Alfa Jeden. Adrianna Biełowiec

Читать онлайн.
Название Alfa Jeden
Автор произведения Adrianna Biełowiec
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-941896-1-7



Скачать книгу

ty byś wiedział na jego miejscu? – zaburczał.

      Kantolak potrząsnął głową w odpowiedzi, patrzył zdziwiony, jak Enril śpiesznym krokiem przemierza korytarz, trzymając w dłoni sztylet. Niebawem pociągła twarz Alfy Jeden wypełniła prawie całą przestrzeń następnego monitora, tego z widokiem na wnękę sypialni. Bladawe oblicze, srogo wyglądające przy zmarszczonych brwiach, zastąpiły wnet ogromne palce i trójkątne ostrze sztyletu. Obraz żabkował przez moment, pokazując raz buty Enrila, raz kawał nieoświetlonego stropu, by zaraz zniknąć w zupełności. Osłupiali doktorzy popatrzyli na siebie.

      – Ale jaja.  – Raven miał głupią minę.

      – Wołam Jakowlewa. – Alex wykonał kilka kroków w stronę biurka, gdzie zostawił swego elektronika. Powstrzymał się jednak przed puszczeniem prywatnej wiadomości i zrywaniem kierownika z konsylium, gdy jego kciuk spoczął już na płytce wysyłania. – Nie. Lepiej załatwmy to sami.

      – Gdzie on teraz jest?

      – Jakowlew? Przecież na zebraniu.

      – Enril, debilu.

      Kantolak obrócił się ku koledze, by zobaczyć, jak stuka nerwowo pięścią w oparcie krzesła. Korytarz prowadzący do wnęki sypialnej monitorowała teraz tylko jedna komórka, lecz jej żywot również był przesądzony. Alex skwitował ten fakt wzruszeniem splecionych w koszyk ramion, nim zajął miejsce obok Petersena. – Też bym się wkurzył, gdyby jacyś palanci laboranci gapili się na mnie przez dwadzieścia sześć phalagiońskich godzin na dobę.

      – Jaką dobę? Enril jest przecież w kosmosie.

      – Już się tak nie wymądrzaj.

      Alex przyjął wprawdzie wybryk Enrila ze stoickim spokojem, lecz wystraszył się nie na żarty, spostrzegłszy, że egzokom nie aktywuje się przy dotyku. Jeśli przez ich niedopatrzenie Enril uszkodził głośniki, czy cholera wie co jeszcze, obaj mogą wylecieć z pracy.

      – Może to i lepiej? – rzekł Raven.

      Alex przestał przesuwać palcem po podświetlonej na seledynowo płycie kontrolnej kapripodu i zerknął z niedowierzaniem na kolegę, wolno obróciwszy się ku niemu. Rozbawione oblicze Petersena oraz przyjęta przezeń na krześle nonszalancka pozycja ewidentnie świadczyły, że towarzysz niezbyt przejął się incydentem.

      – No co? – Petersen machnął ręką. – Może chłopak chce sobie zwalić?

      Alex wypuścił powietrze przez zęby. – Masz dwadzieścia osiem lat, a momentami zachowujesz się jak kretyn. Wiesz, ile kosztuje ten sprzęt? A wiesz, że mogą polecieć nam teraz po kieszeniach?

      – Wyluzuj trochę! Przecież sobie żartuję. Od razu zakładasz najgorszy scenariusz. Brak dźwięku może być z winy satelity. Albo to plazma gwiezdna.

      Enril ukazał się na kolejnym z dwudziestu pięciu działających teraz monitorów: stał przed komórką zagnieżdżoną blisko wyjścia z łukowatego korytarza. W tym samym momencie Alexander odzyskał fonię.

      W Asfarii zadudnił pełen oburzenia ryk:

      – PRZESTAŃ!!!

      Enril omal się nie wywrócił, słysząc inny niż zazwyczaj głos Boga, jakże brzemienny emocjami; Raven podskoczył w krześle.

      – O w mordę – rzekł. – Mówił ci ktoś ostatnio, że jesteś idiotą?

      Podpierając się ramionami o blat stołu, Kantolak zastygł z wybałuszonymi oczami i lekko opuszczoną żuchwą, pozwalając ciarkom przechodzić po plecach. Jak mógł zrobić coś tak głupiego…

      – Jakowlew mnie zabije.

      Raven przeleciał dłonią po włosach. Dziwił się, że fala dwugłosowego basu nie rozsadziła Asfarii.

