Bastion. Стивен Кинг

Читать онлайн.
Название Bastion
Автор произведения Стивен Кинг
Жанр Ужасы и Мистика
Серия
Издательство Ужасы и Мистика
Год выпуска 0
isbn 978-83-8125-441-0



Скачать книгу

kobiety odzwierciedlają jej nawyki – usłyszała w myślach głos swojej matki. – Moja córka w ciąży… Będę musiała zrezygnować z członkostwa w kościele. Dłonie kobiety…”.

      – Nie chcę mieszać się w twoje sprawy osobiste, ale czy on… albo ty… nie uważaliście? – zapytał ojciec.

      – Brałam pigułki, lecz zawiodły – odparła.

      – A zatem nie ma winnego… chyba że obarczyłbym winą was oboje – stwierdził, przyglądając się jej uważnie. – Nie mogę jednak tego zrobić, Frannie. Sześćdziesięcioczteroletni facet ma skłonność do zapominania o tym, że kiedyś także miał dwadzieścia jeden lat, więc nie będziemy mówić o czyjejkolwiek winie.

      Ogarnęło ją głębokie uczucie ulgi i przez chwilę miała wrażenie, że zemdleje.

      – Na ten temat z pewnością najwięcej będzie miała do powiedzenia twoja matka – dodał. – A ja nie mogę jej zabronić mówić, ale wiedz, że nie trzymam jej strony. Rozumiesz, o co mi chodzi?

      Kiwnęła głową. Ojciec już od dawna nie próbował przeciwstawiać się żonie. Przynajmniej na głos. Przyczyną tego był jej zjadliwy, ociekający jadem język. Kiedy się jej przeciwstawiano, bywało, że traciła nad sobą kontrolę, nie panowała nad słowami i często potrafiła zadać nimi długo jątrzące się rany.

      Frannie wiedziała, że ojciec mógł to zrobić wiele lat temu, co prawdopodobnie zaowocowałoby rozwodem – albo poddać się. Wybrał drugie rozwiązanie, ale na swoich warunkach.

      – Jesteś pewien, że w tej sprawie możesz trzymać się na uboczu, tato? – spytała cicho.

      – Prosisz mnie, abym stanął po twojej stronie?

      – Nie wiem.

      – Co zamierzasz z tym zrobić?

      – Z mamą?

      – Nie, Frannie. Ze sobą.

      – Nie mam pojęcia.

      – Wyjdziesz za niego? Powiadają, że we dwoje skromnie, bo skromnie, ale jakoś daje się przeżyć.

      – Nie jestem pewna, czy chcę to zrobić. Wydaje mi się, że się odkochałam, oczywiście jeżeli w ogóle kiedykolwiek byłam w nim zakochana.

      – Chodzi o dziecko?

      Fajka ojca była już dobrze rozpalona i w letnim powietrzu unosił się słodki zapach tytoniu. W zakamarkach ogrodu płożyły się cienie, słychać było również cykanie świerszczy.

      – Nie, to nie z powodu dziecka. To się stało ot tak, po prostu. Jesse jest… – urwała, próbując znaleźć powód, dla którego nie zamierzała wyjść za Jessa, coś, co mogło zostać przeoczone z powodu zamieszania wywołanego przez dziecko, coś, dzięki czemu mogłaby podjąć decyzję i wyrwać się z groźnego cienia matki, która właśnie kupowała w domu towarowym rękawiczki na ślub jej koleżanki.

      Mogło to być coś, co teraz pogrzebane, nie zaznałoby spokoju i w końcu wydostałoby się z grobu, aby zaatakować ich oboje.

      „Pospieszny ślub to długi żal” – mawiała jej matka. Było to jedno z jej ulubionych powiedzonek.

      – On jest za słaby – powiedziała po chwili. – Nie potrafię tego lepiej wytłumaczyć.

      – Nie ufasz mu, Frannie, prawda?

      – Nie – przyznała i nagle doszła do wniosku, że prawdopodobnie jej ojciec dotarł do sedna tego problemu. Nie ufała Jessowi, który pochodził z bogatej rodziny i nosił niebieskie batystowe koszule. – Jesse na pewno chce dobrze, chce postępować właściwie. Naprawdę. Ale… parę miesięcy temu poszliśmy na wieczór poezji. Facet o nazwisku Ted Enslin recytował swoje wiersze. Na sali było dużo ludzi. Wszyscy słuchali z powagą… bardzo skupieni… A ja… no… znasz mnie…

      Objął ją ramieniem i powiedział:

      – A Frannie dostała napadu śmiechu.

