Zemsta i przebaczenie Tom 1 Narodziny gniewu. Joanna Jax

Читать онлайн.
Название Zemsta i przebaczenie Tom 1 Narodziny gniewu
Автор произведения Joanna Jax
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-7835-553-3



Скачать книгу

że ta twoja panna Adrianna to ciebie chce? Może i nie Żydówka, a i tak na ciebie nawet nie spojrzy, tylko za Julianem wodzi oczami – odcięła się.

      – Lepiej kosza od panny Daleszyńskiej dostać niż od pejsaka Mosela. – Emil nie był dłużny siostrze.

      – Przestańcie się kłócić. Na swary się wam zebrało. Ty, Emil, masz czas na żeniaczkę, a Hanka wyjdzie za Koniuszkę. Zrękowiny w przyszłym tygodniu i nie ma co gadać. Jakieś miłości sobie powymyślali! Za dużo teraz w tym kinie głupot pokazują, a tu trzeba przeżyć, najeść się do syta i mieć dach nad głową – mruknęła Anna Lewinowa.

      – Muszę już iść, spóźnię się na występ u Chełmickich, a to przecież nie wypada – powiedziała po cichu Hanka, nie chcąc kontynuować tematu.

      Opuściła dom i ruszyła Wierzbową Drogą, jak ją nazywali chełmiczanie, do majątku. Zastanawiała się, co zrobi, gdy nadejdzie dzień, kiedy matka siłą ją zaciągnie do Stefana. Mógł jej Jakub nie chcieć, ale małżeństwo z Koniuszką wydawało się końcem świata. To byłby dzień, gdy wszystkie marzenia musiałaby wyrzucić na śmietnik.

      Pogrążona w myślach, nie zorientowała się nawet, kiedy dotarła do dworku, skąd dobiegały muzyka, śmiechy i głośne rozmowy. Zapukała do głównych drzwi, uznając, że nie jest na służbie, żeby dobijać się do kuchennego wejścia. Lokaj bez żadnych grymasów wpuścił ją do środka i Hanka Lewin znalazła się w salonie Chełmickich. Na jej widok głosy zamilkły i wszyscy przypatrywali się jej, nie wiedząc, skąd przyszła i kim jest. Antoni Chełmicki wstał od stołu i podszedł do Hanki.

      – A to nasz lokalny talent. Posłuchajcie tylko, jak śpiewa. Ordonka mogłaby się zawstydzić. Heleno… – Antoni zwrócił się do jednej z kobiet. – …siadaj do fortepianu.

      Helena Ducret była ekscentryczną kobietą, która kilka lat temu powróciła z Paryża po nieudanym małżeństwie z równie ekscentrycznym pieśniarzem. Z tego wielkiego i pięknego miasta przywiozła francuskie nazwisko, kilka ekstrawaganckich sukien i skandaliczne obyczaje. Była ciekawą osobowością, którą Antoni ściągał z Warszawy, by swoimi postępowymi, jak na owe czasy, poglądami urozmaicała przyjęcia i spotkania. Krążyły plotki o jej licznych kochankach, wyuzdanych stosunkach z kobietami i kawiarnianym życiu w stolicy. Musiało coś być na rzeczy, bo Helena nie pracowała, z Francji powróciła spłukana bardziej niż kurz z tarasu w Chełmicach, a jednak stać ją było na ciągłe podróże po Europie, sobolowe futro i siedmiopokojowe mieszkanie w warszawskiej kamienicy przy Wspólnej.

      – Co byś chciała zaśpiewać? – zapytała Helena, gdy przeszły do części salonu, w której stał fortepian.

      – Rozkwitają pąki białych róż… – powiedziała niepewnie Hanka.

      – O, mój Boże, to takie niedzisiejsze. – Helena roześmiała się cicho. – Może Uliczkę w Barcelonie? To teraz największy przebój Ordonki. Znasz?

      – Kto by nie znał? – Uśmiechnęła się.

      Lubiła piosenki Hanki Ordonówny, sądząc, że posiadanie takiego samego imienia może stanowić rodzaj memento, nawet jeśli owo było jedynie pseudonimem artystycznym słynnej diwy.

      Po krótkiej rozmowie Helena Ducret zasiadła do fortepianu, a Hanka kolejny raz uszczypnęła się w policzki, chcąc sobie dodać kolorków. Zaczęła śpiewać. Goście patrzyli z zachwytem na Hankę i wsłuchiwali się w jej nieco chrapliwy, ale czysty i dźwięczny głos. Po piosenkach Ordonki przyszedł czas na kolejne szlagiery, po których w salonie Chełmickich rozbrzmiewały oklaski, a goście chcieli słuchać więcej i więcej. Wciąż rzucano propozycje kolejnych utworów, które Hanka wykonywała z entuzjazmem, niekiedy a cappella, gdyż Helena Ducret nie potrafiła ich zagrać.

