Название | Hayden War. Tom 3. Walkiria w ogniu |
---|---|
Автор произведения | Evan Currie |
Жанр | Зарубежная фантастика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-64030-89-5 |
Po zakończeniu maskowania czwórka szturmowa ruszyła naprzód, zostawiając snajperskie wsparcie na wzgórzu. Rozpoczęło się długie podejście do bazy przeciwnika.
* * *
Baza Ghuli wydawała się Sorilli nieco chaotyczna. Ani jednego kąta prostego, przecięcia dróg w nierównomiernych odstępach, żadnej symetrii. Po podejściu bliżej okazało się jednak, że ma to swój cel. Taka zabudowa nie dawała prawie żadnego ukrycia. Cały teren jasno oświetlono lampami, których spektrum bliskie było ultrafioletu, a okolica najeżona została wszelkiego rodzaju sensorami.
To miejsce stanowiło współczesny odpowiednik fortecy, co do tego nikt nie mógł mieć wątpliwości.
Jedynym sposobem podejścia do niej było czołganie się w błocie. Sierżant cały czas myślała również o tym, gdzie znajdowali się pozostali członkowie zespołu. Normalnie powinna ich widzieć jako ikony na HUD-zie, jednak obecnie wszyscy uruchomili tryb maskowania, co oznaczało brak jakichkolwiek emisji. Zapewne cal po calu posuwali się na brzuchach w stronę celu.
Pokonanie ostatnich dwustu metrów zajęło im niemal dwie trzecie czasu potrzebnego na przemieszczenie. Poruszanie się tak wolno, że wyglądało to jak naturalna reakcja roślinności na powiew wiatru, wymagało zarówno talentu, jak i praktyki. Można się było tego oczywiście nauczyć, ale naturalne zdolności bardzo pomagały. Sorilla opierała się na czubkach palców stóp, przesuwając ciężar całego ciała w pancerzu za pomocą mięśni stóp. Pancerz nie posiadał w tym miejscu żadnego wspomagania. Była to żmudna i wyczerpująca praca.
Kiedy na HUD-zie widziała strażnika, zamierała, stając się częścią otoczenia, i czekała, aż przeciwnicy znikną. Naturalne maskowanie czyniło ją wtedy niewidoczną nawet dla bardzo wyostrzonego wzroku. Sorilla nigdy nie patrzyła wprost na wroga, zdając sobie sprawę, że ludzie jakimś szóstym zmysłem wyczuwają, że są obserwowani. Nikt nie wiedział, na czym to polega, czy to jakiś rodzaj telepatii, czy inna forma przekazu, ale wolała nie sprawdzać, czy Ghule posiadają tę samą zdolność.
Kiedy strażnicy przeszli, sierżant mogła znów zacząć posuwać się do przodu, zatrzymując się co chwila dla zaczerpnięcia oddechu i ponownego sprawdzenia terenu. Kilka centymetrów naprzód i przerwa. Powtarzając ten cykl, Sorilla dotarła wreszcie do miejsca oddalonego o kilka metrów od zewnętrznego płotu, a w zasadzie linii sensorów, wkopanych w ziemię co dziesięć metrów.
„Jak na razie, nie najgorzej” – pomyślała.
W stosunku do planu miała nawet kilka godzin zapasu. Westchnęła i zamarła w absolutnym bezruchu, wyglądając dla każdego obserwatora jak niewielkie wybrzuszenie terenu, których w okolicy było mnóstwo. Cierpliwość to ogromna cnota żołnierzy Wojsk Specjalnych.
* * *
Gilford „Gil” Able obserwował uważnie timer zbliżający się do zera. On i Szkot usadowili się wygodnie w swoim gnieździe, z którego wystawały tylko długie lufy M900, także przykryte siatką maskującą. Strzelcy oddaleni byli od siebie o jakieś pięćdziesiąt metrów, a ich sektor ostrzału obejmował prawie całą bazę.
Specjalizacja snajperska przebyła długą ewolucję od pojawienia się na polu walki do momentu, w którym strzelec musiał być kimś o wiele więcej niż tylko mistrzem celności i maskowania. Jak w każdej dziedzinie życia, komputery stały się integralną częścią pracy specjalisty od dalekich strzałów. Na dystansie dwudziestu kilometrów nie było żadnej możliwości wyliczenia trajektorii „na oko”.
