Название | We dwoje |
---|---|
Автор произведения | Николас Спаркс |
Жанр | Поэзия |
Серия | |
Издательство | Поэзия |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-6578-182-6 |
Był potężnym, barczystym mężczyzną z umięśnionymi ramionami i tatuażem syreny na przedramieniu, pamiątką po służbie w marynarce wojennej. Kiedy byłem dzieckiem, górował nade mną niczym olbrzym. Chociaż był hydraulikiem, który przepracował w tej samej firmie prawie trzydzieści lat, umiał naprawić dosłownie wszystko. Nieszczelne okna i dachy, kosiarki do trawy, telewizory, pompy nie miały przed nim tajemnic; posiadał wrodzoną wiedzę o tym, czego dokładnie potrzebuje, żeby zepsuty sprzęt znowu działał. Wiedział co trzeba o samochodach – pod warunkiem, że zostały stworzone, zanim wszystko zostało skomputeryzowane – i w weekendowe popołudnia majstrował przy fordzie mustangu z 1974 roku, którego odnowił dwadzieścia lat temu i którym wciąż jeździł do pracy. Oprócz stołu warsztatowego zbudował wiele innych rzeczy: taras za domem, komórkę, toaletkę dla mamy i kuchenne szafki. Niezależnie od pogody nosił dżinsy i buty robocze i nie stronił od przekleństw. Miał gdzieś popkulturę i nigdy nie obejrzał żadnego programu typu reality show. Oczekiwał, że kolacja będzie równo o osiemnastej, po czym zasiadał przez telewizorem w pokoju gościnnym i oglądał mecz. W weekendy kosił trawę, pracował w ogrodzie albo w garażu. Witał się uściskiem dłoni ze wszystkimi, nawet ze mną, i wiedziałem, jak spracowane i silne ma ręce.
Kiedy go znalazłem, leżał do połowy schowany pod mustangiem, tak że widać było tylko jego nogi. Rozmowa z nim w garażu przypominała rozmowę z rzuconym w kąt manekinem.
– Cześć, tato.
– Kto tam?
Po sześćdziesiątce ojciec zaczął tracić słuch.
– To ja, Russ.
– Russ? Co ty tu robisz, u diabła?
– Pomyślałem, że wpadniemy z London, żeby się przywitać. Jest w domu z mamą, Marge i Liz.
– Słodki dzieciak – rzucił. Choć uwielbiał London, był to najbardziej wyszukany komplement, na jaki było go stać. Największą frajdę sprawiało mu, gdy w czasie meczu wnuczka siedziała mu na kolanach.
– Mama mówi, że ostatnio miałeś problemy z oddychaniem. Uważa, że powinieneś pójść do lekarza.
– Twoja mama za bardzo się przejmuje.
– Kiedy ostatnio byłeś u lekarza?
– Nie wiem. Może rok temu? Powiedział, że jestem zdrowy jak ryba.
– Mama mówi, że dłużej niż rok temu.
– Możliwe…
Jego ręka błądziła po leżących przy biodrze kluczach francuskich i chwilę później zniknęła pod samochodem. Musiałem zmienić temat albo przynajmniej spasować.
– Co z samochodem?
– Mały wyciek oleju. Próbuję ustalić, skąd się wziął. Myślę, że to filtr.
– Pewnie tak. – Ja z kolei nie miałem pojęcia, gdzie szukać filtra oleju. Byliśmy tacy różni, mój ojciec i ja.
– Jak interesy? – zapytał.
– Kiepsko – odparłem szczerze.
– Spodziewałem się, że może tak być. Rozkręcenie własnej firmy to trudna sprawa.
– Masz dla mnie jakąś radę?
– Nie. Nawet nie wiem, czym właściwie się zajmujesz.
– Rozmawialiśmy o tym setki razy. Tworzę kampanie reklamowe, scenariusze do spotów, bannery i reklamy cyfrowe.
