Old Surehand t.1. Karol May

Читать онлайн.
Название Old Surehand t.1
Автор произведения Karol May
Жанр Приключения: прочее
Серия
Издательство Приключения: прочее
Год выпуска 0
isbn 978-83-7623-958-3



Скачать книгу

którym pójdą.

      – Old Shatterhand przyrzekł nam nie iść za naszym śladem, a nikt jeszcze nie słyszał, żeby kiedykolwiek złamał słowo.

      – Memu młodemu czerwonemu bratu przystałoby raczej milczeć, aniżeli w obecności starych wojowników pouczać wodza.

      Była to surowa nagana, ale wodza nikt nie lubił, bawiono się więc skrycie jego gniewem. Młody wojownik zauważył pełne zachęty spojrzenia towarzyszy i rzekł:

      – Ja wiem, że nie dorównuję starym i mądrym mężom. Ale ponieważ nie któryś z nich, ale właśnie ja byłem u Old Shatterhanda, mówiłem z nim i otrzymałem od niego słowo, więc niech mi wolno będzie powiedzieć, co od niego usłyszałem.

      Na to odezwał się siwowłosy Indianin, który siedział obok wodza i był pewnie najstarszy ze wszystkich wojowników:

      – Niech mój młody brat mówi śmiało. Skoro wykopano topór wojenny, wszystko może mieć wielkie znaczenie, nawet takie szczegóły, jakie kiedy indziej byłyby nieważne. Jakich słów użył Old Shatterhand, dając wam przyrzeczenie?

      Młody Komancz namyślał się przez chwilę, po czym powiedział:

      – Zapytałem go tak: „Czy będziecie nas tropić, aby się dowiedzieć, dokąd pójdziemy?”. A on odrzekł: „Nie. Daję wam na to słowo”.

      – Słowa Old Shatterhanda znaczą tyle samo, co gdyby wypalił fajkę przysięgi. On dotrzymuje obietnic i nie śledził was z pewnością. Howgh! Młodzi bracia mogą odejść; wiemy już, co chcieliśmy wiedzieć.

      Obaj Komancze oddalili się, a z nimi ci wszyscy, którzy z ciekawością, lecz i z uszanowaniem stali do tej pory skupieni wokół wodza. Także wojownicy, których miał obserwować Old Wabble, opuścili swoje ognisko, ciekawi wieści o pościgu.

      Spodziewałem się, że w tej sytuacji stary powrócił na umówione miejsce. Okazało się, że miałem rację, gdyż po chwili ropucha odezwała się cztery razy, jak to ustaliliśmy.

      Czy miałem opuścić mój posterunek? Chwila obecna nadawała się do tego doskonale, gdyż podczas powrotu czerwonoskórych do ognisk powstało w obozie zamieszanie i nie było obawy, aby mój pióropusz z sitowia ściągnął na siebie czyjąkolwiek uwagę. Spodziewałem się jednak, że przy ognisku wodza Indianie będą jeszcze mówili o interesujących mnie sprawach. Poza tym miałem nadzieję, że nadarzy mi się inna sposobna chwila do odwrotu. Czerwonoskórzy nic jeszcze nie jedli, czekając prawdopodobnie, aż się upiecze dostateczna ilość mięsa. W czasie posiłku musiało znowu nastąpić zamieszanie i powinienem znaleźć odpowiedni moment, by się niepostrzeżenie oddalić. Leżałem więc dalej w wodzie.

      Wódz gniewał się widocznie na starego wojownika za jego interwencję, gdyż powiedział:

      – Czy mój czerwony brat nie uważa, że uwłacza to godności wodza, gdy przeciwko niemu bierze się młodego wojownika w obronę?

      – Godności wodza uwłacza przede wszystkim jego własne nieodpowiednie postępowanie – odparł stary. – Wszyscy jesteśmy zdania, iż Old Shatterhand dotrzyma obietnicy, i tylko ty jeden twierdzisz coś przeciwnego.

      – Bo znam tego białego psa.

      – My znamy go także. Na jego języku nie mieszkało nigdy kłamstwo.

      – Tak, lecz ten język mówić umie tak sprytnie jak żaden inny. On jest najuczciwszy spośród bladych twarzy, ale jeśli chce się go wywieść w pole, wtedy staje się najchytrzejszym z lisów, a to, co mówi, podobne jest do świtu, po którym może nastąpić słoneczny dzień równie dobrze jak i niepogoda. On nie kłamie, to prawda, i co obieca, tego dotrzymuje, ale tylko tak, jak sam postanowi, a nie tak, jak sobie tego życzą inni. Słowa, które wypowiada do nieprzyjaciela, są jako ziarnka prochu, które należy dobrze odważyć, zanim się je wsypie do lufy.

