Alfa Jeden. Adrianna Biełowiec

Читать онлайн.
Название Alfa Jeden
Автор произведения Adrianna Biełowiec
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-941896-1-7



Скачать книгу

Przez takie błahostki może posypać się nasz projekt. Enril nie może wykazywać się samodzielnością aż do takiego stopnia. Musi pozostać bierny, bezsprzecznie słuchać naszych poleceń, nie kwestionować ich, tylko robić to, co mu każemy. Stąd ten pomysł na podporządkowanie jego życia "Bogu". Nie patrzcie na niego jak na człowieka – patrzcie na niego jak na maszynę.

      – Wiemy – westchnął Raven. Alex czuł, że coś go szarpie w środku. – Przepraszamy, że tak wypadło. Obiecujemy, że to się więcej nie powtórzy.

      Dawid ponownie przycisnął płytkę egzokomu. – Wstań, Enrilu. Możesz zatrzymać zegarek – dodał z uśmiechem, widząc, że mężczyzna ukradkiem zerknął na kieszeń spod parawanu włosów. – Powinieneś mi powiedzieć, że chcesz przywłaszczyć sobie jakąś rzecz. Dlaczego tego nie zrobiłeś?

      – Sądziłem, że to drobnostka i nie chciałem ci nią zawracać głowy, Panie – odparł Enril potulnie, wyprostowawszy się.

      – Zostaniesz ukarany – Dawid rzekł beznamiętnie.

      – Przyjmę karę z pokorą. – Enril sposobił się, by znów paść na posadzkę, lecz Jakowlew nakazał mu stać, jak teraz. – Przepraszam za kłopoty.

      – W porządku. – Dwugłos urwał się bez pożegnania.

      Raven westchnął nerwowo. – Do korytarza sypialnego trzeba będzie wysłać androidy, by wstawiły nowe komórki. Widziałem, jak Enril gniótł jedną z wydłubanych, dwie kolejne pewnie też przepadły. Roboty naprawcze Asfarii nie usuną tego mankamentu, musiałyby mieć nienaruszone wkładki na wymianę.

      Dawid uśmiechnął się. – Wy polecicie to naprawić.

      Mężczyźni zbledli.

      – Żartowałem – zaśmiał się Jakowlew, klepiąc Alexa w ramię. – Jakoś poradzimy sobie bez tych trzech kamer, a Enril będzie świadomy faktu, że zyskał trochę prywatności. – Natychmiast spoważniał. – Niemniej musicie uważać na niego. Mam nadzieję, że to był pierwszy i ostatni taki incydent. Z małych, niby niepozornych chmur zwykle padają najobfitsze deszcze. Wiecie zapewne, czym jest efekt motyla.

      – Oczywiście. – Rav podniósł się i ruszył w stronę drzwi, zamierzając skorzystać z łazienki mieszczącej się za załomem korytarza.

      Na progu dyspozytorni wychwycił spojrzenie Edgara, który wchodził akurat do środka.

      Strzelbowski poznał po skwaszonej minie doktora i oczach czytelnych jak wiadomość z elektronika, że wszedł do pomieszczenia po wygaśnięciu neurotycznej atmosfery. Niespodziewanie pomyślał o wypadku w Asfarii. Czy Enril…?! Zerknął pytająco na kierownika, kiedy Raven znalazł się już za drzwiami, a pochylony nad blatem Alex udawał, że skupia się nad czymś pilniejszym, niż jego własne wątpliwości.

      – Obiekt zepsuł kamery obok sypialni – rzekł oschle kierownik.

      Usta Strzelbowskiego wykrzywiły się w przewrotnym uśmiechu, którego nie zdołał powstrzymać.

      – No i się zaczyna – wyrwało mu się.

      Przez moment oczy Dawida błyszczały polarnym chłodem.

      – Zwyczajna nieostrożność – przeniósł spojrzenie z Edgara na monitory; Enrila nie było widać na żadnym z nich. – Kamery we wnęce sypialnej i przy lewym zakręcie korytarza nie działają, a nasz Alfa Jeden uzmysłowił sobie właśnie, że jest monitorowany. – Oskarżające spojrzenie spoczęło na barku Alexa, który wciąż udawał, że jest zajęty studiowaniem parametrów spływających wzdłuż ekranu pomarańczowymi słupami.

      – Widzę – Edgar przeleciał wzrokiem po złożonych ogranicznikach. W duchu poczuł pewną satysfakcję, że Alfa Jeden nie jest takim zombie, za jakiego go uważano, lecz doktor nie chciał znowu uzewnętrzniać swoich odczuć. Był zmęczony, a czekała go jeszcze kilkugodzinna nocka przy obserwacji Enrila, więc nie zamierzał się narażać w preludium pracy na ataki Jakowlewa i psuć sobie humoru. Miał kierownika na dziś serdecznie dosyć i nie mógł doczekać się chwili, aż ten denerwujący facet sobie pójdzie.

