Название | We dwoje |
---|---|
Автор произведения | Николас Спаркс |
Жанр | Поэзия |
Серия | |
Издательство | Поэзия |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-6578-182-6 |
Przez wszystkie lata naszego związku zawsze mówiłem Vivian, ile dokładnie zarabiam. Dla mnie dzielenie się takimi informacjami było niezwykle istotne; tajemnice związane z finansami są ostatnią rzeczą, jakiej potrzeba małżeństwu. Tajemnice potrafią niszczyć i biorą się z chęci kontrolowania. A może byłem wobec niej zbyt surowy? Może najzwyczajniej w świecie nie chciała ranić moich uczuć, wiedząc, że będzie zarabiała, podczas gdy mój biznes kulał.
Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Tymczasem musiałem zająć się córką i nagle odkryłem prawdziwy powód swojej bezsenności.
Role w naszym małżeństwie się odwróciły.
ROZDZIAŁ 6
Pan mama
Kiedy byłem mały, rodzice pakowali kampera i latem zabierali mnie i Marge do Outer Banks. Wcześniej zatrzymywaliśmy się w okolicach Rodanthe, później jeździliśmy dalej na północ, nieopodal miejsca, gdzie bracia Wright tworzyli historię lotnictwa. Ale z czasem zaczęliśmy coraz częściej bywać w Ocracoke.
Ocracoke to wioska, lecz w porównaniu z Rodanthe to prawdziwa metropolia ze sklepami, w których sprzedają lody i pizzę na kawałki. Marge i ja godzinami wałęsaliśmy się po plażach i sklepach, zbieraliśmy muszle i wygrzewaliśmy się na słońcu. Wieczorami mama robiła kolację, zwykle hamburgery albo hot dogi. Potem łapaliśmy w słoiki robaczki świętojańskie i późnym wieczorem zasypialiśmy w namiocie pod rozgwieżdżonym niebem, podczas gdy nasi rodzice spali w kamperze.
To były dobre czasy. Jedne z najlepszych w moim życiu. Oczywiście mój ojciec wspomina je nieco inaczej.
„Nienawidziłem tych rodzinnych wypadów”, wyznał mi, kiedy byłem w college’u. „Ty i Marge kłóciliście się przez całą drogę. Już pierwszego dnia miałeś poparzenie słoneczne i przez resztę tygodnia marudziłeś jak dziecko. Marge zwykle chodziła nadąsana, bo była z dala od przyjaciół, a jakby tego było mało, kiedy tylko zaczęła schodzić ci skóra, rzucałeś jej kawałkami w siostrę, która piszczała jak opętana. Byliście upierdliwi”.
„Więc po co jeździliśmy tam co roku?”
„Bo wasza matka mnie zmuszała. Wolałbym pojechać na wakacje”.
„Byliśmy na wakacjach”.
„Nie – upierał się – byliśmy na rodzinnej wycieczce, nie na wakacjach”.
„Co za różnica?”
„Przekonasz się”.
Przez pierwsze lata życia London wycieczki za miasto przypominały przygotowania do operacji wojskowej – pakowanie pieluch, butelek, wózków, jedzenia w słoiczkach, szamponu dla dzieci i toreb z zabawkami. Bywaliśmy wtedy w miejscach, które miały zapewnić jej atrakcje – w akwarium, na placach zabaw McDonalda, na plaży – i padaliśmy ze zmęczenia, mając mało czasu dla siebie i jeszcze mniej na odpoczynek.
Dwa tygodnie przed czwartymi urodzinami London Peters wysłał mnie na konferencję do Miami, po której postanowiłem zrobić sobie kilka dni wolnego. Umówiłem się z rodzicami, że na cztery dni wezmą London do siebie, i choć początkowo Vivian nie chciała rozstawać się z córką, szybko zrozumieliśmy, jak bardzo brakuje nam… wolności. Siedząc przy basenie, czytaliśmy gazety i książki, sączyliśmy piña coladę, a popołudniami ucinaliśmy sobie drzemki. Wystrojeni chodziliśmy na kolacje, niespiesznie popijaliśmy wino i kochaliśmy się codziennie albo nawet kilka razy dziennie. Pewnego wieczoru poszliśmy do night clubu, przetańczyliśmy pół nocy i następnego dnia spaliśmy do późna. Kiedy wracaliśmy do Charlotte, w końcu zrozumiałem, co miał na myśli mój ojciec.
