Magia ukryta w kamieniu. Katarzyna Grabowska

Читать онлайн.
Название Magia ukryta w kamieniu
Автор произведения Katarzyna Grabowska
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-7835-661-5



Скачать книгу

schodami udaliśmy się na górę i minąwszy wąski korytarz, po którego obu stronach porozwieszane były barwne proporce, weszliśmy do przestronnej sali. Dostrzegłam grupkę ludzi, stłoczoną wkoło stołu, którego centralne miejsce zajmował postawny mężczyzna w średnim wieku, o jasnych, bujnych włosach, poprzetykanych cieniutkimi pasemkami siwizny. Spośród zebranych wyróżniała go grawerowana złota przepaska na czole oraz kolor szat. Ciemnoczerwony płaszcz okalał jego ramiona i spływał w dół krzesła, rozpościerając się na podłodze. Twarz mężczyzny wydała mi się poważna, rysy regularne, ale jakby wyostrzone, nos prosty, proporcjonalny. Brązowe oczy patrzyły na mnie uważnie. Weylin poprowadził mnie prosto do niego, a gdy znaleźliśmy się w pobliżu, pchnął tak, że upadłam na kolana. Sam skłonił głowę przed władcą.

      ‒ Przyprowadziłem ci, panie, czarodziejkę, którą spotkaliśmy podczas naszej porannej wyprawy. Twierdzi, że pomaga ludziom.

      ‒ Czarodziejkę? – Mężczyzna popatrzył na mnie ze zdziwieniem, a pozostali zaczęli szeptać między sobą. – Nie wygląda na taką.

      ‒ Utrzymuje, że nią jest. Na pewno nie pochodzi stąd i… – Umilkł na moment, jakby zastanawiając się, co powiedzieć władcy. – …miała ogień Mateo – dokończył ciszej.

      ‒ Ogień Mateo? – Książę gwałtownie wstał z krzesła, a reszta mężczyzn wydała z siebie dziwny dźwięk, jakby jęku. – I ty ją na zamek przyciągnąłeś? Czy zdajesz sobie sprawę, coś zrobił?

      ‒ Wybacz, panie, ale ona oprócz ognia Mateo miała przy sobie światło, które nie parzy i zmieniać się potrafi. Jestem pewien, że nie ma w niej zła, którego tak się lękamy.

      ‒ A ty skąd miałbyś to wiedzieć? Mój ojciec też dał się przed laty zwieść słowom tego przeklętego… Gdyby go wtedy nie przyjął pod swój dach… Gdyby nie ulitował się nad zagubionym dziecięciem. Powiadam ci, Weylinie, zło różne przybiera postacie, a najgorsze zło zazwyczaj ma oblicze tak niewinne, jak ta dziewka. – Wskazał na mnie z obrzydzeniem.

      ‒ Ręczę za nią, panie. Nie lza nam ferować wyroku, gdy nie mamy dowodów winy. A jeśli teraz otrzymaliśmy dar dobra, a zaślepieni nienawiścią, odrzucimy go? Daj jej, panie, szansę.

      ‒ A niby dlaczego miałbym to robić, Weylinie? Podaj mi chociaż jeden sensowny powód. Przekonaj mnie, że mogę zaufać tej dziewce. Jaką mogę mieć pewność, że nie zwiodła cię jej uroda lub domieszka złej krwi twego ojca. – W tym momencie Ekhard umilkł, tak jakby sam przeraził się swoich słów.

      W sali zapanowała nienaturalna cisza. Zebrani przy stole rycerze również przestali między sobą szeptać, tylko patrzyli na mnie z pełną pogardą. Weylin pobladł. Zauważyłam, jak mięsień na jego prawym policzku drgał. Podziwiałam, że potrafił zachować spokój, chociaż widać było, że wewnątrz wszystko aż się w nim burzyło. Słowa władcy musiały go bardzo dotknąć.

      ‒ Pokazała mi to. – Wyjął zza pasa latarkę i wręczył ją władcy.

      Mężczyzna z pewnym wahaniem ujął w dłonie nieznany sobie przedmiot i długo oglądał ze wszystkich stron.

      ‒ Zaiste niezwykłe dziwo, ale do czego to służy?

      ‒ Robi światło. To dobre światło, które krzywdy nijakiej nikomu nie czyni.

      ‒ W jaki sposób? To niemożliwe! Ogień zawsze parzy. Nie ma takiej mocy, która mogłaby okiełznać jego niszczycielską naturę. Zaprawdę to musiałoby być działanie czarów, magii dającej ochronę. Jeśli ta dziewka potrafi coś takiego… Jeśli udowodni, to gotów jestem dać jej schronienie, ale to ty, Weylinie, przejmiesz za nią pełną odpowiedzialność.

