Klub niewiernych. Agnieszka Lingas-Łoniewska

Читать онлайн.
Название Klub niewiernych
Автор произведения Agnieszka Lingas-Łoniewska
Жанр Эротика, Секс
Серия
Издательство Эротика, Секс
Год выпуска 0
isbn 978-83-8147-169-5



Скачать книгу

czy od nadmiaru emocji, jakie ją ogarnęły.

      – Możemy pojechać do mnie – szepnął jej do ucha, gdy na moment oderwał się od jej ust.

      – Dobrze – jęknęła, pragnąc nadal czuć jego wargi na swoich.

      I gdy szli w stronę wyjścia, żeby przypieczętować to dzisiejsze szaleństwo, gdy trzymali się za ręce jak para zakochanych, nagle zrozumiała… Pojęła, że nie może tak zwyczajnie… Po prostu nie może zdradzić swojego męża. Nie umie. Nie potrafi. Nawet jeśli na to zasługiwał, nawet jeśli dał jej powody.

      Co z tego, że pragnęła teraz Dawida.… Nie mogłaby zdradzić swojego męża! – Ta myśl była w tej chwili najważniejsza.

      – Poczekaj – prawie krzyknęła, gdy już zbliżali się do szatni.

      Popatrzył na nią z zaskoczeniem.

      – Co się stało?

      – Posłuchaj… – Odwróciła na chwilę wzrok, ale już podjęła decyzję. W tej chwili nawet nie czuła się pijana.

      – Justyś? – przywołał ją łagodnie, wciąż na nią patrząc.

      – Nie mogę. Przepraszam, ale… Po prostu nie mogę.

      Myślała, że będzie na nią zły, a on niespodziewanie się uśmiechnął.

      – Za co przepraszasz?

      – Za to wszystko. Jesteś wspaniały i bardzo… bardzo cię lubię. Ale po prostu… nie potrafię tego zrobić Piotrowi.

      – Rozumiem.

      – Znowu rozumiesz? – Zaśmiała się gorzko.

      – Tak. Wiem wszystko i tym razem. Ja też cię przepraszam. Ja też nie mógłbym skrzywdzić Lidki. My… To znaczy ty i ja… – Znowu urwał i potarł dłonią rozwichrzone włosy. – My spotkaliśmy się nie wtedy, kiedy trzeba. I nie w takiej konfiguracji, jak trzeba.

      – No właśnie – przytaknęła smutno.

      – Cholerna szkoda. – Nadal patrzył na nią z pożądaniem, ale i czymś jeszcze, czego w tej chwili nie pojmowała.

      – Zgadza się. – Kiwnęła głową i odwróciła wzrok. A potem poprawiła strój i zawiesiła na ramieniu torebkę.

      – Wychodzisz?

      – Tak, wezwę taksówkę. Pożegnaj ode mnie towarzystwo. Powiedz, że się zrobiłam.

      – Dobrze. O nic się nie martw.

      – Dawid… Między nami gra? – Spojrzała na niego wyczekująco. Zależało jej na zachowaniu jego przyjaźni. Nie chciała obudzić się w nowej rzeczywistości, w której będą się unikać.

      – Jak zawsze. Do poniedziałku, Justynko – odrzekł uspokajająco.

      – Pa! – Pocałowała go w policzek i za chwilę już jej nie było.

      Odprowadził ją wzrokiem, zostając z wieloma pytaniami.

      Ubierali się spokojnie, w milczeniu, zupełnie jakby przed chwilą nie zdarzyło się między nimi nic szczególnego.

      Piotr był na siebie wściekły, ale starał się trzymać nerwy na wodzy, bo nie chciał obwiniać za swoją słabość Kai. Co prawda to ona do niego zadzwoniła, ona stworzyła odpowiednie warunki do spotkania, ale powinien był odrzucić to zaproszenie.

      Przecież ostatnio zaczęło dziać się lepiej między nim a Justyną i mógł się skupić na utrzymaniu tego stanu, a nie hołdować złym przyzwyczajeniom.

      Ale Kaja była przecież taka inna od Dominiki. Mimo że jej życie osiągnęło punkt krytyczny, nie ulegała histerii. Owszem, można różnie oceniać jej postępowanie, ale przecież Piotr nie znajdował się w pozycji, w której wypadałoby wystawiać komukolwiek cenzurki z moralności, a już w szczególności z wierności czy lojalności. Było w niej coś niewymuszenie pociągającego. Potrzebowała jego towarzystwa, ale nie lgnęła do niego, nie osaczała go, mógł złapać oddech.

