Название | Hayden War. Tom 1. Na Srebrnych Skrzydłach |
---|---|
Автор произведения | Evan Currie |
Жанр | Зарубежная фантастика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-64030-74-1 |
Wstała, a węglowe połączenia mięśniowe niemal całkowicie przejęły ciężar jej ciała, sprawiając, że prawie nie odczuwała swojej wagi. Aidę zalała fala zawrotów głowy, ale ponownie ją zwalczyła, tak jak i ból w klatce piersiowej.
– Proc, uruchomić rdzeniowe obejście nerwowe.
Komenda mogła wydawać się nieracjonalna, ale jej efektem był natychmiastowy zanik jakiegokolwiek bólu, tak jakby ktoś zmienił położenie wyłącznika z „jeden” na „zero”.
Zawroty głowy pozostały, gdyż ich źródło znajdowało się powyżej rdzenia, tak więc obejście nie działało na nie, stały się jednak do zniesienia.
Po pierwsze, musiała się uzbroić.
– Dwadzieścia metrów, azymut piętnaście – szepnęła, przyjmując pozycję startową i unosząc ramię, by osłonić głowę. – Naprzód...
Wystrzeliła jak sprężyna, wzbijając się w powietrze. Ramionami splecionymi nad głową uderzyła w cienki dach z siłą wystarczającą, by rozbić go w drzazgi. Jej stopy pewnie stanęły na jego szczycie, a wyczulony słuch uchwycił zdziwione głosy:
– Co to, do cholery, było?
– Uwaga!
– To atak!
Zignorowała ludzi, jej umysł zajęty był przygotowaniem trajektorii kolejnego skoku, znalazła się w powietrzu, zanim zdała sobie z tego sprawę. Dwadzieścia metrów dzielące ją od jej sprzętu dało pokonać się jednym susem, podczas którego z łatwością rozgarniała gałęzie znajdujące się na drodze.
Celem była kolejna chata o podobnej konstrukcji jak ta, którą opuściła, więc tuż przed lądowaniem podkurczyła nogi i gwałtownie je wyprostowała. Dach ustąpił pod uderzeniem, a Sorilla wylądowała wśród drzazg i odłamków. Znalazła się na twardej podłodze, automatycznie odwracając się w kierunku krzyku, który usłyszała.
„To tylko dziecko”.
Mrugnęła, nieco zaskoczona faktem, że dziewczynka po chwili ciszy znów zaczęła krzyczeć, a głosy na zewnątrz zabrzmiały bardziej alarmująco.
Sorilla zignorowała małą, zwracając się tam, gdzie powinien znajdować się jej sprzęt, i natychmiast zauważając hełm leżący na skrzyni z wyposażeniem. Uklękła i chwyciła go, otwierając jednocześnie mocowania pokrywy. W chwilę później miała go już na głowie. Hełm zamknął się natychmiast, przytrzaskując nieco włosów. Wykonała kilka szybkich ruchów głową, by pozbyć się tej przeszkody, po prostu wyrywając je. Ręce otwierały już zasobnik transportowy.
Karabin był załadowany, chwyciła go zatem i odwróciła się w kierunku drzwi, które gwałtownie się otworzyły.
***
Z chaty na środku wsi, która od czasu inwazji zaczęła pełnić rolę „ratusza”, rozległ się krzyk dziewczynki. W pobliżu znajdowało się czterech mężczyzn. Rzucili się ku budynkowi, zostawiając w pośpiechu otwarte drzwi swoich własnych domów. Inni także porzucili swoje zajęcia i czekali, zaskoczeni wprawdzie, ale nie sparaliżowani.
To, co zwykle ich atakowało, nigdy nie miało odwagi zapuścić się w głąb dżungli, a typowym zagrożeniem, które tu napotykali, były dzikie zwierzęta. Niebezpieczne, ale nie do tego stopnia, by ludzie nie mogli dać sobie z nimi rady.
Pierwszy człowiek, który wbiegł do chaty, wypadł z niej przez ścianę, rozbijając ją jak konstrukcję z wykałaczek. Jakaś kobieta krzyknęła, nadbiegło więcej mężczyzn, którzy tym razem pamiętali o zabraniu broni. W kolejnej ścianie powstała dziura, po tym jak drugi śmiałek tą drogą opuścił wnętrze, zanim jeszcze pierwszy dotknął ziemi.