      Sylwetka Enrila była teraz widoczna na kilku ekranach, gdyż stanął pośrodku kładki w najintensywniej monitorowanej hali, gdzie odbywały się pojedynki, dostarczenia towarów i sporadycznie wizyty naukowców. Wpatrywał się w strop i dygoczące  w powiewach wentylacji łańcuchy. Alex i Raven po raz pierwszy ujrzeli malujące się na jego obliczu zafrasowanie. A nawet – nie dajcie bogowie! – zwątpienie.

      Przysłowiowe kamienie spadły jednak doktorom z serc, kiedy zobaczyli, jak Enril pada na kolano i kornie pochyla sylwetkę, podpierając się rękoma o podłoże. Widok ten zawsze był żałosny i oszałamiający.

      – Wybacz mi, panie – Alfa Jeden wyszeptał tak cichutko, że czujniki egzokomu przekazały do dyspozytorni niewiele dźwięku.

      – Dawid instruował nas przed wyjściem – Raven w dobrej wierze chciał przypomnieć koledze procedurę, ale jedynie go rozzłościł – jak powinniśmy zwracać się do A1, jakich słów i tembru powinniśmy używać. – Patrzył, że Alex siedzi spięty obok i nie reaguje, więc kontynuował z lekkim sarkazmem: – Enril widzi w swoim panu doskonałość, oazę nieskończonego spokoju i musiał się nieźle zdziwić, kiedy ta doskonałość buchnęła na niego, jak pokojówka na psa, który obsrał prezydencki dywan. Nie może dowiedzieć się prawdy, przynajmniej jeszcze nie teraz.

      – Dokładnie, panie Petersen.

      Doktorzy odwrócili się błyskawicznie. Obok zaskoczenia ich twarze wyrażały poczucie winy, niby u uczniów przyłapanych na ściąganiu. Znacznie większy niepokój odmalowywał się na twarzy Alexandra, który za chwilowy przebłysk niekompetencji mógł stracić tak wiele.

      Przed progiem stał znużony Dawid, masował ręką czoło. Ani Raven, ani Alex, skupieni na Asfarii, nie usłyszeli szczęknięcia mechanizmu drzwi.

      – Wybaczcie, panowie, za tak długą nieobecność. Sympozjum przedłużyło się. Coś mnie ominęło?

      – Obiekt znalazł zegarek przy ciele jednego z więźniów i przywłaszczył go sobie – wymamrotał Alexander.

      – I? – Jakowlew uniósł brwi.

      – Zniszczył też komórki – dodał Rav, przerywając zbyt długie milczenie, jakie zapadło po słowach kolegi. – Dowiedział się jakoś, że jest inwigilowany.

      Jakowlew łypnął obojętnie na trzy dezaktywowane monitory, przebył pomieszczenie spokojnym krokiem, a gdy znalazł się przed kapripodem Alexa, skinięciem głowy kazał mu się przesunąć, by móc swobodnie położył dłoń na płytce egzokomu.

      – Enrilu – rzekł rzeczowym tonem, dodając mu nutki oziębłości. – Dlaczego zniszczyłeś komórki?

      Słysząc oskarżający dwugłos Boga, Alfę momentalnie opanowało silniejsze niż doktorów poczucie winy, lecz również zdziwił się, jak jeszcze nigdy w życiu. Zatem tamte czarne płytki germanowe okazały się komórkami. W głowie mężczyzny zakłębiły się niepokojące myśli. Dziwne. Dlaczego wszechmogący Bóg miałby go obserwować za pomocą kamer? Bardzo dziwne.

      "Bo tak mi się podobało!"

      Przestraszywszy się niespodziewanej myśli, która znalazła się w głowie niczym kula nieprzyjaciela, Enril spiął mięśnie jak w napadzie ostrego paroksyzmu. Nadal tkwił, półklęcząc, z nisko opuszczoną głową zasłoniętą parawanem kruczoczarnych włosów, dlatego doktorzy nie ujrzeli grymasu trwogi, jaki wykrzywił jego oblicze. Enril niezmiernie bał się konsekwencji, mogących wyniknąć z nieodpowiednio dobranych słów w trakcie rozmowy z Bogiem, lecz kiedy do umysłu wpływały tak okropne myśli, jak ta przed momentem, czuł paniczny strach, niczym skazaniec przed egzekucją. Teraz stanie się zapewne to, czego najbardziej się obawia – doświadczy bożego gniewu. Zawsze żył w strachu przed bożym gniewem.

      Bóg nie rzekł jednak nic, zupełnie jakby niedosłyszał cierpkiej myśli. Może ją zignorował lub po prostu mu wybaczył, pomyślał Enril.

      – Nie wiedziałem, że to są komórki, Panie – szepnął, nadal nie unosząc głowy. – Wydłubałem je, bo… sam nie wiem dlaczego.