      W jednej z rozmów stwierdziła nawet, że jeśli Piotr kocha swoją żonę, powinien o nią walczyć.

      Nie przeszkadzało jej to jednak, żeby tę walkę utrudniać. A może wiedziała, że jest tylko kolejną kochanką, że jeśli nie ona, to Piotr znajdzie inną, i tak już pozostanie, dopóki sam nie rozwiąże swojego problemu – przestając oszukiwać Justynę albo kończąc z oszukiwaniem siebie.

      Kaja znalazła szczęśliwie swoją tymczasową przystań u przyjaciółki, która wyjechała na miesiąc do RPA. I właśnie w mieszkaniu tej przyjaciółki przyjęła Piotra.

      Teraz pili kawę, jak starzy znajomi, opowiadając sobie o swoich troskach i problemach.

      Jej mąż Janek powiedział, że jego adwokat chce złożyć pozew rozwodowy, i dopytywał o adres zamieszkania, jaki ma wskazać, żeby doszło do skutecznego doręczenia. Zaznaczył przy tym, że zanim sprawa zawiśnie przed sądem, może upłynąć trochę czasu, bo według prawnika teraz nastąpiła „prawdziwa plaga rozwodów” i sądy są zakorkowane.

      Jakby chciał się przed sobą albo przed nią usprawiedliwić, że nie ma sensu walczyć, bo tak niewielu walczy, a większość idzie na skróty. Że nie ma tutaj czego ratować. Kaja opowiadała Piotrowi, że odniosła wrażenie, jakby szukał u niej potwierdzenia słuszności tego, co robi, a ona mu tylko beznamiętnie przytakiwała. Nie potrafiła kochać swojego męża i nie miała złudzeń, że między nimi kiedykolwiek może być inaczej. Miała zatem bolesną, a zarazem oczyszczającą serce i umysł świadomość, że faktycznie nie ma już dla nich ratunku, więc wszelkie dzielenie włosa na czworo jest zbędne. Chciała mieć tylko pewność, że nowy początek nie będzie oznaczał zbyt bolesnego lądowania w nowej rzeczywistości. Bała się jednak, że Janek puści ją z torbami, ponieważ wyjdzie z założenia, że nic nie jest jej winny po tym, co mu zrobiła.

      Wiedziała, że musi znaleźć sobie prawnika, bo sama sobie nie poradzi.

      Opowiadała o tym wszystkim Piotrowi, który słuchał z częściowym zainteresowaniem, a zarazem z pewnym zażenowaniem.

      Rozwód wydawał mu się kwestią póki co abstrakcyjną, choć czasem nie mógł uciec od myśli, co by się stało, gdyby taki scenariusz zrealizował się i w jego życiu.

      Pomyślał gorzko o matce, która zapewne dałaby mu popalić podwójnie – z jednej strony miałaby do niego żal, że został rozwodnikiem („Od początku mówiłam, że do siebie nie pasujecie, ale ty się uparłeś!”), z drugiej zaś odetchnęłaby z ulgą, że wkrótce Justyna zniknie z jego życia. Matka hipokrytka, której postawa osłabiała jego morale i wiarę.

      I wtedy doszła do niego dziwna świadomość, że z jednej strony była ona siłą niszczącą jego małżeństwo, podmywającą jego fundamenty, z drugiej była również siłą ten związek cementującą. Abstrahując już od tego, że wciąż kochał Justynę, nie chciał po prostu dać matce satysfakcji z tego, że dopięła swego i osiągnęła swój cel, doprowadzając jego małżeństwo do ruiny.

      A może to on był niesprawiedliwy, próbując przerzucić odpowiedzialność na matkę za swoje własne słabości?

      Naszła go ochota, żeby zwierzyć się Kai. I może, choć nie była ona odpowiednią osobą do tego rodzaju wynurzeń, stanęła jednak na wysokości zadania, wysłuchując go z taktem i zrozumieniem.

      Przydałby się psychoterapeuta, pomyślał.

      Potem rozmawiali jeszcze o wcześniejszym kochanku Kai, który najwyraźniej ją nagrał i wsypał przed mężem. Cała sprawa była zastanawiająca, ale Kaja nie mogła odnowić