      – Tak. Otóż to. Chyba rzeczywiście dobrze mnie znasz.

      – Owszem – mruknął.

      – Ten atak śmiechu… ten chichot, pojawił się nie wiadomo skąd. Myślałam przez cały czas: „Jaki ten facet jest niechlujny. Słuchamy niechluja. Abnegata… niechluja…”. W pewnym momencie te słowa nabrały rytmu, jak piosenka puszczana przez radio, i zaczęłam chichotać. Nie chciałam, ale nie mogłam się powstrzymać. To naprawdę nie miało nic wspólnego z poezją pana Enslina, jego wiersze były całkiem niezłe. Chyba stało się tak przez to, jak ci wszyscy ludzie na niego patrzyli.

      Spojrzała na ojca, żeby sprawdzić, jak to przyjął.

      Kiwnął głową, zachęcając ją w ten sposób, by mówiła dalej.

      – W każdym razie musiałam stamtąd wyjść. Jesse wściekł się na mnie. Wiem, że miał prawo być wkurzony… to było dziecinne zachowanie, ale ja często tak się zachowuję. Nie zawsze, ale często. Wiesz przecież, że potrafię się zachować właściwie…

      – Owszem, potrafisz…

      – Ale czasami…

      – Czasami Król Chichot puka do twoich drzwi, a ty nie należysz do ludzi, którzy potrafią zatrzymać go na zewnątrz – dokończył za nią ojciec.

      – Chyba tak. Ale Jesse jest inny, a gdybyśmy się pobrali, na pewno byłby świadkiem częstych wizyt tego nieproszonego gościa. Nie codziennie, lecz dostatecznie często, aby wprawiło go to we wściekłość. A ja…

      – Byłabyś nieszczęśliwa – dodał ojciec i mocniej przytulił ją do siebie.

      – Pewnie tak – przyznała.

      – Więc nie pozwól swojej matce, żeby zmusiła cię do zmiany decyzji.

      Z ulgą zamknęła oczy. Ojciec ją rozumiał.

      – A co sądzisz o usunięciu dziecka? – spytała po chwili.

      – Sądzę, że od początku właśnie o tym chciałaś rozmawiać.

      Spojrzała na niego z zakłopotaniem.

      Odpowiedział jej dziwnym spojrzeniem – jego lewa brew uniosła się, jakby się uśmiechał, ale mimo to odniosła wrażenie, że traktuje tę sprawę bardzo poważnie.

      – Chyba masz rację – odparła.

      – Posłuchaj… – zaczął, ale nie dokończył.

      Frannie słyszała ćwierkanie wróbli, grę świerszczy, odległy szum przelatującego samolotu, czyjś głos wołający Jackie, warkot kosiarki do trawy i samochód z uszkodzonym tłumikiem przyspieszający na pobliskiej US 1.

      Kiedy chciała zapytać ojca, czy nic mu nie jest, ujął ją za rękę i powiedział:

      – Frannie, żaden dla ciebie pożytek z takiego starego ojca, ale nic na to nie poradzę. Ożeniłem się dopiero w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym szóstym roku. W tamtych czasach Carla była inna. Prawdziwa diablica. Przede wszystkim była młoda. Zmieniła się dopiero po śmierci twojego brata Freddy’ego. Widzisz… nie myśl, że próbuję ją atakować, nawet jeżeli może to w ten sposób zabrzmieć. Po prostu mam wrażenie, że po śmierci Freddy’ego przestała się rozwijać. Nałożyła na swój światopogląd trzy warstwy lakieru i jedną szybkoschnącego cementu i stwierdziła, że już go nie zmieni. Teraz zachowuje się jak strażniczka w muzeum i gdy ktoś zaczyna podważać idee znajdujące się na jej wystawie, natychmiast atakuje. Ale nie zawsze taka była.

      – A jaka była, tatusiu?

      – Dlaczego… – Uniósł głowę i spojrzał w stronę drugiego końca ogrodu.