W końcu wysunął się spod samochodu; ręce i paznokcie miał brudne od smaru.
– To ty robisz reklamy samochodów? Te, w których koleś wiecznie zachwyca się ostatnią promocją?
– Nie. – Na to pytanie też już odpowiadałem.
– Nienawidzę tych reklam. Są takie głośne. Kiedy je nadają, zawsze wyłączam dźwięk.
Był to jeden z powodów, dla których próbowałem przekonać właścicieli salonów samochodowych, żeby nie podnosili głosów – większość widzów wyłączała dźwięk.
– Wiem. Mówiłeś mi już.
Powoli podniósł się z podłogi. Patrzenie, jak wstaje, przypominało obserwację góry, która wypiętrzyła się na skutek starcia płyt tektonicznych.
– Mówiłeś, że London tu jest?
– Tak, w domu.
– Rozumiem, że Vivian też.
– Nie. Miała dzisiaj coś do zrobienia.
– Kobiece sprawunki? – drążył, wycierając ręce.
Uśmiechnąłem się. Dla mojego taty – który w głębi serca pozostał staromodnym seksistą – „kobiece sprawunki” oznaczały praktycznie wszystko, czym zajmowała się moja mama, od gotowania i sprzątania, przez wycinanie kuponów z gazet, aż po robienie zakupów.
– Tak. Kobiece sprawunki.
Pokiwał głową, przekonany, że tak właśnie powinno być.
– Mówiłem ci, że Vivian myśli o tym, żeby wrócić do pracy?
– Hmm.
– Nie dlatego, że potrzebujemy pieniędzy. Mówiła o tym już od jakiegoś czasu. Chce zaczekać, aż London pójdzie do szkoły.
– Hmm.
– Myślę, że dobrze jej to zrobi. Coś łatwego, na pół etatu. Inaczej zacznie się nudzić.
– Hmm.
Zawahałem się.
– Co o tym myślisz?
– O czym?
– O tym, żeby Vivian wróciła do pracy. O mojej nowej agencji.
Podrapał się za uchem, jakby chciał zyskać na czasie.
– Przyszło ci do głowy, że nie powinieneś był rzucać tamtej pracy?
*
Mój ojciec, choć uchodził za twardziela, nie był typem ryzykanta. Dla niego stała praca i regularna wypłata znaczyły więcej niż potencjalne korzyści wypływające z prowadzenia własnego interesu. Siedem lat temu były właściciel firmy hydraulicznej chciał mu ją odsprzedać; ojciec odmówił i firma trafiła do rąk młodszego pracownika, który marzył o własnym biznesie.
Prawdę mówiąc, nie liczyłem na jakieś cenne wskazówki z jego strony. Coś takiego wykraczało poza jego strefę komfortu, ale nie miałem mu tego za złe. Nasze życie się różniło; podczas gdy ja poszedłem do college’u, on ukończył liceum i służył na niszczycielu w Wietnamie. Ożenił się w wieku dziewiętnastu lat, a jako dwudziestodwulatek został ojcem; rok później jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym. On miał pracę fizyczną, a ja umysłową i podczas gdy jego poglądy na świat – w którym wszystko było czarne albo białe, dobre albo złe – mogły niektórym wydawać się nazbyt uproszczone, dla ojca były one swoistą mapą, dzięki której wiedział, jak prawdziwy mężczyzna powinien iść przez życie. Ożeń się. Kochaj żonę i traktuj ją z szacunkiem. Spłódź dzieci i naucz je ciężkiej pracy. Sam pracuj sumiennie. Nie narzekaj. Pamiętaj, że rodzina – w przeciwieństwie do większości ludzi, których napotkasz na swej drodze – będzie zawsze przy tobie. Napraw, co da się naprawić, albo pozbądź się tego. Bądź dobrym sąsiadem. Kochaj wnuki. Postępuj właściwie.
To