Ze środka nadal dochodził krzyk dziecka. Mieszkańcy wioski biegli z gotowymi do strzału karabinami. Zatrzymywali się w pewnej odległości od chaty i czekali.
Pobudził ich do działania widok intruza. Kiedy czarna postać, najwyraźniej uzbrojona, opuściła budynek, karabiny przemówiły.
– Uwaga!
– Naprzód!
***
Analiza bojowa zakończona – przeczytała Sorilla na lewym implancie rogówkowym. Prawy dostarczał jej danych na temat nadlatujących pocisków, zanim zdążyły się odbić od pancerza.
Poziom zagrożenia pomijalny.
„Karabiny myśliwskie” – pomyślała, kierując lufę swojej broni w powietrze, tak by nikogo przypadkiem nie zranić, albo, nie daj Boże, zabić. Wodziła wzrokiem, by potwierdzić odczyt, całkowicie ignorując półcalowy pocisk uderzający w jej hełm. Zabijanie ludzi, którym teoretycznie miała pomagać, nie byłoby najlepszym rozwiązaniem. Na myśl o wszystkich dokumentach, które później musiałaby wypełniać, przebiegły ją dreszcze. Musiałaby spędzić za biurkiem miesiące, nawet gdyby została oczyszczona z wszelkich zarzutów.
Poza tym czarna maska okrywająca jej twarz na pewno nie stanowiła najsłabszego punktu pancerza. Silny cywilny pocisk myśliwski pozostawił tylko małą rysę na czarno-szarym nalocie na szybie, powstałym podczas wejścia w atmosferę.
Z drugiej jednak strony siła uderzenia szarpnęła głową kobiety, powodując nagły atak bólu. Cierpiała przecież nawet przy mruganiu powiekami, a co dopiero po takim uderzeniu. Aida miała wrażenie, że mózg obija się o wnętrze czaszki. Znów udało jej się jednak wygrać batalię z własnym ciałem i powstrzymać wymioty. Na to jeszcze przyjdzie czas, teraz miała zadanie do wykonania.
Jej ocena sytuacji zgadzała się z przedstawioną przez komputer. Procesory zamontowane w ciele i pancerzu zanalizowały prędkość, budowę i dźwięk nadlatujących pocisków i uznały je za wystrzelone z cywilnej broni myśliwskiej. Wystarczająco silne, by powalić jakiekolwiek żyjące tutaj zwierzę, jednak niewytrzymujące konfrontacji z wojskowym pancerzem.
Cały czas trzymając lufę karabinu skierowaną ku górze, Sorilla lewym okiem sprawdziła poziom naładowania baterii pancerza, a następnie uniosła prawą dłoń.
– Wstrzymać ogień!
Kanonada nieco osłabła, a po chwili zdziwieni mieszkańcy wioski zaczęli odrywać policzki od kolb swoich karabinów.
W oczekiwaniu na całkowite przerwanie ognia kobieta prawym okiem uważnie obserwowała jego celność i oceniała, jakiego treningu wymagaliby ci ludzie, gdyby musiała wyszkolić ich do poziomu przyzwoitej partyzantki.
„Nieźle” – uznała, odnotowując, że trzech z pięciu strzelców trafiało ją za każdym razem. Dwaj pozostali spudłowali po razie, ale na ich korzyść przemawiał fakt, że były to ich pierwsze strzały. „Mogło być gorzej, mogło lepiej. Biorąc pod uwagę, że stoję nieruchomo, lepiej by było, gdyby wszystkie strzały trafiły”.
Kanonada umilkła. Jej echo unosiło się jeszcze w powietrzu, a Sorilla opuściła całkowicie swoją broń i trzymając za przedni chwyt, oparła stopką kolby o ziemię.
– Kto tu dowodzi?
Minęła dłuższa chwila, pełna odczuwalnego napięcia, aż w końcu z pobliskiej chaty wyszedł siwiejący mężczyzna.
– Wygląda na to, że ja – powiedział na tyle głośno, by wszyscy go słyszeli.
Aida przyjrzała mu się dokładniej, oceniając go zarówno osobiście, jak i za pomocą procesora. Jego wiek szacowała na mniej więcej pięćdziesiąt pięć percentyli, czyli sto dwanaście lat słonecznych, choć program mówił o sześćdziesiątym ósmym percentylu. Komputery często się jednak myliły w kwestii wieku mieszkańców kolonii, fałszywie oceniając spalone słońcem twarze wielu z nich. Gość był w pełni sił fizycznych, co do tego opinie