      Brunet skinął głową na znak zgody, po czym szturchnął mnie ramieniem, dając znać, abym wstała. Podniosłam się więc posłusznie z klęczek i nieśmiało zbliżyłam do władcy. Wyciągnęłam rękę, czekając, aż odda mi latarkę. Patrzył na mnie uważnie i wyczytałam z jego wzroku, że jest zgorszony moim widokiem, jednak po chwili wahania podał mi przedmiot. Nacisnęłam włącznik, demonstrując wszystkim zebranym snop światła.

      ‒ Na świętości Burii! – Władca okrążył mnie dookoła, uważnie obserwując.

      Miałam wrażenie, jakbym była przedmiotem wystawionym na sprzedaż i wcale mi się to nie podobało. Nie mogłam jednak zaprotestować, gdyż właśnie ważyły się moje losy. Mężczyzna w pełnym skupieniu wpatrywał się w blask wydobywający się z latarki, który, aby zwiększyć efekt, przestawiłam na tryb pulsowania.

      ‒ Co jeszcze potrafisz?

      Wyłączyłam latarkę i odstawiłam ją na stół, zauważając przy tym zatrwożone spojrzenia zebranych. No cóż, to, co dla mnie było czymś zwyczajnym, dla nich jawiło się jako magiczne i zapewne sprowadzone za pomocą sił nieczystych. Moje życie zależało teraz od decyzji władcy. Jeśli i on uzna, że jestem wysłannikiem sił zła, to już po mnie. Bez słowa wyjęłam jo-jo i wprawiłam je w ruch. Książę nie odrywał wzroku od wirującego krążka.

      ‒ Umyć, nakarmić i odziać! – zakomenderował, gdy zakończyłam kilkuminutowy pokaz. – Niech nie sieje zgorszenia swym nieprzystojnym strojem. Zaprawdę to czarodziejka z jakiegoś odległego kraju i nie ma w niej zła, które sprowadził ze sobą Mateo – wydał werdykt, który przyjęłam z prawdziwą ulgą. – Przyprowadź ją dziś, Weylinie, na wieczorną ucztę, niech zabawi swoimi sztuczkami gości. Jesteś za nią odpowiedzialny – przypomniał.

      Weylin mocno schwycił mnie za ramię i kłaniając się dwornie zgromadzonym, popychając mnie przed sobą, wyszedł z sali. Nie odzywał się ani słowem, prowadząc po kolejnych, krętych schodach gdzieś na górę. Tych schodów, korytarzy i krużganków było tyle, że szybko straciłam rachubę i poczułam się, jakbym była w labiryncie. Na pewno sama nie zdołałabym się stąd uwolnić.

      Weylin pchnął kolejne, ciężkie drzwi i weszliśmy do niewielkiej komnaty. Pod oknem, na rzeźbionym krzesełku siedziała młoda dziewczyna, ubrana w długą, ciężką, fioletową suknię, przewiązaną w pasie złotym sznureczkiem, i najspokojniej w świecie wyszywała białą serwetę. Na włosach miała coś na kształt siateczki, która dokładnie przykrywała jej prostą fryzurę.

      ‒ Witaj, Laveno. Przyprowadziłem ci moją podopieczną i chciałbym prosić, abyś się nią zajęła.

      ‒ Och, bracie! – Dziewczyna zerwała się z krzesełka i odłożyła robótkę na siedzenie. – Cóż to za bidulka?

      ‒ Umyj ją, odziej i nakarm. – Nie odpowiedział na jej pytanie. – Ekhard chce, aby była obecna na dzisiejszej uczcie.

      ‒ Tak, bracie. – Pokłoniła się przed nim i podeszła do mnie.

      W jej oczach widziałam lęk, ale i ciekawość. Nie przywykła widać sprzeciwiać się bratu, bo mimo strachu, jaki w niej wzbudzałam, bez protestów zgodziła się zastosować do jego poleceń.

      Weylin zostawił nas same, a Lavena sumiennie zabrała się do wypełniania zaleceń swego brata. Zawołała służące i gdy te napełniły wielką drewnianą balię wodą, poleciła mi rozebrać się i wejść do niej. Zrobiłam to z wielką przyjemnością.

      Umyta i wypachniona, gdyż służki wtarły we mnie jakieś wonne olejki, bez słowa sprzeciwu założyłam jedną z sukien Laveny – granatowa, ze złotymi wykończeniami, była nawet milutka w dotyku, chociaż wyglądała na ciężką i faktycznie taka była. Służące wyczesały moje skołtunione włosy i ułożyły skromną fryzurkę, którą, tak jak Lavenie, ukryły pod cieniutką siateczką.

      Patrzyłam w lustro i nie poznawałam samej siebie. Nawet dobrze się czułam jako „średniowieczna” dama. „A jeśli będę