Milczenie owiec. Thomas Harris

Читать онлайн.
Название Milczenie owiec
Автор произведения Thomas Harris
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-8110-824-9



Скачать книгу

w porządku, panno Starling?

      – W porządku. – Głos miała cieńszy niż normalnie i w tym samym momencie kilkoma wysokimi tonami odezwało się pianino. Światła plymoutha wydobywały z ciemności jej łydki.

      – Znalazła pani pianino, pani inspektor?! – zawołał Yow.

      – Nie, to nie ja.

      – Ach!

      Samochód był wielki, długi i wysoki. Limuzyna Packard, rocznik 1938, zgodnie ze sporządzonym przez Yowa inwentarzem. Przykryta dywanem wierzchem do środka. Omiotła ją światłem latarki.

      – Czy to pan przykrył samochód dywanem, panie Yow?

      – Nie, kiedy go tu znalazłem, był już przykryty, a ja nigdy nie zdejmowałem dywanu! – krzyknął schylony pod drzwiami Yow. – Zakurzony dywan to dla mnie śmierć. Tak go tutaj zostawił Raspail. Upewniłem się tylko, czy samochód tu stoi. Robotnicy oparli pianino o ścianę, przykryli je, ustawili więcej pudeł obok samochodu i odjechali. Płaciłem im od godziny. W pudłach są przeważnie nuty i książki.

      Dywan był gruby i ciężki. Kiedy ciągnęła go do góry, w świetle latarki zatańczył tuman kurzu. Dwa razy kichnęła. Wspinając się na palce, zdołała zwinąć go do połowy. Za tylnymi szybami samochodu były zasunięte firanki. Zakurzona klamka. Musiała pochylić się nad kartonami, żeby się do niej dostać. Dotykając końca klamki, próbowała pchnąć ją w dół. Bez skutku. Zamknięte. W tylnych drzwiach nie było dziurki od klucza. Musiała przesunąć mnóstwo pudeł, żeby dostać się do przodu. Miejsca było wściekle mało. Dostrzegła małą szparkę między firanką a skrajem szyby.

      Pochyliła się nad kartonami i przystawiła oko do szpary, oświetlając wnętrze latarką. Widziała tylko własne odbicie. Osłoniła dłonią źródło światła. Rozproszony nieco przez zakurzoną szybę promień myszkował po siedzeniu. Leżał tam otwarty album. W słabym świetle nie widać było dobrze kolorów, dostrzegła jednak na jego stronach kartki z okazji Dnia Świętego Walentego. Stare, koronkowe kartki na mechatym papierze.

      – Dziękuję, doktorze Lecter. – Kiedy otworzyła usta, jej oddech uniósł kurz z szyby, który pokrył ją mgiełką. Nie chciała jej wycierać, poczekała, aż sama zejdzie. Promień latarki poruszał się dalej, omiatając skraj leżącego krzywo na podłodze dywanika. Pokryte grubą warstwą kurzu błysnęły niewyraźnie czarne męskie lakierki. Nad nimi były czarne skarpetki, a jeszcze wyżej spodnie od smokingu. W ich środku najwyraźniej tkwiły czyjeś nogi.

      Nikt nie był tutaj przez ostatnie pięć lat – spokojnie, mała, nie wpadaj tylko w panikę.

      – Och, panie Yow. Jest pan tam?

      – Tak, pani inspektor?

      – Wygląda na to, mecenasie, że ktoś siedzi w środku samochodu.

      – O, do licha. Może lepiej będzie, jak pani stamtąd wyjdzie, panno Starling?

      – Jeszcze nie teraz. Po prostu niech pan będzie taki dobry i chwilę na mnie zaczeka.

      Nadszedł moment, kiedy trzeba ruszyć głową. To, jak się teraz zachowasz, jest sto razy ważniejsze od wszystkich bzdur, które będziesz opowiadała sobie do poduszki do końca życia. Weź się w garść i nie popełnij żadnego błędu. Nie mogę zniszczyć dowodów rzeczowych. Potrzebuję pomocy. Ale przede wszystkim nie chcę wywołać fałszywego alarmu. Jeżeli sprowadzę gliniarzy i ludzi z naszego biura w Baltimore i okaże się, że nic tutaj nie ma, jestem ugotowana. Yow nie przyjechałby tu ze mną, gdyby wiedział, że w samochodzie jest sztywniak. Uśmiechnęła się słabo sama do siebie. Z tym „sztywniakiem” wyraźnie przeszarżowała. Nikogo tu nie było od czasu ostatniej wizyty Yowa. W porządku, to oznacza, że pudła zostały tutaj poustawiane już po umieszczeniu tego (czymkolwiek to jest), co znajduje się na tylnym siedzeniu. A więc mogę spokojnie je przesuwać, bez obawy, że zatrę jakieś ślady.