      Tylko jeden człowiek obecny na przyjęciu nie rzucał pomysłów dotyczących kolejnych piosenek. Siedział wpatrzony w Hankę i pierwszy raz w życiu poczuł przyśpieszone bicie serca. Nie wiedział, czy sprawił to jej głos, czy jasne oczy otoczone ciemnymi rzęsami i idealnymi łukami brwi. A może to były drobne usta układające się w kształt serca, gdy śpiewała. Zastanawiał się, kim była owa dziewczyna w skromnej, ale ładnej sukience, sfatygowanych pantoflach, białych skarpetkach i z kwiatkiem rumianku wetkniętym w upięty kok. Igor Łyszkin na kilka godzin przestał myśleć o bogatych dziedzicach i ubogich chłopach, o nowych inwestycjach, które budowali młodzi, dzielni komsomolcy, ale wpatrywał się w Hankę i słuchał jej jak zahipnotyzowany. Musiała być dziewczyną z nizin, jedną z tych, których talent zniknie wśród łanów zbóż i szumu lasów, bo są zbyt ubogie, by zainwestować w rozwijanie swoich umiejętności i jedynie łaska jakiegoś bogacza sprawi, że ktokolwiek inny będzie mógł usłyszeć jej piękny głos. Prezentowana niczym mała małpka w cyrku, odejdzie w zapomnienie w kolejnym sezonie, bo pojawi się inny ciekawy okaz.

      Gdy Hanka skończyła swój recital, Helena Ducret wyszła z nią do ogrodu i zagadnęła:

      – Masz wielki talent, moja droga. Szkoda, żebyś się marnowała na prowincji. Znam w Warszawie wiele wpływowych osób, bywam w słynnych kawiarniach i kabaretach, mogłabym ci ułatwić start w stolicy. Przyjedź do mnie, do Warszawy, skontaktuję cię z niejakim Baroczym, impresariem wielu wschodzących gwiazdek. Pomaga im w angażach, załatwia mieszkania i ułatwia stosunki z ważnymi ludźmi. Nie zawsze jest lekko i nie mogę ci obiecać, że będziesz drugą Ordonką czy Zimińską, ale może warto spróbować? Cóż cię tu czeka, moja droga?

      Po chwili ktoś przywołał Helenę. Odwróciła się jeszcze do Hanki i wręczyła jej bilecik wizytowy, po czym poklepała delikatnie po ramieniu.

      – Muszę wracać do towarzystwa, bo już mnie atakują, że ich zaniedbuję, ale ty, moja droga, poważnie rozważ moją propozycję.

      Piękna Helena Ducret odeszła w stronę stojącej nieopodal grupki osób, w jedwabnej sukni, ponętnie kręcąc biodrami i śmiejąc się gardłowym głosem. Hanka została sama i przez chwilę patrzyła na białą wizytówkę ze złotymi literkami. Miała zamiar dokończyć wręczony jej przez kelnera kieliszek szampana i opuścić dom w Chełmicach. Wiedziała, że tej nocy nie zmruży oka, zastanawiając się nad czekającą ją karierą albo upadkiem. Słyszała wiele ponurych opowieści o prostych wiejskich dziewczynach, które w poszukiwaniu lepszego życia wyjeżdżały do Wilna czy Warszawy, by potem kończyć na ulicy. Wyklęte przez rodzinę, zhańbione przez licznych kochanków, nie miały gdzie się podziać, gdy mijała uroda i te kilka chwil chwały, dzięki którym zabłysnęły jasnym, chociaż szybko wygasłym światłem. Z drugiej strony przyszłość w Chełmicach była równie niepewna. Jakub Mosel miał małe szanse, żeby zostać jej mężem, a Stefan Koniuszko nie był w stanie go zastąpić. Jakie życie czekałoby ją przy boku mężczyzny, do którego nie czuła nawet szacunku. Jej matka wiodła teraz życie z kaleką i osobnikiem gwałtownym, a niekiedy zgorzkniałym, ale ojciec był niegdyś przystojnym, jurnym mężczyzną o dobrym sercu i Anna Sobala chociaż przez kilka lat mogła poczuć smak prawdziwej miłości. Tymczasem Stefan nie miał w sobie niczego, co mogłoby nawet na chwilę ją zauroczyć.

      Jej rozważania przerwał nieznajomy.

      – Dzień dobry – powiedział dość ładną polszczyzną. – Piękny występ. Nazywam się Igor Łyszkin.

      – Hanna Lewin. – Uśmiechnęła się nieznacznie i wyciągnęła w kierunku Igora drobną dłoń, po czym dodała: – Bardzo panu dziękuję.

      – Nie mów do mnie „pan”. – Roześmiał się – W Związku Radzieckim już nikt tak nie mówi.

      – Jest pan bolszewikiem? – z przestrachem zapytała Hanka.

      – Wy, Polacy,