Hayden War. Tom 1. Na Srebrnych Skrzydłach. Evan Currie

Читать онлайн.
Название Hayden War. Tom 1. Na Srebrnych Skrzydłach
Автор произведения Evan Currie
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-64030-74-1



Скачать книгу

czasem nie warto wstawać z łóżka.

      ***

      Tara znalazła się w chacie kilka minut po tym, jak mężczyzna ją opuścił. Miała ze sobą torbę medyczną i ręcznik. Kobietę-żołnierza zastała podczas usuwania z ciała resztek zielononiebieskiego żelu.

      Sierżant była wysoką kobietą. Miała włosy krótsze, niż nakazywała moda, jednak nie ogolone przy skórze, jak to często pokazywano w filmach o siłach specjalnych. Jej ciało było zbyt umięśnione, by można uznać je za atrakcyjne, szczególnie w obrębie klatki piersiowej i obręczy barkowej. Nie miała budowy kulturystki, ale była zdecydowanie bardziej masywna niż typowa kobieta.

      Absolutnie nie przejmowała się także swoją nagością, co Tara odnotowała z uznaniem. Jako pielęgniarka sama była przyzwyczajona do widoku ludzkiego ciała, tak więc po prostu postawiła na ziemi torbę medyczną i podała kobiecie ręcznik.

      – Twoje wyposażenie zaraz przyniosą – powiedziała. – Jak się czujesz?

      – Lepiej – odpowiedziała Sorilla, biorąc ręcznik i wycierając się szybkimi ruchami. – Miło znaleźć się poza sarkofagiem, a już zdecydowanie dobrze jest mieć znów kontrolę nad swoimi implantami.

      – Czy to się często zdarza? – zapytała Tara z ciekawością. – Utrata kontroli?

      – Nigdy dotąd, przynajmniej mnie – odparła zapytana, nie podnosząc wzroku. Szorstki ręcznik zdzierał przynajmniej tyle samo naskórka, co żelu, ale tego właśnie chciała. W ciągu ostatnich kilku dni nagromadziło się na jej ciele mnóstwo obumarłych komórek, które trzeba było usunąć.

      Dalszą rozmowę przerwało przybycie dwóch mężczyzn niosących skrzynię wielkości trumny, z którą skakała Sorilla. Kobieta zignorowała ich spojrzenia, kiedy odrzuciła ręcznik i przyłożyła dłonie do czytników zasobnika. Te wysłały sygnał wywoławczy do odpowiednich implantów w jej ciele i uzyskały odpowiedź. Wieko skrzyni podniosło się na pneumatycznych amortyzatorach, a sierżant nachyliła się i wyciągnęła parę czarnych spodni.

      Założyła je, zapięła klamry podtrzymujące. Do kompletu dodała jeszcze kamizelkę taktyczną. Ze złośliwym uśmiechem zwróciła się do mężczyzn:

      – Teraz lepiej?

      Tylko Tara odwzajemniła uśmiech.

      – Zdecydowanie. Przynajmniej nie zwracasz już tak uwagi. Możesz się jednak w tym trochę pocić. Tutaj preferujemy jasne kolory, odbijające światło słoneczne.

      – Gorąco nie jest moim zmartwieniem – odparła Sorilla, zakładając na nadgarstek bransoletę. – Ale kolor ubrania da się zmienić.

      Pielęgniarka już miała zapytać, w jaki sposób, kiedy szybkie klepnięcie w wierzch bransolety spowodowało zmianę barwy stroju sierżant na kombinację jasnego brązu i khaki, która zdecydowanie lepiej pasowała do dżungli.

      – Jestem pod wrażeniem – przyznała z uśmiechem medyczka na ten widok.

      Sorilla odwzajemniła uśmiech i spojrzała rozmówczyni w oczy.

      – Co tu się wydarzyło?

      Tara na moment zamilkła, zastanawiając się nad odpowiedzią.

      – To miało miejsce kilka miesięcy temu... całkowicie bez ostrzeżenia. Kilka budynków w głównym mieście kolonii... No cóż, nie bardzo wiem, jak to opisać. Niektórzy z nas uważają, że one eksplodowały, ale ja tam byłam. Nie było ani dymu, ani ognia... Po prostu latające odłamki.

      „To samo, co nas trafiło” – pomyślała Sorilla.