      – Więc Wupa-umugi sądzi, że można jeszcze inaczej rozumieć jego przyrzeczenie dane naszym wojownikom?

      – Nie, on nie chciał ich śledzić i na pewno tego nie zrobił. Ale nie byłby złożył swej obietnicy, gdyby nie potrafił w inny sposób dowiedzieć się, gdzie obozujemy. Często opowiadano nam, że Old Shatterhand wie wszystko, o czym chce wiedzieć. Czy sprzymierzył się z dobrym, czy ze złym Manitou [Manitou (indian.) – Wielki Duch.] – tego nie wiem, lecz jestem przekonany, że znalazł już drogę do naszego obozu nad Saskuan-kui.

      – To niemożliwe, nikt mu jej nie mógł pokazać. A gdyby nawet tak było, to jeszcze nie dowód, że tutaj przybędzie.

      – Na pewno będzie próbował uwolnić naszego jeńca.

      Starzec się zamyślił, pokręcił głową i rzekł po chwili:

      – Słowa Wupa-umugi nie mogą zmienić moich myśli, ale skoro wykopaliśmy topór wojenny, należy wszystko, co się zwykle raz rozważa, rozważyć dziesięć razy. I musimy być przygotowani na najgorsze. Ja powiadam, że Old Shatterhand nie przyjdzie, a ty – że przyjdzie…

      – Przyjdzie. Wiem nawet kiedy. Nasi wojownicy wyjechali od niego nocą, a on wyruszył stamtąd dopiero o świcie. Wyprzedzili go zatem, a ponieważ przybyli dzisiaj wieczorem, on nadejdzie jutro.

      – Tutaj?

      – Nie, bo nie pozwolę mu zajść tak daleko. Pochwycę go nad Rio Pecos.

      – Czy znasz miejsce, w którym się przeprawi przez wodę?

      – Tak. Tam jest bród, który prawdopodobnie zna. Jeśli go nie zna, to będzie szukał i znajdzie.

      – Old Shatterhandowi nie potrzeba brodu, to niedościgły pływak.

      – O tym także pomyślałem. Każę obsadzić na dużej przestrzeni brzegi i nie będzie mógł mi umknąć. Gdyby Nalemasjuw, Czteropalcy, był już tu ze swoją setką wojowników, to moglibyśmy rozciągnąć ich na jeszcze większej przestrzeni, ale on nadejdzie dopiero za trzy dni.

      W tej chwili zabrzmiał okrzyk yakha! (jedzenie) i wszyscy pośpieszyli do ognisk, przy których pieczono mięso. Wódz wstał powoli, jak nakazywała mu jego godność, i ruszył wyszukać sobie najlepszą porcję. Była to doskonała sposobność, by się oddalić. Rzuciłem jeszcze jedno badawcze spojrzenie na obozowisko. Nikt nie patrzył na brzeg, w stronę, gdzie leżałem, wszyscy byli zajęci jedzeniem. Podczołgałem się na głębszą wodę i odpłynąłem czym prędzej, nie zachowując już nawet specjalnej ostrożności. Powróciwszy szczęśliwie na miejsce, gdzie się rozebrałem, wyszedłem na brzeg, wdziałem ubranie i poszedłem tam, gdzie czekał na mnie Old Wabble. Pióropusz z sitowia wziąłem ze sobą.

      Zbliżyłem się tak cicho, że stary wcale mnie nie usłyszał i zerwał się przerażony, gdy go dotknąłem.

      – A do wszystkich piorunów! To wy, sir? Czy zrobiliście dobry interes?

      – Jestem zadowolony.

      – Ja także.

      – Coście podsłuchali?

      – Na pozór mało, ale właściwie bardzo wiele. Old Surehanda strzegą tylko dwaj ludzie.

      – Na wyspie?

      – Domyślaliście się tego już przedtem, ale to był tylko domysł.

      – Teraz mam pewność, bo usłyszałem to z ust wodza Wupa-umugi.

      – Ale osioł ze mnie! Myślałem, że zrobię wam wielką przyjemność, gdy powiem, że wasze przypuszczenie jest słuszne.

      – Nie martwcie się tym, sir. Czego się jeszcze dowiedzieliście?

      – Niczego. Zdawało mi się, że moja nowina jest Bóg wie jak ważna, ale skoro podsłuchaliście ją sami, wychodzi na to, żem się niczego nie dowiedział. To mnie złości. Prawdopodobnie