Название | Początek |
---|---|
Автор произведения | Дэн Браун |
Жанр | Детективная фантастика |
Серия | |
Издательство | Детективная фантастика |
Год выпуска | 2017 |
isbn | 978-83-8110-146-2 |
Przestraszony chłopak zrobił, co mu kazano: natychmiast wyszedł z gabinetu i zamknął za sobą drzwi.
Biegnąc z powrotem w kierunku, skąd dochodził dźwięk organów, akolita próbował odpowiedzieć sobie na pytanie, co takiego mógł oglądać arcybiskup Valdespino, że z tego powodu zaniedbał swoje obowiązki wobec Boga.
W tej samej chwili admirał Ávila przemykał przez tłum w atrium Muzeum Guggenheima zdziwiony, że goście mówią sami do siebie. Wyglądało na to, że audioprzewodnik umożliwia komunikację w obie strony.
Poczuł ulgę, że się pozbył słuchawek.
„Nie mogę się rozpraszać”.
Sprawdził godzinę i zerknął na windy. Wszystkie były zapełnione gośćmi zmierzającymi na górę, gdzie miało się odbyć główne wydarzenie wieczoru, wybrał więc schody. Wspinając się po nich, czuł to samo niedowierzanie, które towarzyszyło mu poprzedniego wieczoru. „Czy naprawdę stałem się zabójcą?” Odmienili go bezbożnicy, którzy wysadzili w powietrze jego ciężarną żonę i dziecko. „Moje czyny sankcjonuje wyższa władza” – przypomniał sobie. „Działam w słusznej sprawie”.
Na półpiętrze wzrok Ávili przyciągnęła kobieta idąca po pobliskim pomoście. „Najnowsza hiszpańska celebrytka” – pomyślał, oglądając słynną piękność.
Kobieta była ubrana w dopasowaną białą suknię z czarną skośną szarfą elegancko opasującą tors. Szczupła sylwetka, bujne czarne włosy i gracja ruchów istotnie mogły budzić podziw. Ávila zauważył, że nie on jeden obserwuje tę piękność.
Oprócz pełnych uznania spojrzeń gości kobieta w białej sukni skupiała na sobie całą uwagę dwóch wysportowanych mężczyzn, którzy nie odstępowali jej na krok. Obydwaj poruszali się ostrożnie, a zarazem pewnie, jak pantery, i byli ubrani w takie same niebieskie marynarki z wyszytym godłem zawierającym inicjały GR.
Ávila nie był zaskoczony ich obecnością, ale i tak jego puls przyśpieszył na ten widok. Jako były członek hiszpańskich sił zbrojnych doskonale wiedział, co oznaczają inicjały na godle. Obydwaj mężczyźni byli zapewne uzbrojeni i zapewne trudno byłoby znaleźć na świecie lepiej wyszkolonego funkcjonariusza ochrony.
„Skoro oni tu są, muszę działać wyjątkowo ostrożnie” – powiedział sobie.
– Człowieku! – odezwał się męski głos tuż za jego plecami.
Ávila się odwrócił.
Brzuchaty mężczyzna w smokingu i kapeluszu kowbojskim na głowie śmiał się do niego od ucha do ucha.
– Świetny kostium! – powiedział, wskazując na mundur Ávili. – Gdzie takie dają?
Ávila wbił w niego wzrok, odruchowo zaciskając pięści. „W wojsku, po latach służby i poświęceń” – pomyślał.
– No hablo inglés – odpowiedział, wzruszając ramionami, i wrócił na schody.
Na piętrze znalazł długi korytarz. Kierując się oznakowaniem, ruszył w stronę łazienki, która znajdowała się na samym końcu. Już miał wchodzić, gdy światła w całym budynku przygasły na chwilę. Pierwszy sygnał dla gości, by zaczęli się kierować na górę przed rozpoczynającym się niebawem wystąpieniem. Ávila wszedł do pustego pomieszczenia, wybrał ostatnią kabinę i zamknął za sobą drzwi. Pozbawiony ludzi dookoła poczuł, że znajome demony znów próbują nim zawładnąć, żeby zaciągnąć go na samo dno otchłani.
„Minęło pięć lat, a wspomnienia wciąż mnie dręczą”.