      – W porządku, panie Yow.

      – Tak? Może powinniśmy wezwać policję? Sądzi pani, że poradzi sobie z tym sama?

      – Muszę zobaczyć, co to jest. Proszę, niech pan tam po prostu poczeka.

      Łatwiej by było chyba prawidłowo ułożyć kostkę Rubika, niż ustawić te pudła. Starała się je przenosić z latarką wetkniętą pod pachę. Kiedy po raz drugi jej wypadła, położyła ją na dachu samochodu. Musiała usunąć kartony stojące z tyłu, niektóre z mniejszych paczek wepchnęła pod samochód. Od drzazgi albo ukąszenia bolała ją opuszka kciuka.

      Mogła już zajrzeć przez zakurzoną szybę do przedziału kierowcy. Między dużym kołem kierownicy a dźwignią zmiany biegów wisiała pajęczyna. Ścianka między przednim a tylnym przedziałem była zasunięta.

      Żałowała, że nie naoliwiła wcześniej kluczyka do packarda. Kiedy jednak wsadziła go do zamka, obrócił się bez trudu.

      W wąskim przejściu można było otworzyć drzwi zaledwie do jednej trzeciej. Uderzyły w kartonowe pudła z głuchym odgłosem. Zachrobotały myszy, w pianinie odezwały się kolejne struny. Z samochodu wydobył się stęchły zapach zgnilizny i chemikaliów. Przypominał jej jakieś miejsce, którego nie potrafiła nazwać.

      Wsunęła się do środka, odsunęła ściankę za siedzeniem kierowcy i oświetliła latarką przedział dla pasażerów. Pierwszą rzeczą, która wyłoniła się z ciemności, była jasna elegancka koszula ze spinkami. Clarice podniosła latarkę, żeby zobaczyć twarz, ale jej nie dostrzegła. Opuściła więc szybko światło w dół, wzdłuż połyskujących spinek i błyszczącej satyny aż do pofałdowanych spodni i otwartego rozporka, i z powrotem w górę, do eleganckiej muszki i kołnierzyka. Wystawała z niego biała, sztywna szyja manekina. Wyżej było coś jeszcze, coś, co prawie wcale nie odbijało światła. To była tkanina, czarny kaptur. W miejscu, w którym powinna znajdować się głowa, widniał duży kaptur, tak duży, że w środku mogła pomieścić się klatka na ptaki. Welwet, pomyślała. Okryty nim przedmiot spoczywał na kawałku dykty, który opierał się o tylną półkę i szyję manekina.

      Mrużąc oczy od flesza, zrobiła kilka zdjęć z przedniego siedzenia. Potem wysunęła się z samochodu i wyprostowała. Stojąc w ciemności, przemoczona, oblepiona pajęczyną, zastanawiała się, co robić dalej.

      Z całą pewnością nie zamierzała wzywać tutaj specjalnego agenta z biura w Baltimore, żeby przyjrzał się kartkom z okazji Dnia Świętego Walentego i manekinowi z otwartym rozporkiem.

      Kiedy zdecydowała się już dostać na tylne siedzenie i zdjąć kaptur z tej rzeczy, zaczęła działać bezzwłocznie. Sięgnęła ręką z przedziału kierowcy i odblokowała tylne drzwi. Przesunęła z powrotem kilka paczek i pociągnęła za klamkę. Wszystko to zdawało się trwać bardzo długo. Odór wydobywający się z tyłu był znacznie bardziej intensywny. Sięgnęła do środka i ujmując ostrożnie za brzegi album z wklejonymi kartkami, podniosła go i wsunęła do foliowej torby na dachu samochodu. Inne torby na dowody rzeczowe rzuciła na tylne siedzenie.

      Pod jej ciężarem zaskrzypiały resory. Kiedy siadła obok manekina, ten uniósł się nieco. Prawa dłoń w białej rękawiczce ześlizgnęła się z uda i opadła na siedzenie. Starling dotknęła rękawiczki palcem. Dłoń w środku była twarda. Ostrożnie zsunęła rękawiczkę z nadgarstka. Był zrobiony z jakiegoś sztucznego tworzywa. W spodniach widać było zgrubienie, które na krótką chwilę przypomniało jej głupie żarty ze szkoły średniej.

      Spod siedzenia dochodziło ciche chrobotanie.

      Delikatnie, niemal pieszczotliwie, dotknęła ręką kaptura. Materiał poruszał się łatwo po czymś twardym i śliskim. Kiedy wymacała okrągłą wypukłość na górze, domyśliła się,