Szeregowiec. Adrian K. Antosik

Читать онлайн.
Название Szeregowiec
Автор произведения Adrian K. Antosik
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-7859-159-7



Скачать книгу

tak to jak zdobyliście dane o mnie?

      – Pierwsze, co zrobili Odwieczni po podjęciu decyzji o próbie ponownego zaludnienia kosmosu to przeskandowanie przez ten komputer swoich umysłów w celu zlokalizowania kogoś, kogo można by ściągnąć z przeszłości i znaleźliśmy ciebie.

      – Dziwne – powiedziałem – przecież powinniście znać tysiące ludzi i…

      – Nasza pamięć zatarła się z upływem czasu – powiedział spokojnie Hermes jak uczniakowi – niektórzy z nas przestali o nią dbać, a przez to część wspomnień wyblakła, a nawet zanikła w naszej pamięci. Z całej naszej bazy ty miałeś największe szanse…

      – Zaraz – przerwałem mu – to musi oznaczać, że ktoś z was zna mnie lub moją historię – prawie wykrzyknąłem. – Kto to taki?

      – Nie wiem. I dopóki ta osoba ci tego nie zdradzi ty też nie będziesz wiedzieć– odparł. – Ale nie to jest teraz ważne. Tak, więc dzięki temu mamy wiele kandydatur na osoby do sprowadzenia, a one dadzą nam możliwość sprowadzenia kolejnych.

      Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się nad tym, co powiedział. Następnie spytałem się z delikatnym wahaniem:

      – Jednak chyba są inne sposoby by odzyskać informacje… Na Ziemi…

      Hermes podniósł gwałtownie rękę do góry. Zamilkłem. Milczał przez chwilę, która wydała mi się wiecznością. W końcu, gdy zaczął mówić jego głos był cichy i smutny.

      – Od dawna nikt z nas nie był na planecie. Niechcący stała się ona symbolem tego wszystkiego, o czym Odwieczni chcieliby zapomnieć. To paradoksalne, lecz gdy tylko udało nam się stworzyć warunki do życia na innej planecie opuściliśmy Ziemię. Nie wiem czy znalazłaby się choć jedna osoba, która by chciała z własnej woli tam powrócić. Ale dość już tych smętnych historii – krzyknął już bardziej beztroskim tonem – teraz czas nam wybrać szczęśliwca, którym się zajmiemy! Usiądź wygodnie!

      Hermes kliknął coś, a fotel rozłożył się gwałtownie tak, iż ustawił moje ciało w pozycję pół leżącą. Na wielkim ekranie bardzo szybko zaczęły się przewijać zdjęcia ludzkich twarzy, a tuż pod nimi przesuwał się pasek postępu przerobu. Nim się obejrzałem analizowanie doszło do końca i wyświetlił się komunikat: „Analiza Zakończona Sukcesem!”.

      – Eee… Co to znaczy?

      Mężczyzna uderzył kilkukrotnie w klawiaturę, a na jego twarzy rozkwitł uśmiech zadowolenia.

      – Znaleziono jedną osobę spełniającą dziewięćdziesiąt pięć procent potrzebnych wymagań. Ustaliliśmy, że od pięćdziesięciu pięciu można już spokojnie podejmować próby, więc to bardzo obiecująca wartość.

      – Jak to ustaliliśmy?

      – My, jako zespół tu pracujący. Udało nam się to ustalić na podstawie prób i błędów. Ty miałeś pięćdziesiąt pięć procent informacji w LI.

      – Chcesz mi powiedzieć, że załapałem się w dolnym progu. Miałem pięćdziesiąt procent szans, że wam się uda?

      – No nie panikuj, wszystko się udało i jest cudnie. Dzięki tobie ustaliliśmy dolny pułap ilości informacji, z jakimi można ściągać ludzi. Powinieneś być dumny!

      – Ta, pewnie…

      – Ale teraz skupmy się raczej na osobie, którą się możemy zająć.

      Znów postukał coś na klawiaturze, a na wizjerze ukazało się zdjęcie mojego znajomego z lat studenckich. Tuż obok niego powoli zaczął wyświetlać się jakiś tekst. Hermes wpatrzył się w niego z uśmiechem na twarzy.

      – Pięknie! Jest wszystko, co do pełni szczęścia nam niezbędne.

      – Ale on nie żyje – krzyknąłem, czułem jak dygoczą mi ręce zaciskane na poręczach fotela – widziałem jak umiera i nie mogłem mu pomóc! A ty mi mówisz, że to jest piękne?!

