Star Force. Tom 7. Unicestwienie. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Star Force. Tom 7. Unicestwienie
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-64-7



Скачать книгу

img_img_ec9e8ed3-b911-5a97-a806-8c8f3e656ad9.jpg" alt="cover"/>

      Tytuł oryginału: Star Force Series #7. Annihilation

      Copyright © 2013 by Iron Tower Press, Inc.

      All rights reserved.

      Projekt okładki: Tomasz Maroński

      Redakcja: Rafał Dębski

      Korekta: Agnieszka Pawlikowska

      Skład i łamanie: Ewa Jurecka

      Opracowanie wersji elektronicznej:

      Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

      Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

      Wydawca:

      Drageus Publishing House Sp. z o.o.

      ul. Kopernika 5/L6

      00-367 Warszawa

      e-mail: [email protected] www.drageus.com

      ISBN ePub: 978-83-65661-64-7

       ISBN mobi: 978-83-65661-65-4

      Rozdział 1

      W dniu, kiedy makrosy wróciły do naszego zakątka wszechświata, nie byłem gotowy. Sądziłem, że uwzględniłem wszystko, do czego są zdolne, każdą ewentualność – ale się myliłem.

      Według ziemskich kalendarzy był czwartkowy wieczór, końcówka pierwszego dnia maja. Ten szczegół nie powinien mieć najmniejszego znaczenia, gdyż obecnie mieszkałem w układzie gwiezdnym Eden, ale dla mnie miał. Ominął mnie maj i wiosna, i wszystkie utracone tradycje z dawnego życia.

      Stałem na blankach kamiennej wieży na Edenie-8. Był to jeden z najwyższych punktów planety. Zbudowałem tu imponującą fortecę, która mocno tuliła się do granitowego wierzchołka góry i owijała się wokół niej jak wąż. Nazwałem ją Warownią Cienia.

      Z trzech światów, które Centaury oddały ludziom, Eden-8 był najbardziej oddalony od centralnej gwiazdy. W porównaniu z gorętszymi Edenem-6 oraz Edenem-7 planeta wydawała się względnie chłodna, ale w porównaniu z Ziemią była ciepłym światem z parnymi dżunglami na równiku i przyjemnie umiarkowanymi temperaturami w okolicy biegunów.

      Eden-8 krążył wokół swojej żółtej gwiazdy prosto i miarowo. Oś obrotu planety była odchylona o mniej niż jeden stopień i pozostawała nieruchoma. Odchylenie osi Ziemi nadawało planecie cztery pory roku, ale tutaj, na Edenie-8, istniały tylko dwie – i to praktycznie nie do rozróżnienia. W efekcie nie było mowy o prawdziwych lecie czy zimie. Po prostu przez jedną połowę roku padało odrobinę więcej niż przez drugą, ale przybysz z trudem zauważyłby różnicę.

      Druga rzecz, która najmocniej rzucała się w oczy, to ogromne połacie lasów. Mieliśmy tu prawdziwe drzewa. Niektóre pięły się trzysta metrów w górę. Nawet ziemskie sekwoje olbrzymie nie mogły z nimi konkurować.

      Na największym kontynencie południowej półkuli, pośrodku wysokiego lasu, zbudowałem swoją fortecę. Warownia Cienia przysiadła na wierzchołku skały, z której roztaczał się widok na morze drzew. Twierdza stanowiła stację przekaźnikową oraz kwaterę główną garnizonu chroniącego wewnętrzne, nadające się do zamieszkania światy, ale umieściłem ją tutaj nie tylko z tego powodu.

      Wybrałem to miejsce, ponieważ lubiłem przebywać na szczycie tego przyjemnego świata. Widok miałem stąd fenomenalny, nawet nocą. Co ważniejsze, na tej wysokości było zawsze chłodno, a często i zimno. Bardzo niewiele miejsc na trzech należących do ludzkości planetach tego układu mogło się pochwalić takim klimatem.

