We dwoje. Николас Спаркс

Читать онлайн.
Название We dwoje
Автор произведения Николас Спаркс
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-6578-182-6



Скачать книгу

cię. A zaraz potem naskoczyłeś na mnie jak zawsze.

      Wiedziałem, że w tym, co mówi, jest ziarno prawdy.

      – Dobrze, masz rację – odezwałem się, próbując panować nad głosem. – Przyznaję, że byłem rozczarowany, że zjadłaś przed powrotem do domu…

      – No widzisz? – przerwała mi. – Na tym polega twój problem. Wierz mi lub nie, ale nie jesteś w tym domu jedyną osobą, która ma uczucia. Zastanawiałeś się, w jakim napięciu żyję ostatnio? A co ty robisz? Ledwie wejdę do domu, czepiasz się mnie i nie chcesz odpuścić. – Wstała z kanapy i mówiąc dalej, ruszyła w stronę drzwi. – Chciałam tylko obejrzeć swój program, poczytać gazetę i posiedzieć z tobą bez kłótni. Nic więcej. Czy proszę o zbyt wiele?

      – Gdzie idziesz?

      – Zamierzam się położyć i zrelaksować. Możesz do mnie dołączyć, ale jeśli masz zamiar znów się kłócić, daruj sobie.

      Po tych słowach wyszła. Wyłączyłem telewizor i przez godzinę siedziałem w ciszy, zachodząc w głowę, co się z nami stało.

      Albo raczej, jak mogę naprawić nasze relacje.

      *

      W niedzielę obudziłem się późnym rankiem w pustym łóżku.

      Włożyłem dżinsy i jak co dzień, stojąc przed lustrem, próbowałem ujarzmić potargane włosy. Było to o tyle rozczarowujące, że Vivian zwykle po przebudzeniu wyglądała jak z żurnala.

      Ponieważ spała, kiedy przyszedłem do łóżka, nie wiedziałem, czego się spodziewać, ale idąc do kuchni, słyszałem, jak obie z London się śmieją.

      – Dzień dobry – powiedziałem.

      – Tatuś! – pisnęła London.

      Vivian odwróciła się, puściła do mnie oko i uśmiechnęła się, jakby wczorajszy wieczór w ogóle się nie wydarzył.

      – Idealne wyczucie czasu – stwierdziła. – Właśnie przygotowałam śniadanie.

      – Pachnie cudownie.

      – Chodź, przystojniaku – rzuciła.

      Podszedłem, zakładając, że próbuje wybadać mój nastrój, a kiedy byłem wystarczająco blisko, pocałowała mnie.

      – Przepraszam za wczoraj. Wszystko w porządku?

      – Tak, wszystko w porządku. Ja też przepraszam.

      – Co powiesz na talerz pysznego jedzenia? Specjalnie dla ciebie zrobiłam super chrupki bekon.

      – Brzmi świetnie.

      – Jest też kawa. Śmietanka jest tam.

      – Dzięki. – Nalałem sobie filiżankę kawy, przeszedłem do jadalni i usiadłem obok London. Kiedy sięgała po mleko, pocałowałem ją w czubek głowy.

      – Co słychać, skarbie? Śniło ci się coś przyjemnego?

      – Nie pamiętam – odparła. Upiła łyk mleka, które pozostawiło nad górną wargą biały wąsik.

      Vivian przyniosła dwa talerze z jajecznicą, bekonem i tostami i postawiła je przed nami.

      – Chcesz soku pomarańczowego? Świeżo wyciśnięty.

      – Chętnie. Dzięki.

      Chwilę później wróciła z sokiem i własnym talerzem. W przeciwieństwie do naszego, jej śniadanie składało się z owoców i maleńkiej porcji jajecznicy z białek.

      Ugryzłem kawałek bekonu.

      – O której wstałaś?

      – Godzinę temu. Musiałeś być wykończony. Chyba nawet nie słyszałeś, jak wyszłam z łóżka.

