Antybrat. Tijan Meyer

Читать онлайн.
Название Antybrat
Автор произведения Tijan Meyer
Жанр Остросюжетные любовные романы
Серия
Издательство Остросюжетные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-65740-83-0



Скачать книгу

że nie będę czuła tego strachu. Nie będę samotna. Będę miała przyjaciół.

      Cały parking był zastawiony samochodami. Wokół kręcili się studenci. Niektórzy przyklejali do wozów transparenty z wielkim napisem: „Pomagamy lokalnej społeczności”, a pod spodem: „Zaptaszamy!”. Wszędzie dookoła widać było zdjęcia flamingów, a do dachów ciężarówek przyczepiono ogromne rzeźby ogrodowe. Na przyczepie jednej z ciężarówek znajdował się basen wypełniony ozdobnymi flamingami. W wodzie pluskała się też grupka chłopaków w kąpielówkach. Niektórzy mieli zaplecione wokół bioder różowe rurki wetknięte do drinków, które trzymali w dłoniach.

      Gdy szłyśmy przez parking, Avery pomachała do kogoś, a ja się zatrzymałam, oszołomiona całą tą feerią różu.

      – Hej.

      Odwróciłam się. W moją stronę szedł Kevin.

      – Co ty tu robisz?

      Gestem ręki wskazałam parking.

      – Miałam przegapić ten flamingowy raj? Prawidłowe pytanie brzmi: dlaczego nie zaprosiłeś mnie tutaj?

      Przez chwilę gapił się na mnie, a potem głośno się roześmiał.

      – Ukradnę dla ciebie jednego pod koniec tej imprezy.

      – A tak przy okazji: o co w tym wszystkim chodzi?

      Avery przestała rozmawiać ze znajomymi, okręciła się i odszukała mnie wzrokiem. Na widok Kevina zrzedła jej mina, ale pomachała do nas. Odpowiedziałam tym samym, a ona znowu odwróciła się do znajomych.

      – To jest akcja charytatywna – wyjaśnił Kevin. – Zbieramy pieniądze dla stowarzyszenia pomagającego ludziom z urazem mózgu. – Odchrząknął. – Tak się składa, że to Banks podrzucił ten pomysł.

      Wskazałam na transparent znajdujący się najbliżej nas.

      – Ale po co to różowe ptactwo?

      – Och. – Znowu się zaśmiał. – Dla mnie one są prawie przezroczyste, bo już tak do nich przywykłem. Ludzie płacą nam za to, żebyśmy „zaptaszyli” ogródki ich znajomych. Trzy dolary za jednego ptaka. W nocy rozstawiamy flamingi razem z tabliczką, że zostali „zaptaszeni”. Następnego dnia je zabieramy. To wszystko robimy dla zabawy, w ramach tej akcji charytatywnej. Dzisiaj będziemy jeździć po okolicy, rozdawać ulotki i uświadamiać ludzi, że zbliża się kolejna okazja, żeby wspomóc potrzebujących.

      Skrzyżował ręce na piersi, ziewnął i spytał:

      – Jak zostałaś w to wciągnięta?

      Skinęłam głową na Avery.

      – Spytała, czy chcę z nią pójść. Nie miałam pojęcia, w co się pakuję.

      Oparł się o jedną z ciężarówek.

      – Spokojnie. Będzie fajnie. Chyba niedługo zaczynamy.

      – Ludziska! – krzyknęła jakaś dziewczyna, klaskając i wymachując rękami w pobliżu wozu, przy którym stała Avery.

      Nikt nie przestał gadać, więc wetknęła palce do ust i gwizdnęła. Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś zrobił to tak głośno.

      – Ej, ludziska! Woluntariusze! Przyjaciele! – Wszyscy ciągle rozmawiali, więc wrzasnęła: – Dupki!

      Parę dziewczyn popatrzyło na nią w szoku, ale kilku chłopaków się roześmiało. Jeden z nich ryknął głębokim barytonem:

      – Zamknąć mordy!

      – Dzioby – poprawiła go tamta dziewczyna.

      – Tak, dzioby.

      – Sam stul dziób! – rzucił ktoś z tyłu.

      Kevin nachylił się do mnie i szepnął:

      – To jest Jill, szefowa „Pomagamy lokalnej społeczności”, a ten krzykacz obok niej to jej chłopak, Niall.