Rekord strzału bez wsparcia komputerowego wciąż wynosił około pięciu kilometrów, pomimo doskonałych parametrów balistycznych karabinów. Należał on właśnie do Able’a i ustanowiony został trzy lata wcześniej na zawodach międzynarodowych. Nie zanosiło się także, aby w najbliższym czasie miał zostać pobity. Używając ciekłych soczewek, pozwalających na to, by celowniki karabinów stały się zwarte i kompaktowe, i współpracujących z pancerzami, dwaj snajperzy obserwowali obóz podczas całego podejścia szturmowców.
Wyodrębnili cele, zarówno ruchome, jak i nieruchome, oznaczając je na swoich wyświetlaczach różnymi kolorami, tak, aby każdy z nich widział także cele kolegi i bez potrzeby do nich nie strzelał. Ghuli podzielili między siebie po równo. Pomimo że obcy pozostawali w ciągłym ruchu, komputery strzelców mogły dość dokładnie śledzić przemieszczanie się raz ustalonego celu. Pomyłka była mało prawdopodobna.
Wszystkie decyzje zostały już podjęte. Pozostawało im tylko czekanie.
– Dziesięć sekund – powiedział Mack w sieci taktycznej.
Able klepnął dłonią w hełm, potwierdzając odbiór wiadomości, i obserwował własny timer. Kiedy pokazał trzy sekundy, strzelec przerzucił skrzydełko bezpiecznika, przygotowując broń do oddania strzału. Ustawił przełącznik rodzaju ognia na ciągły, zaczął wypuszczać powietrze z płuc i poprawił palec na języku spustowym.
Powietrze między Able’em a Mackiem wypełnił ryk naddźwiękowych pocisków, jeden za drugim opuszczających lufy karabinów z prędkością mach cztery. Broń wierzgnęła odrzutem, ale w pancerzach kopnięcie było ledwie odczuwalne. W ciągu trzech sekund oba magazynki były puste.
Obaj snajperzy jak na komendę wytoczyli się ze swoich stanowisk z dymiącymi lufami karabinów, podnieśli się na kolana, a potem wstali i zniknęli w gąszczu dżungli, zanim ich salwy dotarły do celów.
* * *
Dwudziestopięciomilimetrowe pociski wystrzelone z ciężkiej broni snajperskiej świszczały w powietrzu. Natychmiast po opuszczeniu lufy każdy z nich wysunął lotki stabilizujące, a samonaprowadzające głowice na czubkach prowadziły je w kierunku zaprogramowanych celów.
Uderzyły prawie pięć sekund wcześniej, niż do bazy dotarł odgłos wystrzałów. Osiemnastu żołnierzy przeciwnika straciło życie w tym samym momencie, w którym przestały istnieć czterdzieści dwie wieże czujnikowe, sondy zwiadowcze i automatyczne wieżyczki strzeleckie.
Tych kilka, które pozostało, obliczyło położenie punktu ataku i przekazało je w formie polecenia otwarcia ognia.
Dwadzieścia kilometrów dalej, w połowie szczytu górskiego, zawory grawitacyjne Ghuli wyrwały z ziemi niewielkie, trzydziestocentymetrowe otwory. Jednak towarzyszące im nuklearne piekło zalało dolinę w momencie, w którym cztery opancerzone sylwetki wślizgiwały się do bazy.
W powietrzu rozległ się najpierw trzask przekraczanej prędkości dźwięku, do którego po chwili dołączył ryk wybuchów nuklearnych, w bazie nikt jednak tego nie słuchał.
* * *
Sorilla wylądowała na palcach, jej pancerz działał na pełnej mocy bojowej. Pozostali członkowie zespołu widoczni byli na HUD-zie w postaci ikon.
– Top, jeńcy są twoi – nadał Crow. – Bierz Jardiensa. Korman, idziesz ze mną.
Mignęły lampki potwierdzające przy nazwiskach, zmieniając kolor z czerwonego na zielony, w momencie kiedy operator potwierdził przyjęcie rozkazu. Sorilla i Jardiens popędzili przez wybrukowany dziedziniec bazy. Ghule byli tak zaskoczeni atakiem, że zespół nie musiał oddać ani jednego strzału, zanim dotarł do budynków i schował się za nimi.
– Trzymam twoją szóstą, Top – uspokajająco stwierdził Jardiens, kiedy dotarli do rogu budynku, w którym znajdowali się więźniowie.
Sorilla nie odpowiedziała. Wiedziała, że tam był, mogła nawet powiedzieć, w którym kierunku patrzył. Wysunęła karabin za róg, spoglądając w okienko, które otworzyło się na jej HUD-zie. Wyświetlało obraz z kamery zamontowanej na broni.
Karabinem szarpnęło lekko dwa razy, kiedy wysłał dwa poddźwiękowe pociski ku parze Ghuli, biegnących