      Po tym, jak Raven wrócił z łazienki, zespół pracował wspólnie przez dwadzieścia minut, nim pomału zaczął się rozchodzić. Na nieszczęście Edgara młodsi doktorzy szybciej udali się na spoczynek, pozostawiając go w pomieszczeniu z kierownikiem, który, pochylony w fotelu, nadrabiał zaległy raport dla Starlightu. Czasem zdarzało się, że przez długie kwadranse Strzelbowski i Jakowlew byli sami w pomieszczeniu – na pięć takich przypadków zwykle jeden kończył się nieprzystającą ludziom wykształconym wymianą zdań. Edgar przeczuwał, że i tym razem dojdzie do niemiłej rozmowy, choć dotąd mężczyźni nie odezwali się do siebie, a każdy udawał bezgraniczne zaabsorbowanie pracą.

      Edgar i Dawid stanowili skrajność charakterów i poglądów, a taka rozbieżność nie sprzyjała życzliwym stosunkom obu naukowców. Bynajmniej. Natomiast tolerancja nie zawsze się sprawdzała jako środek zapobiegający kłótniom. Dawid miał opinię pozbawionego skrupułów człowieka o lukratywnym nastawieniu do życia, nastawionego na zdobywanie sławy. Jednak stawiał reputację na pierwszym miejscu, a pieniądze dopiero na drugim. Uwielbiał eksperymentować, nie uznawał istnienia sił wyższych ani bezpodstawnych aberracji. Dla niego istniało tylko szkiełko i oko, a wszelkie systemy wierzeń uważał za wypaczone wyobrażenia bałwochwalczych umysłów, które jednak opłacało się czasem wykorzystywać do sprawowania kontroli. Przyjaźń określał Jakowlew jako "chwilowy związek, niosący obustronne korzyści"; miłości nie uznawał wcale. Podobnie jak współczucia dla obiektów doświadczalnych.

      Edgar był chodzącą kopią swojego ojca, Juliusza Strzelbowskiego, jego trzydziestoletnią wersją o urodzie albinosa, spokojnych pomimo purpurowej barwy, głębokich oczach i średnim wzroście. Patrzył na życie przez pryzmat własnych doświadczeń, które nie zawsze były dla niego przyjemne jako człowieka wyhodowanego laboratoryjnie (ojciec okazał się bezpłodny). Edgar skrywał na co dzień prawdziwy skarbiec czułości, poświęcenia i dobroci, swoją rzetelną wizytówkę, pod wyćwiczoną maską drwiny i łagodnej arogancji, okraszoną w razie konieczności sztucznym uśmieszkiem. Tylko Mateusz, praktycznie jedyny towarzysz Edgara w placówce, wiedział, że doktor przywdziewa to znienawidzone, lecz konieczne opancerzenie. Strzelbowski w rozmowach z asystentem żartobliwie porównywał się nieraz do miękkiego małża ukrytego w twardej skorupie. Czasem nazywał siebie "szpiegiem pozytywnym", czego Mateusz zupełnie nie rozumiał, niemniej traktował to jako błahy żart zrozumiały jedynie dla Edgara.

      Edgar, od kiedy pamiętał, zawsze żył w ukryciu, lecz nie z powodu pochodzenia: skrywał przed ludźmi swą cnotliwą osobowość – jak określił ją Auris – która w czasach intensywnej eksploatacji kosmosu była uważana za słabość. Jednak cóż mógł na to poradzić, będąc z natury wrażliwym indywidualistą? Iluż było ludzi takich jak Strzelbowski, okutanych złudnymi szatami obojętności, chcąc przetrwać ucisk dnia powszedniego? Powiadano w Wydziale, że Jakowlew przywdziewał niegdyś podobne odzienie, lecz pewnego ranka obudził się i stwierdził, że nie nosi już fałszywki, ale stał się tym, kogo udawał. A udawał człowieka amoralnego.

      – Co pan sądzi o Enrilu, doktorze? – Edgar zapytał w pewnym momencie, celowo nie precyzując pytania. Spostrzegł, że Dawida rzeczywiście zaabsorbowała praca – poznał to po jego skupionej twarzy i brwiach wędrujących co rusz w górę i w dół.

      – Jest za bardzo niezależny. – Dawid popatrzył w stronę Edgara, ciesząc się nawet, że padło pytanie dotyczące płaszczyzny zawodowej. – Obawiam się, że stworzyliśmy hybrydę, nad którą możemy stracić kontrolę. Wówczas nie pozostanie nam nic innego, jak ponowne poświęcenie czasu, zdrowia i pieniędzy na opracowanie generacji beta.

      – Tak… niełatwo jest w parę dziesięcioleci przetransformować miliony lat ewolucji.

      Edgar nie miał ochoty wszczynać niepotrzebnej wymiany zdań, lecz tak mu się