey Eugenides

Читать онлайн.
Название Przekleństwa niewinności
Автор произведения Jeffrey Eugenides
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-8110-837-9



Скачать книгу

opięte w dżinsy i pucołowate policzki przypominające podobne krągłości z tyłu. Gdy tylko udawało się nam je ujrzeć, ich twarze sprawiały na nas wrażenie nieprzyzwoicie obnażonych, jakbyśmy zawsze oglądali tylko zawoalowane kobiety. Nikt nie był w stanie pojąć, jak to możliwe, że pan i pani Lisbon mogli stworzyć takie piękne dzieci. Pan Lisbon uczył matematyki w liceum. Był chudy i wyglądał jak chłopiec oszołomiony swoimi własnymi siwymi włosami. Miał piskliwy głos, a gdy Joe Larson powiedział nam, jak pan Lisbon płakał, kiedy do szpitala odwożono później Lux, po jej własnej próbie samobójczej, z łatwością wyobraziliśmy sobie dźwięk jego dziewczęcego łkania.

      Gdy widywaliśmy panią Lisbon, zawsze na próżno doszukiwaliśmy się w niej oznak urody, jaką kiedyś musiała posiadać. Jednak jej pulchne ramiona, włosy jak ze stalowej wełny obcięte brutalnie krótko i okulary bibliotekarki skutecznie nam to udaremniały. Widziało się ją rzadko, z reguły rankiem, kiedy to kompletnie ubrana, chociaż słońce jeszcze nie wstało, wychodziła, aby odebrać pokryte rosą kartony z mlekiem, lub w niedzielę, gdy cała rodzina jechała swoim długim kombi do katolickiego kościoła św. Pawła nad jeziorem. W te poranki pani Lisbon przyjmowała pozę królewskiej lodowatości. Ściskając w dłoniach swoją odświętną torebkę, sprawdzała po kolei wszystkie dziewczynki, czy nie mają śladu makijażu, i dopiero po tym zezwalała im wsiąść do samochodu, a nierzadko zdarzało się jej odesłać Lux do domu, aby zmieniła bluzkę na mniej wydekoltowaną. Nikt z nas nie chodził do kościoła, więc mieliśmy dużo czasu na obserwowanie całej rodziny – dwoje rodziców wypłukanych z barw, jak negatywy fotograficzne, a za nimi ich pięć lśniących córek, ubranych w suknie domowej roboty, całe w koronkach i krezach, wypchane ich owocującymi ciałami.

      Tylko jednemu chłopakowi pozwolono wejść do tego domu. Peter Sissen pomógł panu Lisbonowi zainstalować w klasie ruchomy model Układu Słonecznego i w rewanżu pan Lisbon zaprosił go na kolację. Opowiadał nam, że dziewczyny bez przerwy kopały go pod stołem, ze wszystkich stron, więc nie mógł powiedzieć, która to. Patrzyły na niego swoimi błękitnymi, rozgorączkowanymi oczami i uśmiechały się, ukazując stłoczone zęby, będące jedyną cechą córek Lisbonów, w której mogliśmy dopatrzyć się jakiejś wady. Tylko Bonnie nie rzucała Peterowi Sissenowi tajemniczych uśmiechów i nie kopała go pod stołem. Odmówiła modlitwę i jadła w ciszy, zagubiona w pobożności piętnastolatki. Po jedzeniu Peter Sissen zapytał, czy może skorzystać z toalety, a ponieważ w łazience na dole były Therese i Mary, chichoczące i szepczące, musiał skorzystać ze znajdującej się na piętrze łazienki dziewcząt. Wrócił do nas z opowieściami o sypialniach wypełnionych pogniecionymi majtkami, o pluszowych zwierzętach na śmierć zgniecionych w uściskach przez namiętność dziewcząt, o krzyżu na ścianie spowitym w biustonosz, o przejrzystych jak mgiełka izbach pod baldachimami łóżek i o unoszących się w powietrzu wyziewach tak dużej liczby dziewczyn stających się kobietami w tej samej ciasnej przestrzeni. W łazience, odkręciwszy wodę, aby zagłuszyć dźwięki swoich poszukiwań, Peter Sissen odkrył należący do Mary Lisbon tajny schowek z kosmetykami związanymi w skarpetce pod umywalką: czerwone szminki i druga skóra różu i podkładu, a także wosk do depilacji, dzięki czemu dowiedzieliśmy się, że miała wąsy, których nigdy wcześniej nie zauważyliśmy. Zresztą wtedy nie mieliśmy pojęcia, czyje to kosmetyki znalazł Peter Sissen; dowiedzieliśmy się tego dopiero dwa tygodnie później, gdy zobaczyliśmy na przystani Mary Lisbon z karmazynowymi ustami, jakie odpowiadały opisanemu przez niego odcieniowi.