      – Później oni wylądowali... Nie mogliśmy ich zobaczyć, ale przebili się przez miasto jak... potwory – kontynuowała Tara. – Wszystko było w porządku i nagle zrobiło się przeraźliwie zimno i cicho, a potem mnóstwo krwi i śmierci... Ludzie wpadli w panikę, mówili o duchach i demonach, a ja...

      Kobieta zamknęła oczy, nie mogąc przez chwilę wydobyć głosu.

      „Systemy kamuflażu aktywnego” – odnotowała w pamięci Sorilla, starając się na podstawie opisu pielęgniarki zidentyfikować rodzaj broni. „Generatory białego hałasu, być może także konwertery środowiskowe. Nigdy dotąd nie widziałam jednak czegoś takiego w wersji przenośnej”.

      – W ciągu kilku godzin opuściliśmy kolonię i uciekliśmy w dżunglę. Gonili nas, ale to ogromny las...

      – A wasi ludzie dobrze go znają – uzupełniła sierżant.

      – Oczywiście – wzruszyła ramionami Tara. – Stolica kolonii istnieje od ponad stu lat. To nasz świat.

      To, zdaniem Sorilli, wiele wyjaśniało. Jej jednostka używana była głównie na Ziemi, z uwagi na to, że większość walk toczyła się właśnie tam, a nie w innych zamieszkanych systemach. Grupy terrorystyczne, fundamentaliści religijni, „bojownicy o wolność” na Bliskim Wschodzie, w Afryce, Ameryce Południowej i Azji dbali o to, by ona i jej koledzy mieli dużo pracy i możliwość ciągłego treningu.

      Wiele misji, w których uczestniczyła, nauczyło ją jednej rzeczy. Nie ściga się „lokalsów” w ich naturalnym otoczeniu, o ile nie ma się własnej, dobrze ufortyfikowanej bazy i solidnego wsparcia ogniowego. Od kiedy koloniści znaleźli się w dżungli, to oni narzucali reguły gry, a nie atakujący. W mieście taką przewagę łatwo dawało się zniwelować.

      Sensory były w stanie zlokalizować ludzi pomiędzy budynkami, sztaby mogły zaplanować strategię, plany awaryjne i przygotować się na wiele niespodzianek, które miejscowi aranżowali w stałym środowisku miejskim. W dżungli taka możliwość nie istniała. Lokalna fauna i flora mogły zakłócić i osłabić pracę nawet najlepszych sensorów, obracając techniczną przewagę atakujących przeciwko nim samym.

      Sorilla automatycznie połączyła się z bazą danych rozpoznawczych, załadowaną do jej implantów przed misją, i przywołała informacje o stolicy.

      – Wasze główne miasto znajduje się jakieś sto kilometrów stąd na południe.

      To w zasadzie nie było pytanie, ale pielęgniarka i tak odpowiedziała:

      – To prawda.

      – Będę potrzebowała miejscowego przewodnika. Tylko jednego – powiedziała operator, sznurując wysokie buty taktyczne i prostując się.

      Gwałtowna zmiana pozycji spowodowała zawroty głowy i Sorilla zamknęła na chwilę oczy, zachwiała się.

      – O nie, nie jesteś gotowa na żadne marsze przez dżunglę! – zaprotestowała pielęgniarka.

      – To nie ma znaczenia – odparła sierżant, odzyskując równowagę. – Wstrząśnienie mózgu wymaga czasu, którego nie mamy. Potrzebuję przewodnika.

      Tara skrzywiła się tylko, ale na głos powiedziała:

      – W takim razie musisz pogadać z Samuelem.

      – No to chodźmy do niego.

      ***

      Dostała przewodnika pomimo protestów Tary. Mężczyzna nazywał się Jerry Reed i uważano go za jednego z najlepszych tropicieli. Wyruszyli w niecałą godzinę po jej przebudzeniu, wbrew opinii zarówno medyczki, jak i własnych implantów Aidy. Wiedziała jednak, że czas stawał się teraz najważniejszym czynnikiem.

      Flota miała czekać w heliopauzie tylko przez określony czas przed podjęciem działań, a do tego momentu sierżant musiała przygotować się na jej przyjęcie.

      To przywiodło ją na pagórek, na którym właśnie leżała, mając u swego boku lokalnego tropiciela. Oboje patrzyli w stronę miasta.

      – Spokój – powiedział Jerry, sięgając po lornetkę.