Patria. Fernando Aramburu

Читать онлайн.
Название Patria
Автор произведения Fernando Aramburu
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-8110-477-7



Скачать книгу

się wnuczce, która starała się unikać jej wzroku. Siedziały przy stoliku w kącie, dziewczynka – piętnastolatka – niechętnie gryzła swoją kanapkę.

      – Aita też nie chce, żeby go zabili.

      – To twój aita miesza ci w głowie swoimi poglądami.

      – Nie znam jego poglądów, babciu. Mówię tylko, że nie chcę, by ginęli ludzie.

      – Jedni zabijają, drudzy giną. Na tym polegają wojny. Ja też nie lubię wojen, ale jakie mamy wyjście? Wolałabyś, żeby w nieskończoność naród baskijski był ciemiężony?

      – Dobrzy ludzie nie zabijają.

      – Jasne, to też powiedział ci Guillermo.

      – Ja tak mówię.

      – Zrozumiesz, kiedy dorośniesz. Zjedz do końca kanapkę i chodźmy stąd. Miałam dzisiaj wystarczająco trudny dzień, żeby jeszcze teraz wysłuchiwać tych bzdur.

      Ainhoa powiedziała/wyszeptała jakby do siebie, łamiącym się głosem, że nie jest głodna, i odłożyła resztę kanapki – ponad połowę – na talerz. Miren ze srogą miną nie dokończyła też swojej.

      20

      Przedwczesna żałoba

      W sobotę rano Ainhoa przeżyła wielkie rozczarowanie. Wielkie, to mało powiedziane – ogromne! Chociaż nie pierwsze, odkąd przyjechała babka, z którą nie do końca się dogadywała.

      – Kto jest w stanie dogadać się z kobietą z kamienia? – żartował Guillermo.

      Sobotnie rozczarowanie zabolało Ainhoę bardziej niż uderzenie w twarz. Przed wyjściem do szpitala zapytała babkę, czy kupi jej kartę do telefonu komórkowego. Miren spochmurniała na dźwięk słowa „kupić”. Potem stwierdziła: jesteśmy już spóźnione, gdzie to się kupuje? Ile kosztuje? A kiedy tylko dziewczynka najsłodszym głosem, na jaki było ją stać, podała cenę, Miren odmówiła kategorycznie, po czym zaczęła wymieniać wydatki, które już poniosła.

      – Wytrzymasz trochę bez gadania z koleżankami, przecież wracasz do domu we wtorek. Szczęściara! A ja muszę tu zostać, żeby opiekować się twoją matką.

      – Ama na pewno kupiłaby mi kartę.

      – Nie jestem twoją matką.

      Miren wciąż mówiła, skarżyła się i narzekała, tymczasem rozżalona Ainhoa odwróciła od niej wzrok i obserwując pasażerów autobusu, domy i przechodniów, ostentacyjnie się do niej nie odzywała.

      W szpitalu, kiedy została sama, poskarżyła się przez telefon ojcu: sprawa wygląda następująco, nie będę mogła do ciebie dzwonić, i tak dalej.

      Guillermo:

      – Wytrzymaj do poniedziałku, kochanie.

      Umówili się na spotkanie tego dnia o konkretniej godzinie w holu hotelu, w którym Guillermo zarezerwował pokój. Ainhoa czekała na niego ze spakowaną walizką dużo wcześniej, niż ustalili, bo za żadne skarby nie chciała wrócić do pensjonatu.

      Co na to powiedziała Miren? A co miała powiedzieć? Że ojciec i córka doskonale to sobie wykombinowali. Kiedy około dwudziestej wróciła do pokoju i zobaczyła, że w szafie nie ma rzeczy wnuczki, zrozumiała, co się stało. Cóż, to nawet lepiej. Będzie więcej miejsca dla mnie, a mniej wydatków.

      Guillermo wysiadł z taksówki przed wejściem do hotelu. Dziewczynka wybiegła uradowana, żeby go uściskać. Pytania, odpowiedzi, szybka wymiana zdań i na koniec znów uściski, jakby ojciec chciał powiedzieć: nie martw się, jestem już przy tobie, teraz wszystko będzie dobrze, a córka: to było straszne. Dobrze, że przyjechałeś. O Arantxie prawie nie rozmawiali. Guillermo codziennie dzwonił do szpitala, pytając o jej stan, co przeczyło przekonaniu Miren, że był podły i żona go nie obchodziła. Zapytał tylko córkę, czy nastąpiły jakieś zmiany, a Ainhoa zaprzeczyła – ama wciąż jest podłączona do rurek.

