Baśnie Andersena. Ганс Христиан Андерсен

Читать онлайн.
Название Baśnie Andersena
Автор произведения Ганс Христиан Андерсен
Жанр Книги для детей: прочее
Серия
Издательство Книги для детей: прочее
Год выпуска 0
isbn 978-83-7950-271-4



Скачать книгу

odpowiedź brzmiała:

      – Nie, nigdy.

      – Ale jeżeli przeprosi i nigdy już tego więcej nie zrobi?

      – Ona nie chce prosić o przebaczenie – odpowiedziano dziecku.

      – Tak bym chciała, aby przeprosiła – powiedziała dziewczynka i była niepocieszona – Oddałabym jej moje zabawki za to, by powróciła. Tak mi żal tej biednej Inger. Słowa te przeniknęły do serca Inger i natychmiast przyniosły ulgę. Po raz pierwszy nazwał ją ktoś ˝biedną Inger˝ i nic nie dodał o jej grzechach. Małe, niewinne dziecko płakało i prosiło o przebaczenie dla niej; było to takie dziwne, że chętnie sama by zapłakała, ale nie mogła płakać i to także było męką.

      Podczas, gdy tam na górze upływały lata, tu na dole nic się nie zmieniło. Coraz rzadziej dochodziły ją z góry dźwięki, coraz mniej o niej mówiono. Nagle usłyszała westchnienie:

      ˝Inger, Inger. Jakże mnie zasmuciłaś! Zawsze mówiłam, że tak będzie!˝

      To zmarła jej matka.

      Od czasu do czasu słyszała swoje imię, które wymawiali jej dawni chlebodawcy, a najłagodniejsze słowa, jakie wypowiedziała jej pani, były: – Czy cię kiedy zobaczę, Inger? Nigdy nie wiadomo, gdzie znajdziemy się w przyszłym życiu.

      Ale Inger wiedziała, że jej dobra pani nigdy nie będzie przebywała tam, gdzie ona.

      Znowu przyszły długie, gorzkie lata.

      Raz usłyszała Inger swoje imię i zobaczyła nad sobą jakby dwie błyszczące gwiazdy. To było dwoje łagodnych oczu, które zamknęły się na ziemi. Tyle lat już upłynęło od tego czasu, gdy mała dziewczynka płakała niepocieszona nad ˝biedną Inger˝, że z dziecka stała się staruszką i Bóg wezwał ją do siebie. Właśnie w tej chwili, gdy przebiegała myślą całe życie, przypomniało jej się, jak gorzko płakała jako małe dziecko słysząc historię Inger. Tamte czasy i tamto wrażenie ożyło w jej duszy w chwili śmierci i zawołała:

      – Panie Boże mój, może i ja, tak jak Inger, deptałam Twoje dary, nie myśląc, że czynię coś złego, może i ja byłam za życia dumna. Ale Ty w Twojej łasce nie pozwoliłeś mi się pogrążyć, podtrzymywałeś mnie. A teraz w ostatniej godzinie nie cofaj Twej ręki.

      Oczy staruszki zamknęły się, a wtedy otwarły się oczy jej duszy na rzeczy ukryte, a ponieważ ostatnie jej myśli były przy Inger, zobaczyła ją i cały jej upadek i ta pobożna dusza wybuchnęła płaczem. Tak jak niegdyś, jak dziecko, stała w Królestwie Niebieskim i płakała nad biedną Inger. Łzy i modlitwy odbijały się echem o wydrążoną, pustą skorupę, w której tliła uwięziona i umęczona dusza. Zwyciężyła ją nigdy nie przeczuwana miłość, która spłynęła na nią z góry, anioł boży zapłakał nad nią. Dlaczego została zesłana jej łaska? Umęczona dusza zbierała w myśli każdy uczynek popełniony na ziemi i rozpłakała się tak, jak Inger nigdy płakać nie mogła. Przepełniła ją rozpacz nad sobą, wydawało jej się, że nigdy nie otworzą się wrota łaski. Ale gdy ogarnęła ją skrucha, w otchłani zabłysł ku niej promyk: błysnął on z większą siłą niż promień słońca, który roztapia figury ze śniegu ulepione przez chłopców na podwórku i o wiele szybciej od płatka śniegu spadającego na miękkie usta dziecięce i roztapiającego się w kroplę wody. Skamieniała postać Inger rozwiała się w mgłę i przemieniła w maleńkiego ptaszka, który wzniósł się lotem w górę, w świat ludzi, i wyżej, do Boga.