      – Chyba tak – przyznałem.

      – Jeszcze chwila i wysłałabym London, żeby wskoczyła ci na głowę.

      Spojrzałem na córkę i rozdziawiłem usta.

      – Nie zrobiłabyś tego, prawda? Gdybym wciąż spał?

      – Pewnie, że bym zrobiła – odparła, chichocząc. – Wiesz co? Mamusia powiedziała, że weźmie mnie do galerii, bo musi odebrać ubrania. A potem pójdziemy do sklepu zoologicznego.

      – A co tam jest?

      – Mamusia powiedziała, że mogę mieć chomika. Nazwę ją Pani Sprinkles.

      – Nie wiedziałem, że chcesz chomika.

      – Od dawna chciałam mieć chomika.

      – To dlaczego nic mi nie powiedziałaś?

      – Bo mama powiedziała, że się nie zgodzisz.

      – No nie wiem – odparłem. – Opiekowanie się chomikiem to poważna sprawa.

      – Wiem, ale one są takie słodkie.

      – Rzeczywiście – przyznałem i przez resztę śniadania słuchałem, jak stara się mnie przekonać, że jest wystarczająco duża, żeby zająć się chomikiem.

      *

      Piłem w kuchni drugą kawę, Vivian ładowała zmywarkę, a London w salonie bawiła się lalkami Barbie.

      – Jest na tyle duża, żeby mieć chomika – stwierdziła Vivian. – Nawet jeśli będziesz musiał czyścić klatkę.

      – Ja?

      – Oczywiście – odparła. – Jesteś tatą.

      – I według ciebie to znaczy, że mam pomagać córce czyścić klatkę chomika?

      – Potraktuj to jako okazję do umocnienia waszej więzi.

      – Sprzątanie chomiczych bobków?

      – Oj, cicho tam. – Kuksnęła mnie łokciem. – Wyjdzie jej to na dobre. Nauczy się odpowiedzialności. A poza tym to dużo prostsze niż szczeniak. Nasza córka jest zakochana w yorku sąsiadów, więc możesz uważać się za szczęściarza. Widziałeś biuletyn z klubu?

      – Nie.

      – Mają zajęcia dla dzieci, w tym naukę gry w tenisa. Trzy razy w tygodniu o dziewiątej rano przez cztery tygodnie. W poniedziałki, wtorki i czwartki, więc nie kolidowałoby z innymi zajęciami.

      Z miejsca, w którym stałem, widziałem naszą córeczkę i nie mogłem nie zauważyć, jak bardzo jest podobna do matki.

      – Nie wiem, czy jej się spodoba – odparłem. – A skoro mówimy o London. Miałem o to spytać… Co z nią?

      – Nie bardzo wiem, o co ci chodzi.

      – O opiekę nad nią – wyjaśniłem. – Jutro zaczynasz pracę. Kto się nią zajmie?

      – Wiem, wiem – rzuciła nerwowo. Wypłukała kolejny talerz i włożyła go do zmywarki. – W zeszłym tygodniu miałam rozejrzeć się za jakimiś ośrodkami opieki dziennej, ale nie miałam czasu. Ledwo to wszystko ogarniam, a i tak mam wrażenie, że nie jestem gotowa na jutrzejszy dzień. Ostatnią rzeczą, jakiej mi trzeba, to żeby Walter podczas lunchu wziął mnie za idiotkę.

      – Idziesz na lunch z Walterem?

      – Moim nowym szefem? Walterem Spannermanem?

      – Wiem, kim jest Walter. Po prostu nie miałem pojęcia, że idziecie na lunch.

      – Ja też. Dowiedziałam się dziś rano. Dostałam maila z harmonogramem szkolenia. Wygląda na to, że jutro będę cały dzień w biegu: dział kadr, dział prawny, lunch, spotkania z wiceprezesami. O siódmej trzydzieści muszę być na miejscu.

      –