      – Myślę, że ona już nigdy się nie poruszy.

      Wjechali windą do pokoju. Guillermo wziął prysznic, a potem postanowili przejść się po centrum Palmy. W domu towarowym Ainhoa kupiła kartę do telefonu komórkowego i przed powrotem do hotelu zjedli kolację w ogródku restauracji z widokiem na port.

      – Mam dość bananów i kanapek.

      Kształty masztów rysowały się w świetle zmierzchu. Delikatny powiew morskiej bryzy sprawiał, że siedziało się tam niezwykle przyjemnie. Wokół widać było uśmiechnięte opalone twarze, eleganckie kobiety, a po ziemi skakały wróble, czekając na jakąś jadalną jałmużnę. Ainhoa poprosiła kelnera o drugą, a wkrótce potem trzecią butelkę coca-coli w nagrodę za te, których babka nie chciała jej kupować w poprzednich dniach, powiedziała.

      – Czy mogłabym nie jechać jutro do szpitala, tato? Nie chcę spotkać babci. Ty idź, a ja zaczekam w hotelu i po południu spokojnie wsiądziemy do samolotu. Ama i tak nie ma o niczym pojęcia.

      Nie było żadnego samolotu. Jak to? Zmiana planów. Dziewczynka nie rozumiała. Guillermo był pierwszy raz w życiu na Majorce i oczywiście chciał to wykorzystać. Szef dał mu wolne do czwartku.

      – Oj, tato!

      Uspokoił ją ruchem ręki.

      – Jutro sam pojadę do szpitala. Mam nadzieję, że lekarz wyjaśni mi, jakie są rokowania mamy. Wszystko mi jedno, czy spotkam twoją babkę. Jeśli się jednak zobaczymy i uda mi się z nią rzeczowo porozmawiać, w co wątpię, przedstawię jej moje plany na przyszłość, które ty i Endika już znacie. Potem przyjadę po ciebie i przez dwa dni będziemy robić, co chcemy. Możemy zwiedzić wyspę, wynająć żaglówkę, jednym słowem: na co tylko masz ochotę. Obiecuję tylko rozrywki. Pamiętaj, że amona nie może się o tym dowiedzieć, bo inaczej zatruje nam życie.

      Rurki, respirator, kroplówki, przewody, aparaty, a na łóżku nieruchome ciało, otwarte oczy. Guillermo – w chirurgicznym fartuchu, ochraniaczach na butach – pochylił się nad Arantxą, żeby umieścić swoją twarz w polu jej widzenia. Reakcja? Brak. Nawet kiedy pocałował ją w policzek. Tylko delikatny ruch przymkniętych powiek. Wyszeptał (zgodnie ze wskazówkami), że przyjechał po Ainhoę, ale odniósł wrażenie, jakby mówił do słupa soli. Powiedział też, jak bardzo mu przykro z powodu tego, co się stało. Na wszelki wypadek, bo przecież uszy wciąż miała i była jak najbardziej przytomna.

      – Słyszysz mnie?

      Brak reakcji. Na próbę powoli odsunął twarz, a Arantxa rzeczywiście trochę, przez chwilę, powiodła za nim oczami. Wtedy Guillermo, uznawszy, że go słyszy, podziękował jej za wspólnie spędzone lata, za dzieci i miłe momenty, a także przeprosił za te złe. I kiedy zaczął obdarzać ją słowami współczującej życzliwości, nagle do pokoju weszła z posępnie zmarszczonym czołem jego teściowa. Według szpitalnych zasad u pacjenta podczas określonych godzin mógł przebywać tylko jeden odwiedzający, ale najwidoczniej pielęgniarki jej nie zauważyły.

      Miren rzuciła się na niego z pretensjami. Najpierw zapytała o czarną koszulę – czy nie za wcześnie na żałobę? Guillermo postanowił założyć ciemne ubranie – szare spodnie, czarne mokasyny – po tym, jak kilka dni wcześniej córka powiedziała mu przez telefon, że ama dostała od księdza ostatnie namaszczenie. Naprawdę myślał, że Arantxa mogła umrzeć w każdej chwili, i spakował odpowiedni ubiór do walizki w dobrej wierze. Poza tym co on tam wiedział? Przecież to Arantxa zawsze kupowała mu ubrania i każdego dnia mówiła, co ma na siebie włożyć.

      Kwestia ubrania tak mało obchodziła Guillerma, że nie chciało mu się nawet bronić przed słownym atakiem teściowej. Boże, ile w tej kobiecie jest wściekłości!