przełożył Franciszek Mirandola

      Dziewczynka z zapałkami

      Było bardzo zimno; śnieg padał i zaczynało się już ściemniać; był to ostatni dzień w roku, wigilia Nowego Roku. W tym chłodzie i w tej ciemności szła ulicami biedna dziewczynka z gołą głową i boso; miała wprawdzie trzewiki na nogach, kiedy wychodziła z domu, ale co to znaczyło! To były bardzo duże trzewiki, nawet jej matka ostatnio je wkładała, tak były duże; i mała zgubiła je zaraz, przebiegając ulicę, którą pędem przejeżdżały dwa wozy; jednego trzewika nie mogła wcale znaleźć, a z drugim uciekł jakiś urwis; wołał, że przyda mu się on na kołyskę, kiedy już będzie miał dziecko. Szła więc dziewczynka boso, stąpała nóżkami, które poczerwieniały i zsiniały z zimna; w starym fartuchu niosła zawiniętą całą masę zapałek, a jedną wiązkę trzymała w ręku; przez cały dzień nie sprzedała ani jednej; nikt jej nie dał przez cały dzień ani grosika; szła taka głodna i zmarznięta i wyglądała taka smutna, biedactwo! Płatki śniegu padały na jej długie, jasne włosy, które tak pięknie zwijały się na karku, ale ona nie myślała wcale o tej ozdobie. Ze wszystkich okien naokoło połyskiwały światła i tak miło pachniało na ulicy pieczonymi gęśmi.

      ˝To przecież jest wigilia Nowego Roku˝ – pomyślała dziewczynka. W kącie między dwoma domami, z których jeden bardziej wysuwał się na ulicę, usiadła i skurczyła się cała; małe nożyny podciągnęła pod siebie, ale marzła coraz bardziej, a w domu nie mogła się pokazać, bo przecież nie sprzedała ani jednej zapałki, nie dostała ani grosza, ojciec by ją zbił, a w domu było tak samo zimno, mieszkali na strychu pod samym dachem i wiatr hulał po izbie, chociaż największe szpary w dachu zatkane były słomą i gałganami. Jej małe ręce prawie całkiem zamarzły z tego chłodu. Ach, jedna mała zapałka, jakby to dobrze było! Żeby tak wyciągnąć jedną zapałkę z wiązki, potrzeć ją o ścianę i tylko ogrzać paluszki! Wyciągnęła jedną i ˝trzask˝, jak się iskrzy, jak płonie! mały ciepły, jasny płomyczek, niby mała świeczka otoczona dłońmi! Dziwna to była świeca; dziewczynce zdawało się, że siedzi przed wielkim, żelaznym piecem o mosiężnych drzwiczkach i ozdobach; ogień palił się w nim tak łaskawie i grzał tak przyjemnie; ach, jakież to było rozkoszne! Dziewczynka wyciągnęła przed siebie nóżki, aby je rozgrzać także – a tu płomień zagasł. Piec znikł – a ona siedziała z niedopałkiem siarnika w dłoni.

      Zapaliła nowy, palił się i błyszczał, a gdzie cień padł na ścianę, stała się ona przejrzysta jak muślin; ujrzała wnętrze pokoju, gdzie stał stół przykryty białym, błyszczącym obrusem, nakryty piękną porcelaną, a na półmisku smacznie dymiła pieczona gęś, nadziana śliwkami i jabłkami; a co jeszcze było wspanialsze, gęś zeskoczyła z półmiska i zaczęła się czołgać po podłodze, z widelcem i nożem wbitym w grzbiet; doczołgała się aż do biednej dziewczynki; aż tu nagle zgasła zapałka i widać tylko było nieprzejrzystą, zimną ścianę.

      Zapaliła nowy siarnik. I oto siedziała pod najpiękniejszą choinką; była ona jeszcze wspanialsza i piękniej ubrana niż choinka u bogatego kupca, którą ujrzała przez szklane drzwi podczas ostatnich świąt; tysiące świeczek płonęło na zielonych gałęziach, a kolorowe obrazki, takie, jakie zdobiły okna sklepów, spozierały ku niej. Dziewczynka wyciągnęła do nich obie rączki – ale tu zgasła zapałka; mnóstwo światełek choinki wznosiło się ku górze, coraz wyżej i wyżej, i oto ujrzała ona, że były to tylko jasne gwiazdy, a jedna z nich spadła właśnie i zakreśliła na niebie długi, błyszczący ślad. – Ktoś umarł! – powiedziała malutka, gdyż jej stara babka, która jedyna okazywała jej serce, ale już umarła, powiadała zawsze, że kiedy gwiazdka spada, dusza ludzka wstępuje do Boga.

      Dziewczynka znowu potarła siarnikiem o ścianę, zajaśniało dookoła i w tym blasku stanęła przed nią stara babunia, taka łagodna, taka jasna, taka błyszcząca i taka kochana.

      – Babuniu! – zawołała dziewczynka – o, zabierz mnie z sobą! Kiedy zapałka zgaśnie, znikniesz jak ciepły piec, jak gąska pieczona i jak wspaniała olbrzymia choinka! – i szybko potarła wszystkie zapałki, jakie zostały w wiązce, chciała jak najdłużej zatrzymać przy sobie babkę, i zapałki zabłysły takim blaskiem, iż stało się jaśniej niż za dnia. Babunia nigdy przedtem nie była taka piękna i taka wielka; chwyciła dziewczynkę w ramiona i poleciały w blasku i w radości wysoko, wysoko; a tam już nie było ani chłodu, ani głodu, ani strachu – bowiem były