Название | We dwoje |
---|---|
Автор произведения | Николас Спаркс |
Жанр | Поэзия |
Серия | |
Издательство | Поэзия |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-6578-182-6 |
– Dobrze.
– Zapniesz walizkę? Nie chcę zepsuć paznokci. Chwilę temu wyszłam od manikiurzystki. – Podniosła ręce tak, żebym je widział. – Podoba ci się kolor?
– Jest świetny – zapewniłem ją. Zapiąłem walizkę i ściągnąłem ją z łóżka. – Mówiłaś, że wieczorem masz obchód w hotelu?
– Wokół tej sprawy zrobiło się naprawdę duże zamieszanie.
– Atlanta jest cztery godziny drogi stąd.
– Nie jadę samochodem. Lecę samolotem.
– O której masz lot?
– O osiemnastej trzydzieści.
– Nie powinnaś być już w drodze na lotnisko? Albo na lotnisku?
– Lecimy prywatnym odrzutowcem Waltera.
Walter. Zaczynałem nienawidzić tego imienia prawie tak bardzo, jak nienawidziłem słowa „sprawunki”.
– No, no – rzuciłem. – Pniesz się w górę.
– To nie mój samolot, tylko jego – odparła z uśmiechem.
*
– Wiedziałam, że sobie poradzisz – skwitowała Marge. – Powinieneś być z siebie dumny.
– Nie jestem dumny. Jestem wykończony.
O jedenastej w sobotę byliśmy u rodziców. Mimo wczesnej pory już było upalnie. Marge i Liz siedziały naprzeciw mnie na werandzie z tyłu domu, słuchając, jak szczegółowo rozwodzę się nad wydarzeniami ubiegłego tygodnia. London pomagała mojej mamie robić kanapki; tata, jak zwykle, był w garażu.
– No i? Sam mówiłeś, że podczas ostatniej prezentacji poczułeś, że łapiesz właściwy rytm.
– Dobrze mi to zrobiło. Ale na przyszły tydzień nie mam umówionych żadnych spotkań.
– Plus jest taki – wtrąciła Marge – że bez problemu zawieziesz London na wszystkie zajęcia i będziesz miał więcej czasu na sprzątanie i gotowanie.
Kiedy spiorunowałem ją wzrokiem, roześmiała się.
– Daj spokój. Wiedziałeś, że skoro Vivian zaczyna pracę, czeka cię szalony tydzień. Zresztą znasz powiedzenie, że po nocy zawsze przychodzi dzień. Mam wrażenie, że właśnie nadchodzi.
– Sam nie wiem – mruknąłem. – W drodze do rodziców myślałem, że powinienem był zostać hydraulikiem, jak ojciec. Oni zawsze mają pracę.
– Fakt – rzuciła Marge. – Ale praca hydraulika bywa gówniana.
Pomimo kiepskiego humoru roześmiałem się.
– Zabawne.
– A co mogę jeszcze powiedzieć? Przynoszę radość wszystkim dookoła. Nawet marudnym młodszym braciom.
– Nie marudzę.
– Właśnie, że tak. Marudzisz, odkąd tu usiadłeś.
– Liz?
Liz w zamyśleniu skubała oparcie fotela.
– Może trochę – odparła po chwili.
*
Po lunchu, w miarę jak dzień robił się coraz bardziej upalny, postanowiłem zabrać London do kina na kreskówkę. Marge i Liz pojechały z nami i bawiły się równie dobrze, jak moja córka. Jeśli o mnie chodzi, starałem się miło spędzić czas, ale myślami wciąż wracałem do wydarzeń ubiegłego tygodnia i zastanawiałem się, co jeszcze może się wydarzyć.
Nie chciałem wracać bezpośrednio z kina do domu. Marge i Liz też chętnie pojechały do rodziców, gdzie mama przygotowała zapiekankę z tuńczyka z makaronem z białej mąki. Dla London był to prawdziwy przysmak, zjadła więcej niż zwykle i w drodze do domu najedzona przysnęła na tylnym siedzeniu. Planowałem, że wykąpię ją, poczytam jej do snu i resztę wieczoru spędzę przed telewizorem.
Tak się jednak nie stało. Kiedy tylko weszliśmy do domu, London pobiegła do pokoju i chwilę później usłyszałem, jak woła:
– Tatusiu! Chodź szybko! Chyba coś się stało Pani Sprinkles!
Wszedłem do pokoju i zajrzałem do klatki – chomik wyglądał, jakby próbował przecisnąć się przez pręty.
– Jak dla mnie wygląda normalnie – stwierdziłem.
– To Pan Sprinkles. Pani Sprinkles się nie rusza.
Zmrużyłem oczy.
– Myślę, skarbie, że ona śpi.
– A jeśli zachorowała?
Nie wiedziałem, co robić, sięgnąłem więc do klatki i wziąłem Panią Sprinkles do ręki. Była ciepła – to zawsze dobry znak – i czułem, że zaczyna się ruszać.
– Nic jej nie jest?
– Myślę, że nie – odparłem. – Chcesz ją potrzymać?
Pokiwała główką i nadstawiła rączki, na których ułożyłem chomika. Patrzyłem, jak podnosi stworzonko do twarzy.
– Potrzymam ją trochę, żeby się upewnić.
– W porządku – odparłem i pocałowałem ją w czubek głowy. – Ale nie za długo, dobrze? Czas spać.
Jeszcze raz pocałowałem ją w głowę i ruszyłem w stronę drzwi.
– Tatusiu? – zapytała.
– Tak?
– Musisz posprzątać klatkę.
– Zrobię to jutro, dobrze? Jestem trochę zmęczony.
– Mamusia powiedziała, że to zrobisz.
– Bo zrobię. Ale jutro.
– A jeśli przez to Pani Sprinkles jest chora? Chcę, żebyś posprzątał teraz. – Nie tylko mnie nie słuchała, ale podniosła głos, a ja nie byłem w nastroju na wykłócanie się.
– Zaraz przyjdę, żeby przygotować cię do snu. Wrzuć brudne ubrania do kosza na bieliznę, dobrze?
Przez następne pół godziny bezmyślnie przełączałem kanały. Ponad sto kanałów i nic; byłem zmęczony i coraz bardziej poirytowany. Jutro będę sprzątał chomicze bobki, lista klientów skurczyła się do zera i jeśli nie wydarzy się jakiś cud, będę w tym trwał przez kolejny tydzień. Tymczasem moja żona latała prywatnymi odrzutowcami i zatrzymywała się w luksusowych hotelach.
W końcu dźwignąłem się z kanapy i poszedłem do pokoju London. Oba chomiki wróciły do klatki, a moja córka bawiła się lalkami.
– Cześć, skarbie – rzuciłem. – Gotowa na kąpiel?
– Nie chcę się dziś kąpać – odparła, nawet na mnie nie patrząc.
– Ale spociłaś się u babci.
– Nie.
Zamrugałem.
– O co chodzi, kochanie?
– Jestem na ciebie zła.
– Dlaczego?
– Bo nie dbasz o Pana i Panią Sprinkles.
– Oczywiście, że o nich dbam. – Zerknąłem na klatkę; chomiki biegały jak gdyby nigdy nic. – A ty musisz się wykąpać.
– Chcę, żeby to mamusia mnie wykąpała.
– Wiem, ale mamusi nie ma.
–