Chodziło mu o to, że dzieciaki zmieniają wszystko.
*
Mniej bym się dziwił, gdyby to był piątek trzynastego, a nie poniedziałek trzynastego, ponieważ wszystko związane z pierwszym dniem Vivian w nowej pracy wydawało się pokręcone.
Na początek pierwsza poszła pod prysznic, co zaburzyło harmonogram poranka, który od lat funkcjonował w naszym domu. Nie wiedząc, co z sobą zrobić, pościeliłem łóżko i poszedłem do kuchni zaparzyć kawę. Postanowiłem przygotować żonie śniadanie: omlet z białek z jagodami i kawałkami melona kantalupa. To samo zrobiłem sobie, wychodząc z założenia, że nic się nie stanie, jeśli zrzucę parę kilo. Zauważyłem ostatnio, że spodnie wrzynają mi się w brzuch.
Kiedy krzątałem się po kuchni, dołączyła do mnie London, przygotowałem więc dla niej płatki z mlekiem. Włosy miała w nieładzie i nawet ja zauważyłem, że jest zmęczona.
– Dobrze spałaś? – zapytałem.
– Pan i Pani Sprinkles budzili mnie przez całą noc. Biegali na kołowrotku, a on skrzypi.
– To niedobrze. Zobaczę później, czy da się zrobić coś, żeby nie hałasował.
Pokiwała głową, podczas gdy ja nalewałem sobie pierwszą filiżankę kawy. Zaczynałem pić trzecią, gdy Vivian w końcu weszła do kuchni. Omal się nie zakrztusiłem.
– No, no! – Uśmiechnąłem się.
– Podoba ci się?
– Wyglądasz świetnie – odparłem zgodnie z prawdą. – Zrobiłem ci śniadanie.
– Nie wiem, czy dam radę cokolwiek przełknąć. Tak się denerwuję, że w ogóle nie jestem głodna.
Podgrzałem omlet w mikrofalówce, gdy tymczasem Vivian wysłuchiwała relacji London o skrzypiącym kołowrotku.
– Obiecałem, że zobaczę, czy da się coś z tym zrobić – powiedziałem, stawiając przed nią talerz.
Vivian bez apetytu skubała omlet.
– Zanim uczeszesz London, spryskaj jej włosy sprayem ułatwiającym rozczesywanie. To ta zielona butelka obok umywalki.
– Jasne – rzuciłem, przypominając sobie, że widziałem, jak żona robiła to wcześniej.
Uwaga Vivian skupiała się na London.
– Tatuś zapisze cię dziś na tenisa. Zobaczysz, spodoba ci się…
Zamarłem z widelcem w połowie drogi do ust.
– Zaraz… – przerwałem jej. – Co?
– Tenis? Rozmawialiśmy o tym wczoraj. Nie pamiętasz?
– Pamiętam, że wspomniałaś coś na ten temat. Ale nie pamiętam, żebyśmy podjęli decyzję.
– Zapisy są dziś i jestem pewna, że chętnych będzie wielu, więc dobrze by było, gdybyś podjechał tam około ósmej trzydzieści. Od dziewiątej można wpisywać się na listę. Zajęcia plastyczne zaczynają się o jedenastej.
– Jestem umówiony z klientem.
– Zapisanie jej nie potrwa długo, a z klientem możesz się spotkać, kiedy London będzie na zajęciach plastycznych. W tym samym budynku jest bar kawowy. Nic jej nie będzie… ja zwykle zostawiam ją i idę na siłownię. O której masz to spotkanie?
– O drugiej.
– Widzisz? Idealnie się składa. Zajęcia kończą się o dwunastej trzydzieści, więc zdążysz podrzucić ją do mamy. Wiesz, gdzie jest pracownia, prawda? W centrum niedaleko pasażu handlowego, tam gdzie TGI Fridays?
Znałem miejsce, o którym mówiła, ale moje myśli krążyły wokół coraz dłuższej listy rzeczy, które miałem do zrobienia.
– Nie możemy po prostu zadzwonić do klubu i ją zapisać?
– Nie – odparła