Название | Antybrat |
---|---|
Автор произведения | Tijan Meyer |
Жанр | Остросюжетные любовные романы |
Серия | |
Издательство | Остросюжетные любовные романы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-65740-83-0 |
ROZDZIAŁ 1
Kevin całował się z jakąś dziewczyną. A raczej – prawie ją pożerał. Napierając na nią całym ciałem i zanurzając dłonie w jej ciemnych włosach, przesuwał ustami po jej szyi, a potem zjechał niżej, pomiędzy piersi.
To była katastrofa.
Wiedziałam, że tak będzie. Wszystko na to wskazywało. Mogłam coś zrobić, żeby to powstrzymać. Ale byłam idiotką. Potrafiłam tylko stać i się gapić.
To był Kevin – mój Kevin! No dobra, nie był moim chłopakiem, tylko… przybranym bratem. Tym samym, w którym podkochiwałam się już od dwóch lat. Od trzeciej klasy liceum. Odkąd zmarła moja mama, a tato postanowił związać się z matką najpopularniejszego chłopaka w naszej szkole.
Sheila Matthews, matka Kevina, była pielęgniarką, która opiekowała się moją mamą w hospicjum. To był ogromny skandal. Jak pan Stoltz śmiał się zakochać w jakiejś kobiecie, zanim jeszcze zmarła jego żona? Nikogo nie obchodziło, że moja mama od paru lat umierała na raka. Tato miał kiepskie wyczucie czasu, ale trudno, stało się. Noc po pogrzebie mamy spędził już u pani Matthews.
Choć nie ukrywali się ze swoim związkiem, przez długi czas nie musiałam mieć z nią kontaktu, z czego się cieszyłam. Poznałam ją dopiero przy okazji wspólnej kolacji, w trakcie której dowiedziałam się, że Sheila zostanie moją macochą. Tak więc tamtego lata, pomiędzy drugą a trzecią klasą liceum, okazało się, że będę miała przybranego brata. Oczywiście wiedziałam, kim jest Kevin Matthews.
Wszyscy znali Kevina Matthewsa.
Był o rok starszy ode mnie. Kapitan drużyny futbolowej. Kapitan drużyny koszykarskiej. Kapitan drużyny lekkoatletycznej. A także członek samorządu uczniowskiego. Przyznam jednak ze wstydem, że nigdy się nie orientowałam, czym dokładnie się tam zajmował. Mało mnie to obchodziło. Przede wszystkim był kimś, kogo wszyscy chłopcy szanują, a wszystkie dziewczyny pragną, włącznie ze mną oraz szczęściarami, z którymi się spotykał. Z każdą dziewczyną chodził przez pół roku, a potem ze sobą zrywali, bo zakochiwał się w jakiejś innej, z którą umawiał się przez kolejne sześć miesięcy.
Wyglądało to tak, że ja dużo o nim wiedziałam, ale on – zanim dołączył do naszej rodziny – zupełnie mnie nie kojarzył. Nie byłam nikim wyjątkowym. Ale nie należałam też do osób niepopularnych. Chyba byłam po prostu… przeciętna. Słyszałam, że jestem piękna, ale tylko od osób, które powinny mówić takie rzeczy. Moja mama powtarzała mi to codziennie, tato mniej więcej raz w miesiącu, a potem zaczęła to robić też Sheila, gdy z nami zamieszkała. Słyszałam to od niej średnio co dwa tygodnie. To było miłe, ale wiadomo, że rodzice zwykle rzucają takimi tekstami. Całej trójce dobrze to wychodziło, podobnie jak moim dwóm najlepszym przyjaciółkom: May i Clarissie.
May była przebojową, drobną Azjatką, którą co tydzień ktoś zapraszał na randkę, nawet wtedy, gdy miała chłopaka. Clarissa, trochę wyższa ode mnie, miała ciało jak Britney Spears z okresu Oops!… I Did It Again. Ja z kolei mogłam się pochwalić długimi włosami w odcieniu ciemnego brązu i w miarę szczupłą figurą. Nigdy nie uważałam się za Bóg wie co, ale May i Clarissa często powtarzały, że strasznie chciałyby wyglądać tak jak ja, więc zaczęłam nabierać pewności siebie.
Mama zawsze mówiła, że mam idealne usta i migdałowe oczy, a długie rzęsy zawdzięczałam genom ojca. Podobno moja babcia była prawdziwą pięknością. Nigdy nie poznałam jej osobiście, ale widziałam fotografie: ciemne oczy i włosy, twarz w kształcie serca oraz magnetyczna aura. May i Clarissa któregoś razu zobaczyły jedno z tych zdjęć, a potem zaczęły się zachwycać, jaka jestem do niej podobna. Sama nigdy wcześniej tego nie zauważyłam.
Ogólnie rzecz biorąc, dla mnie i moich najlepszych kumpeli chodzenie do liceum nie było jakimś strasznym przeżyciem, ale też nigdy nie zostałyśmy przyjęte do ekskluzywnego grona najbardziej popularnych uczniów. Może dlatego, że nasza trójka stanowiła jakby odrębną, zamkniętą grupkę, a może z tego powodu, że żadna z nas nie upijała się do nieprzytomności na imprezach, nie spała z kim popadnie ani nie zasilała drużyny cheerleaderek. Nie mam nic przeciwko dziewczynom, które robią takie rzeczy, ale to nie było w naszym stylu.