      Kevin był dla mnie miły. Wiedziałam, że nie zapamiętam imion tych ludzi. Chciałam być jednak uprzejma, więc popatrzyłam w stronę Nialla, ale moje spojrzenie zderzyło się z parą znajomych, wrogich oczu.

      Maggie stała z założonymi rękami przy jednym z samochodów i gromiła mnie wzrokiem. Zesztywniałam i zmrużyłam oczy. Zauważyłam, że obok niej jest Marcus Banks. Opierał się o ciężarówkę, z ręką wyciągniętą nad głową Maggie, i rozmawiał z kimś stojącym za jego plecami. Jego ramiona trzęsły się od śmiechu.

      – Kevin.

      Nie musiałam mówić nic więcej. Odwrócił się i zobaczył to, co ja. Zaklął pod nosem, kładąc mi dłoń na ramieniu.

      – Ona nie wierzy, że jesteśmy tylko rodzeństwem. Ale nie martw się tym. Przekona się, że łączy nas tylko to, co może łączyć brata i siostrę.

      Ale to była nieprawda. Zacisnęłam zęby. Przecież byliśmy kochankami.

      Miałam wrażenie, że jego dłoń parzy moje ramię, jakbym nie miała na sobie koszuli. Jakby dotykał mojej nagiej skóry. Maggie dostrzegła jego dotyk i jeszcze mocniej zmrużyła oczy. Ruszyła w naszą stronę, ale Marcus się odwrócił, więc nagle się zatrzymała.

      Zacisnęłam usta. W myślach prawie ją namawiałam, żeby coś powiedziała, coś zrobiła. „No, dawaj”. Chciałam do niej pomachać, przywołać ją do nas. „Powiedz coś. Podejdź tutaj i bij się o swojego Kevina. Zapomnij, że jesteś ze swoim chłopakiem. No, dalej”.

      Ale ona tego nie zrobiła. Uśmiechnęła się sztucznie, kiedy Marcus coś do niej powiedział, a potem ją przytulił. Lecz gdy tylko odwrócił się do kogoś innego, znowu wbiła we mnie wrogie spojrzenie.

      Nieważne, co Kevin jej nagadał. Maggie widziała, że coś do niego czuję.

      – No, dobra! – krzyknęła przywódczyni, a ja znowu skupiłam na niej swoją uwagę. Zatoczyła ręką koło w powietrzu. – Szykujcie się. Zaczynamy za pięć minut!

      Tłum nagle się ożywił. Ludzie zaczęli gorączkowo biegać po parkingu. Chłopcy ładowali się na ciężarówki. Słychać było trzaskanie drzwiami, okrzyki i gwizdy.

      Cholera.

      Wszyscy zaczęli się ewakuować. Zupełnie przegapiłam, co powiedziała „szefowa”. Odwróciłam się do Kevina, ale już go nie było. Po chwili spostrzegłam, jak wsiada do SUV-a. Zaczęłam się rozglądać za Avery. Wymijały mnie samochody.

      Szybkim krokiem ruszyłam do przodu, ciągle szukając wzrokiem mojej towarzyszki, ale nie mogłam jej znaleźć. Odwróciłam się i zobaczyłam ostatnią ciężarówkę, która została na parkingu – tę najbardziej ozdobioną, z basenem na przyczepie. Z tyłu siedziała grupka chłopaków i dziewczyn. Przywódczyni zaczęła wsiadać do tego auta.

      – Hej! Yyy… – zawołałam do niej, ale urwałam. Zapomniałam jej imienia.

      Podniosła wzrok.

      – Tak? – Rozglądała się na boki. – Twoja ekipa cię zostawiła?

      Skinęłam głową.

      – Stałam z moim bratem. Koleżanki pewnie pomyślały, że zabiorę się z nim, ale… – Wskazałam opustoszały parking.

      – Dobra, rozumiem. – Zerknęła na swoją ciężarówkę i zrobiła zmartwioną minę. – Posłuchaj, mamy już komplet. Jesteś woluntariuszką? Nie pamiętam, jak masz na imię. Pewnie się do nas nie zapisałaś. Ja jestem Jill.

      – A ja Summer. Przyszłam z Avery. Wiesz, nie ma problemu. Mogę wrócić do akademika.

      – W porządku. Przykro mi, że cię