      Sporządził cały inwentarz dezodorantów, perfum i wacików do ścierania martwej skóry, a my byliśmy zaskoczeni, gdy okazało się, że nigdzie nie było irygatorów, ponieważ sądziliśmy, że dziewczyny co wieczór przepłukiwały się, tak jak myły zęby. Ale już chwilę później zapomnieliśmy o naszym rozczarowaniu, kiedy Sissen opowiedział nam o odkryciu, które przeszło nasze najśmielsze wyobrażenia. W koszu na śmieci leżał tampon, poplamiony, jeszcze świeży po kontakcie z wnętrzem jednej z sióstr Lisbon. Sissen powiedział, że chciał nam go przynieść i że wcale nie był ohydny, ale po prostu piękny, trzeba było to widzieć, coś w rodzaju nowoczesnego malarstwa czy coś takiego, a potem dodał, że naliczył dwanaście paczek tamponów w szafce. W tym właśnie momencie zapukała Lux i zapytała, czy przypadkiem tam nie umarł, więc skoczył do drzwi, aby je otworzyć. Jej włosy, przy obiedzie spięte klamerką, teraz opadały na ramiona. Nie próbowała wejść do łazienki, tylko patrzyła mu w oczy. Następnie, śmiejąc się jak hiena, przepchnęła się obok niego, mówiąc:

      – Skończyłeś okupować łazienkę? Potrzebuję czegoś.

      Podeszła do szafki, zatrzymała się i założyła ręce za siebie.

      – To sprawa osobista. Pozwolisz? – powiedziała, a Peter Sissen, rumieniąc się, pomknął w dół schodów, podziękował państwu Lisbon i wybiegł z domu, aby przekazać nam, że właśnie w tej chwili, gdy muszki brudziły niebo i zapalały się latarnie uliczne, Lux Lisbon krwawiła między nogami.

      Kiedy Paul Baldino usłyszał opowieść Petera Sissena, poprzysiągł, że dostanie się do domu Lisbonów i zobaczy rzeczy bardziej niewyobrażalne, niż widział Sissen.

      – Podpatrzę, jak te dziewczyny biorą prysznic – zarzekał się.

      Już wtedy, w wieku czternastu lat, Paul Baldino ze swoim gangsterskim brzuchem oraz twarzą zabójcy do wynajęcia wyglądał jak jego ojciec, Sammy „Rekin” Baldino, i jak wszyscy mężczyźni, którzy odwiedzali wielki dom Baldinów, wchodząc po głównych schodach, strzeżonych przez dwa kamienne lwy. Poruszał się ociężałym, dumnym krokiem miejskich drapieżców pachnących wodą kolońską i z wymanikiurowanymi paznokciami. Baliśmy się zarówno jego samego, jak i jego potężnych, zwalistych kuzynów, Rica Manollo i Vince’a Fusillego, i to nie tylko dlatego, że ich dom co jakiś czas pojawiał się w gazetach, czy też ze względu na kuloodporne czarne limuzyny, które sunęły po zakręconym podjeździe otoczonym sprowadzonymi z Włoch drzewami laurowymi, ale z powodu jego ciemno podkrążonych oczu i gigantycznych bioder, a także jaskrawo wypolerowanych czarnych butów, które nosił nawet podczas gry w baseball. W przeszłości potrafił zakradać się również do innych zakazanych miejsc i chociaż nie zawsze przynoszone przez niego informacje były wiarygodne, jego wypady nadal robiły na nas wrażenie. W szóstej klasie, gdy dziewczyny poszły do auli oglądać specjalnie dla nich przygotowany film, to właśnie Paul Baldino wkradł się do sali i ukrył w starej kabinie do głosowania, aby opowiedzieć nam treść tego filmu. Czekaliśmy na niego na boisku i bezmyślnie kopaliśmy żwir, a gdy w końcu pojawił się, żując wykałaczkę i bawiąc się złotym pierścieniem na palcu, z zapartym tchem oczekiwaliśmy, co nam powie.

      – Widziałem ten film – powiedział. – Już wszystko wiem. Posłuchajcie. Kiedy dziewczyny mają mniej więcej dwanaście lat – nachylił się w naszą stronę – krwawią im cycki.

      Pomimo tego, że od szóstej klasy nasza wiedza na te tematy wyraźnie się rozszerzyła, Paul Baldino nadal wzbudzał w nas lęk i szacunek. Jego biodra nosorożca jeszcze się powiększyły, a ciemne kręgi pod oczami zrobiły się jeszcze ciemniejsze i nabrały barwy popiołu z cygar zmieszanego z błotem, przez co wyglądał na człowieka, któremu nieobca była śmierć. Mniej więcej w tym samym czasie zaczęły pojawiać się plotki o podziemnym korytarzu, który miał służyć Sammy’emu Baldino do ucieczki. Kilka lat wcześniej, za kolczastym ogrodzeniem domu Baldina, strzeżonym przez dwa identyczne białe owczarki niemieckie, pojawiła się grupa robotników. Zawiesili na rusztowaniu brezent, aby ukryć, co robią, i po trzech dniach, gdy zerwali brezent, to tam, pośrodku trawnika, stał sztuczny pień drzewa. Zbudowano go z cementu i następnie namalowano na nim korę drzewa, tak wiernie, że widać było nawet dziurę po sęku, a u góry dwa splątane konary wznosiły się w niebo z żarliwością kikutów po amputacji. W samym środku drzewa, w wyciętym