Otoczeni przez idiotów. Thomas Erikson

Читать онлайн.
Название Otoczeni przez idiotów
Автор произведения Thomas Erikson
Жанр Учебная литература
Серия
Издательство Учебная литература
Год выпуска 0
isbn 978-83-8032-195-3



Скачать книгу

p>

      Wprowadzenie

      SAM WŚRÓD IDIOTÓW

      W szkole średniej zauważyłem, że z pewnymi ludźmi dogaduję się lepiej niż z innymi. Zawsze znajdowaliśmy wspólny język i rozmowa toczyła się wartko. Nie dochodziło do konfliktów, lubiliśmy się. Z innymi wszystko szło jakoś nie tak. Mówiłem coś, do nich nie docierało, a ja nie pojmowałem dlaczego.

      Z jednymi nadawałem na tych samych falach, a inni okazywali się kompletnymi mułami. Kiedy byłem młody, nie zawracałem sobie tym głowy. Jednak pamiętam wydarzenia, które sprawiały, że zastanawiałem się, czemu z niektórymi osobami porozumiewam się w sposób całkiem naturalny, a inni unikają nawiązania rozmowy – nieważne, co bym robił. Było to dla mnie niepojęte. Uciekłem się do pewnych chwytów i zacząłem testować otoczenie. Wygłaszałem takie same tyrady w podobnych środowiskach – tylko po to, by śledzić reakcje innych.

      Czasami sytuacja rozwijała się tak, jak zakładałem – wywiązywała się ciekawa dyskusja. Innym razem nic się nie kleiło. Gapili się na mnie jak na kosmitę, a ja czułem się jak kosmita.

      Młodym ludziom prawie wszystko wydaje się proste. Skoro niektórzy znajomi reagują w sposób normalny, to znaczy, że są w porządku. Czyli z tymi innymi jest coś nie tak. No bo jak inaczej to wyjaśnić? Przecież ja się nie zmieniłem! Wracamy zatem do punktu wyjścia: to tamci mieli jakiś feler. Zacząłem więc się od nich dystansować, ponieważ ich nie rozumiałem. Kto chce, może to nazwać młodzieńczą naiwnością, ale takie nastawienie niekiedy wywoływało śmieszne skutki. Niestety z czasem wszystko się zmieniło.

      Życie biegło swoim rytmem: praca, rodzina, kariera, a ja przyklejałem ludziom etykietki: ci są dobrzy i wrażliwi, bo mnie rozumieją, a pozostali to tępaki.

      Kiedy miałem dwadzieścia pięć lat, poznałem pewnego biznesmena. Sture był po sześćdziesiątce, latami rozwijał firmę. Miałem przeprowadzić z nim wywiad poprzedzający realizację kolejnego projektu. Pierwsze pytanie dotyczyło tego, jak funkcjonuje jego przedsiębiorstwo. Zaraz na początku Sture powiedział, że otaczają go sami idioci. Zabrzmiało to tak zabawnie, że aż się roześmiałem. Ale on naprawdę tak uważał. Aż poczerwieniał, kiedy tłumaczył mi, że w sekcji A pracują wyłącznie kretyni – co do jednego. W sekcji B są sami idioci, którzy niczego nie rozumieją. A jeszcze nie dotarł do sekcji C! Tam to dopiero są bałwany – najgorsze ze wszystkich, takie durne, że zastanawia się, jakim cudem docierają rano do pracy!

      Im dłużej go słuchałem, tym wyraźniej widziałem, że w jego wizji jest coś nienormalnego. Spytałem, czy naprawdę wierzy, że otaczają go sami głupcy. Wbił we mnie wzrok i wyjaśnił, że na palcach jednej ręki może policzyć tych, których rzeczywiście warto zatrudniać.

      Co więcej, Sture bez ogródek okazywał pracownikom, co o nich myśli. Potrafił każdego wyzwać od idiotów, i to na oczach wszystkich. Podwładni trzymali się na dystans. Nikt nie odważał się rozmawiać z nim w cztery oczy. Nigdy nie przekazywano mu złych wieści, bo bez wahania zabiłby posłańca. W jednej z fabryk dyskretnie, przy recepcji, zamontowano nawet światełko ostrzegawcze, które paliło się na czerwono, gdy Sture był na miejscu, a na zielono, kiedy teren był „czysty”.

      Wiedzieli o tym wszyscy. Nie tylko pracownicy, ale i klienci odruchowo spoglądali na lampeczkę, by przygotować się na to, co może ich spotkać po przekroczeniu progu. Czerwone światło sprawiało, że zawracali już w drzwiach, postanawiając przyjść w bardziej sprzyjającym momencie.

      Jak wiemy, młodzi są idealistami. Dlatego zadałem mu jedyne pytanie, jakie mi przyszło do głowy: „Kto zatrudnił tych wszystkich idiotów?”. Oczywiście wiedziałem, że on sam. Prawie każdego osobiście przyjmował do pracy. Co gorsza, wiedziałem, że on wie, że ja wiem. Czyli pośrednio zadałem mu pytanie: „Kto jest największym idiotą wśród idiotów?”.

      Wyleciałem na zbity pysk. Jak się dowiedziałem później, żałował, że nie miał pod ręką broni, żeby mnie zastrzelić.