      Mężczyzna wpatrzył się we mnie zamierając w bezruchu z ręką tuż nad jednym z klawiszy. Przez dłuższą chwilę patrzył na mnie nie odzywając się.

      – Wybacz – a gdy to mówił usłyszałem w jego głosie smutek – możliwe, że za bardzo mnie poniosło. Im więcej danych zdobędziemy o potencjalnym człowieku do ściągnięcia z tamtej strony, tym lepiej – mówiąc zaczął szybko uderzać palcami w klawiaturę – no, właśnie wszystkie dane, które udało nam się zdobyć rozesłałem do kolejnych obiektów. Teraz chodź, pokażę ci, co będziemy robić dalej.

      Poderwał się z miejsca. Ruszyłem szybko za nim, czułem jak powoli się uspokajam. Zerkając mężczyźnie przez ramię dostrzegłem jeszcze dwa stanowiska, których wcześniej tu nie widziałem. Pierwsze było dokładnie pod podwyższeniem naprzeciwko wielkiego przeszklenia, drugie znajdowało się po prawej stronie od wejścia. Gdy podeszliśmy bliżej zobaczyłem kilkanaście monitorów ustawionych na biurkach pod ścianą. W epicentrum stanowiska znajdowała się duża przezroczysta kapsuła pełna jakiejś mazistej cieczy. Podszedłem bliżej i przyjrzałem się dokładniej zielonemu płynowi wewnątrz pojemnika. Nad całym stanowiskiem sprawowała pieczę zakapturzona postać. Kątem oka zauważyłem jak stojąc przy największym monitorze delikatnie przesunęła ręką nad czarnym pulpitem. Coś na obudowie kapsuły piknęło, a jej wnętrze zaczęło się powoli opróżniać. Po chwili z wnętrza wyłoniła się postać Arka. Byłem tak zdziwiony, że aż dech mi zaparło.

      – To już… Tak szybko… Ledwo…

      – Nie – przerwał mi ciepły głos kobiecy – to tylko syntetycznie stworzona kopia twojego znajomego.

      – Czy ona żyje?

      – Nie – odparła nie odwracając się do mnie, zaczęła wpisywać coś na klawiaturze – to jedynie tkanka uzyskana za sprawą licznych procesów chemicznych.

      Gdy to mówiła, kapsuła zaczęła napełniać się jakimś żółtym przezroczystym płynem.

      – Widzisz świat jest jak równanie chemiczne. Masa substratów musi być równa masie produktów. Nie można czegoś zabrać z przeszłości nie dając czegoś w zamian na to samo miejsce. Gdyby tak się stało wszechświat mógłby się zapaść w sobie.

      Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w postać pracującą przy komputerze. Teoretycznie rozumiałem, co do mnie mówi. W praktyce jednak wiedziałem, że nie jest to tak proste jak może się wydawać. Z zadumania wyrwał mnie Hermes:

      – Takie tam biologiczne dyrdymały, na nie zawsze jest czas. Chodźmy lepiej do Lokiego. Czas najwyższy zacząć zabawę.

      Bez oponowania ruszyłem za nim na środek pomieszczenia do trzeciego stanowiska. Składało się ono z dwóch obszernych okręgów, pomiędzy którymi znajdował się pulpit jakiegoś urządzenia. Stał przed nim Loki wklepując jakieś polecania na klawiaturze. Ruszył lewym skrzydłem jakby chciał z niego coś strzepnąć, a następnie odezwał się do mnie nie odrywając wzroku od pulpitu.

      – Stań za mną na środku koła.

      Bez zastanowienia wykonałem jego polecenie. Gdy tylko zająłem miejsce, koło podświetliło się na niebiesko, a następnie oślepiający blask wydobywający się z niego sprawił, że przestałem widzieć. Trwało to tylko przez chwilę, ale zanim zacząłem znów dobrze widzieć minęło dobre pięć minut. Wszystko mi się zlewało do kupy i rozmazywało.

      – Cholera, Loki – krzyknąłem wciąż przecierając oczy – mogłeś uprzedzić!

      – Wybacz – odparł – widzisz już dobrze?

      Przestałem pocierać oczy i spojrzałem przed siebie. Loki wpatrywał się we mnie, jednak nie wyglądał tak jak poprzednio. Był delikatnie zielonkawy.

      – Rozwaliłeś