      Budowa w tym miejscu była kosztowna – w tym sensie, że pochłonęła sporo surowców, bo przy wznoszeniu konstrukcji przestaliśmy myśleć w kategoriach finansowych. Dzięki wspaniałym fabrykom, które odebraliśmy nanitom oraz ich ociężałym kuzynom makrosom, byliśmy w stanie wyprodukować wszystko przy odpowiednim nakładzie czasu i środków. Tak więc kalkulacja kosztów polegała na tym, że sumowałem liczbę godzin, jakie dana fabryka będzie musiała pracować, aby coś wyprodukować. Po połączeniu z łączną liczbą ludzi oraz zautomatyzowanych podsystemów, które należało zaangażować w montaż i zbieranie surowców, otrzymywałem finalny koszt.

      Wzniesienie Warowni Cienia pochłonęło ogromną, idącą w tysiące liczbę roboczogodzin. Aby odciążyć systemy, które lepiej byłoby wykorzystać przy budowie okrętów, zwerbowałem do pracy ekipy, które aktualnie nie miały zajęcia. Rozkazałem im brać udział w długich ćwiczeniach, które sprowadzały się do misji transportowych. Każdy przebywający w garnizonie okręt, wyposażony w chwytne ramię, niezliczone razy przewoził elementy budowli na szczyt, moduł za modułem. To odciążyło maszyny budowlane, ale projekt tak czy inaczej pochłonął więcej pracy, niż był wart.

      Teraz jednak, gdy został już ukończony, byłem zadowolony z rezultatów. Zbudowałem zaciszne schronienie, które przebijało chmury i miało powierzchnię ponad dwóch i pół tysiąca metrów kwadratowych – nie licząc odsłoniętych wałów obronnych, które opasywały większość komnat, służąc im za balkony.

      Właśnie po jednym z takich tarasów przechadzałem się tej nocy. Eden-8 otulała ciemność, a na tej wysokości o takiej porze wszystko szkliła warstewka lodu. Na szczęście moje liczne modyfikacje fizyczne sprawiały, że te warunki były dla mnie komfortowe.

      – Po co zbudowałeś to miejsce, Kyle? – zapytała Sandra.

      Obejrzałem się, ale jej nie dostrzegłem. Znajdowała się gdzieś w pobliżu, to nic niezwykłego. Prawie zawsze przebywała blisko. Była moim aniołem stróżem – a może raczej powinienem powiedzieć: stworzeniem stróżem. Nie była do końca człowiekiem, ani też aniołem.

      – A nie podoba ci się? – zapytałem.

      – Uwielbiam je – odpowiedziała.

      – No i masz powód. Zbudowałem je dla ciebie, z miłości.

      – Gówno prawda.

      Uśmiechnąłem się.

      – A gdzie ty w ogóle jesteś?

      Zobaczyłem jakiś ruch. Wzdrygnąłem się, gdy zeskoczyła ze stożkowatego, pokrytego śniegiem dachu pobliskiej wieży i z gracją wylądowała. Przeleciała pewnie z dziesięć metrów, a Eden-8 miał grawitację o dwadzieścia jeden procent wyższą niż Ziemia.

      Uśmiechnęła się triumfalnie, ale zrzedła jej mina, kiedy ja się przezornie cofnąłem. Z dachu spadł strącony przez nią śnieg, który obsypał jej włosy i plecy. Prychnęła, strząsając go z siebie.

      Podszedłem i pomogłem jej pozbyć się drobnych białych granulek lodu z ubrania i włosów. Pocałowaliśmy się i uśmiechnęliśmy do siebie. A potem się roześmialiśmy.

      – Rzeczywiście, bardzo romantyczne miejsce – przyznała Sandra.

      Odwróciłem się i przeszedłem wzdłuż murów. Blanki wokół umocnień twierdzy wyglądały bardzo średniowiecznie, co było zamierzone. Mury przypominały szczęki drapieżnika o wielkich, kwadratowych zębiskach. Oparłem się o jeden z tych granitowych zębów, wpatrzony w otulony nocą świat na dole.

      Od ziemi dzieliło nas prawie sześć i pół kilometra, a wydawało się, że nawet dwa razy tyle. Las u stóp klifów skrywała ciemność. Niebo rozpościerało się nad nami niczym błękitny aksamit, upstrzony plamkami białych jak diamenty gwiazd. Ich blask nie wystarczał, abym dostrzegał poniżej jakieś szczegóły. Planeta nie posiadała księżyców, przez co noce były tu ciemniejsze niż na większości światów.

      Na Edenie-8