      To zdarzenie dało mi do myślenia. Oto facet, który niedługo przejdzie na emeryturę. Dobrze prosperujący przedsiębiorca, szanowany ze względu na rozległą wiedzę dotyczącą dziedziny, którą się zajmował. Ale, mówiąc wprost, nie umiał postępować z ludźmi. Nie rozumiał jedynego elementu układanki, którego nie można powielić: pracowników. I wyciągał z tego wniosek, że ci, których nie rozumie, są idiotami.

      Ponieważ nie byłem jego podwładnym, jasno widziałem, jak bardzo się myli. Sture nie rozumiał, że zawsze chce wszystko robić po swojemu, a każdego, kto działa inaczej, uznaje za idiotę. Używał określeń, które i ja stosowałem wobec pewnych typów: cholerny nudziarz, durny biurokrata, chamski sukinsyn czy tępy młot. Chociaż sam nigdy nie nazywałem nikogo idiotą, wyraźnie zobaczyłem, że mam problem z niektórymi ludźmi.

      Zaszokowała mnie myśl, że można iść przez życie z przeświadczeniem, iż dookoła są wyłącznie ludzie, z którymi w żaden sposób nie da się współpracować. Przecież nasz potencjał życiowy byłby w takiej sytuacji niewiarygodnie ograniczony!

      Po tym nieszczęsnym spotkaniu z nim i jego biednymi współpracownikami z ciężkim sercem padłem na siedzenie samochodu. Rozmowa okazała się jedną wielką porażką. Klapa totalna. Wszyscy dostali białej gorączki. Przyjrzałem się sobie. Decyzja była łatwa. Nie chciałem być taki jak Sture. Wtedy podjąłem jedną z najdonioślejszych decyzji w życiu: poznam sposób funkcjonowania różnych typów ludzi. To jest najważniejsze, bo będą mnie otaczali przez resztę moich dni. Niezależnie od tego, czym będę się zajmował, przyniesie mi to same korzyści.

      Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Zacząłem się uczyć, jak rozumieć tych, których zachowanie początkowo było dla mnie nie do pojęcia. Dlaczego jedni są milczkami, a innym usta się nie zamykają? Dlaczego jedni zawsze walą prawdę prosto w oczy, a inni ciągle kłamią? Dlaczego jedni goście zawsze przybywają na czas, a innym jakoś się to nie udaje? No i dlaczego jednych lubię bardziej niż innych? Bo tak rzeczywiście było. Zacząłem przyglądać się sobie i odkryłem fascynujące rzeczy. Kiedy wyruszyłem w tę podróż, wszystko się zmieniło. Wiedza, którą zdobyłem, przeobraziła i mnie – jako człowieka, przyjaciela, współpracownika, syna, a także męża i ojca.

      Ta książka mówi o najpowszechniejszym na świecie modelu opisującym różnice w sposobach komunikacji międzyludzkiej. Odmiany tego narzędzia wykorzystywałem przez ponad dwadzieścia lat, i to ze znakomitymi rezultatami.

      Znamy różnych ludzi i wszyscy wyobrażamy sobie, że potrafimy się porozumiewać.

      Jak podchodzić do rozmaitych osobowości? Metody są różne. Najpopularniejsza polega na przeanalizowaniu danego przypadku i określeniu skutecznego postępowania. Niemniej poznanie teorii z nikogo nie uczyni światowej klasy speca od porozumiewania się z innymi. Tylko stosując wiedzę w praktyce, można wykształcić odpowiednie umiejętności. To jak z jazdą na rowerze: najpierw trzeba na niego wsiąść. Dopiero później widać, co należy robić.

      Kiedy zacząłem badać zachowania ludzi i rozumieć różnice między typami osobowości, stałem się innym człowiekiem. Już nie wygłaszam kategorycznych opinii, nikogo nie oceniam tylko dlatego, że zachowuje się inaczej niż ja. Z czasem nabrałem coraz większej cierpliwości wobec osób, które znacznie różnią się ode mnie. Nie powiem, że nigdy nie dochodzi do konfliktów, tak samo jak nie powiem, że nigdy nie kłamię, ale teraz zdarza się to bardzo rzadko.

      Muszę podziękować Sture’owi za jedno: sprawił, że zainteresowałem się tym tematem. Bez niego ta książka prawdopodobnie nigdy by nie powstała. I jeszcze jedno: używam określenia „on”, opisując poszczególne przypadki niezwiązane z kimś konkretnym. Robię to jedynie w celu ułatwienia lektury. Wiem, że czytelnicy mają wystarczającą wyobraźnię, by słowo „on” zastąpić słowem „ona”, jeśli uznają, że tak zabrzmi lepiej.

      Jak możecie poszerzyć swoją wiedzę? Na początek przeczytajcie tę książkę. Całą, nie tylko trzy pierwsze rozdziały. Przy odrobinie szczęścia po kilku minutach ruszycie w taką samą podróż, jaką ja rozpocząłem 20 lat temu. Zapewniam: nie będziecie żałować.

      Jeśli po przeczytaniu tej książki uznacie, że nie dowiedzieliście się niczego nowego, gwarantuję zwrot