Gniewnie wyrzucił z głowy przerażające wizje i sięgnął do kieszeni po różaniec, który następnie ostrożnie umieścił na wieszaku po wewnętrznej stronie drzwi. Teraz miał go przed oczami i z dumą patrzył na swoje dzieło. Dewot mógłby się oburzyć na takie zastosowanie różańca, uznając je za profanację, on jednak uzyskał od Regenta specjalne warunki rozgrzeszenia.
„W świętej sprawie przebaczenie boskie jest gwarantowane” – zapewniał go Regent.
Nie tylko jego dusza, ale też ciało było chronione przez złem. Ávila spojrzał na tatuaż, który nosił na dłoni.
Podobnie jak używany od wieków chrystogram symbol składał się wyłącznie z liter. Ávila wytatuował go sobie inkaustem przy użyciu igły, skóra na dłoni była więc jeszcze napuchnięta i zaczerwieniona. Regent zapewnił go, że jeśli zostanie aresztowany, to symbol gwarantuje mu zwolnienie w ciągu kilku godzin: wystarczy, że pokaże tatuaż funkcjonariuszom. „Nasi ludzie znajdują się na najwyższych szczeblach władzy” – zapewniał go.
Ávila poznał już zaskakujące możliwości Regenta i miał wrażenie, że dzięki nim otacza go ochronna peleryna. „Są jeszcze ludzie, którzy szanują zasady praojców”. Miał nadzieję, że pewnego dnia wstąpi w ich szeregi, na razie jednak czuł się zaszczycony, że w ogóle może im służyć.
Mając pewność, że nikt go nie usłyszy, Ávila sięgnął po telefon i wybrał numer, który mu przekazano w największej tajemnicy.
Głos po drugiej stronie odezwał się po pierwszym dzwonku.
– ¿Si?
– Estoy en posición – zameldował Ávila, oczekując na dalsze instrukcje.
– Bien – pochwalił go Regent. – Tendrás una sola oportunidad. Aprovecharla será crucial.
Będziesz miał tylko jedną szansę. Nie możesz jej zmarnować.
Rozdział 11
Trzydzieści kilometrów wzdłuż linii brzegowej od lśniących wieżowców Dubaju, sztucznych wysp i bogatych willi leży miasto Szardża, ultrakonserwatywna kulturalna stolica Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
Jako siedziba ponad sześciuset meczetów i najlepszych uniwersytetów, Szardża jest najprężniejszym w kraju ośrodkiem duchowości i nauki, a pozycję tę wzmacniają jeszcze rozległe złoża ropy oraz władca, dla którego wykształcenie poddanych jest najważniejsze.
Tego wieczoru rodzina powszechnie tu lubianego allamaha Syeda al-Fadla zebrała się na czuwaniu. Zamiast jednak przed nocą odmawiać tahadżdżud, modlili się o szczęśliwy powrót ich ukochanego ojca, wuja i męża, który w tajemniczych okolicznościach zniknął bez śladu.
Miejscowa prasa ujawniła już, że według jednego z kolegów allamaha dwa dni przed zniknięciem al-Fadl wrócił z obrad Parlamentu Religii Świata „dziwnie poruszony”. Ten sam informator twierdził również, że zaraz po powrocie allamah przeprowadził rozmowę telefoniczną, w której zagorzale się z kimś spierał. Rozmowa przebiegała po angielsku, nie zrozumiał więc ani słowa, ale był pewien, że kilka razy padło w niej jedno nazwisko.
Edmond Kirsch.
Rozdział 12
Pośpiesznie wychodząc z wnętrza spiralnej rzeźby, Langdon usiłował zebrać myśli. Rozmowa z Kirschem była ekscytująca i niepokojąca zarazem. Nawet jeśli Kirsch przesadzał, to z pewnością odkrył coś, co jego zdaniem odmieni świat.
„Odkrycie porównywalne z przewrotem kopernikańskim?”
Gdy w końcu Langdon opuścił kręty korytarz, kręciło mu się w głowie. Słuchawka leżała tam, gdzie ją zostawił.
– Winstonie? – odezwał się, opierając na policzkach końce metalowego kabłąka. – Halo?
Usłyszał ciche kliknięcie i komputerowy brytyjski przewodnik powrócił.
– Jestem,