Byłyśmy prawie nudziarami.
W szkole dostawałyśmy dobre stopnie. Chodziłyśmy na imprezy, ale nie w każdy weekend. Kręgle, piżama party, wyjścia na zakupy, wspólne posiłki – tak zwykle wyglądało nasze życie towarzyskie. W dodatku ja osobiście mogłabym zamieszkać w księgarni. Chyba dlatego nie znajdowałyśmy się na szczycie licealnej hierarchii razem z Kevinem i większością jego dziewczyn. Zresztą wcale nam na tym nie zależało. No, może May by tego chciała, ale Clarissa i ja byłyśmy zadowolone z tego, co jest.
Co jakiś czas Kevin spotykał się z kimś z niższej ligi. Kiedyś nawet chodził z dziewczyną „z ludu”. W szkole rozpętało się szaleństwo. Dziewczyny zaczęły nosić ciuchy odkrywające więcej ciała. Na szkolnych korytarzach pachniało jak w perfumerii, a w pobliskiej galerii handlowej podobno wyprzedały się wszystkie kosmetyki.
– Och, Kevin! – jęknęła dziewczyna, z którą teraz się całował, co przerwało moje rozmyślania. Oplotła go opaloną nogą i przyciągnęła jeszcze bliżej do siebie.
Skrzywiłam się pod nosem. Jezu. Wiedziałam, że powinnam odwrócić wzrok, ale nie mogłam tego zrobić. Patrzyłam, jak Kevin przesuwa dłonią po jej żebrach. Uniósł jej nogę, żeby mocniej do niej przywrzeć. Oboje jęknęli, ocierając się o siebie.
Na szczęście ciągle byli ubrani. Chociaż dążyli do tego, żeby to zmienić. Jego dżinsy były luźne, chyba już rozpięte, a jej spódnica wysoko zadarta. Widać było koronkową różową bieliznę, która jakoś dziwnie się poruszała… jakby coś tam było w środku… Ach, tak. Jego dłoń.
Musiałam im jakoś przeszkodzić.
Ukryli się w małym pomieszczeniu w suterenie, w pobliżu pokoju Kevina w domu bractwa, którego był członkiem. Powinnam się była domyślić, co tu się dzieje, kiedy zauważyłam, że na klamkę ktoś naciągnął gumkę recepturkę.
Ściągnęłam gumkę, wcisnęłam ją do kieszeni i ruszyłam z powrotem na górę.
No dobra. Tak, przez lata byłam zakochana w Kevinie. Tak, mieszkałam z nim pod jednym dachem. Tak, byliśmy jakby rodzeństwem, ale między nami nie zrodziła się żadna bratersko-siostrzana więź. To była raczej przyjaźń albo kumplostwo. Wydawało mi się, że czasami ze sobą flirtowaliśmy. Tak, na pewno to robiliśmy.
Mieszkaliśmy ze sobą tylko przez rok. Kevin z reguły mało się odzywał i rzadko bywał w domu, a jeśli akurat się zjawiał, to zwykle w towarzystwie jakiejś dziewczyny. Czasami jednak zdarzały się momenty, gdy byłam z nim sam na sam. Parę razy został ze mną po kolacji, kiedy wkładałam brudne naczynia do zmywarki. Niekiedy pomagał mi przy wycieraniu stołu. Od czasu do czasu posyłał mi uśmiech. Raz mrugnął do mnie. Kilka razy przytulił. Wtedy te wszystkie rzeczy wydawały mi się wielkim wydarzeniem, ale później zdałam sobie sprawę, że były jedynie przyjacielskimi gestami. Aż do tamtego lata. Wtedy wszystko się zmieniło.
Kevin przyjechał z college’u do domu specjalnie na moje rozdanie świadectw maturalnych. Polał się alkohol. A potem było całowanie. Dotykanie. Macanie. Gdy teraz wspominam te chwile, znowu to wszystko czuję. Jego ręka na mojej piersi, a później w moich spodniach. Ściągnęłam mu koszulkę przez głowę. Och, ta jego boska klata! Unosił się nade mną. Gładziłam dłońmi całe jego ciało, a on robił to samo. I dużo więcej…
Przespałam się z nim.
Kiedy o tym myślę, ciągle krzywię się zażenowana. Nie, tak naprawdę nie spałam z nim. Uprawialiśmy tylko seks, a kiedy rano się obudziłam, jego już nie było. Wrócił do siedziby swojego bractwa, oddalonej od naszego domu o cztery godziny jazdy samochodem.
Nie było w tym wszystkim niczego dziwnego. A przynajmniej ja tak tego nie odebrałam. Tamtego dnia zadzwonił do mnie wieczorem z przeprosinami. Wyjaśniał, że zapomniał o jakiejś ważnej rzeczy, którą musiał załatwić; nie chciał, żebym myślała, że między nami jest coś „dziwnego”. Właśnie o tym mówiłam – żadnych dziwnych klimatów. W kolejnych miesiącach dzwonił jeszcze kilka razy. Mówiąc dokładniej – cztery razy (czyli czterokrotnie