Legendy o Chrystusie. Selma Lagerlof

Читать онлайн.
Название Legendy o Chrystusie
Автор произведения Selma Lagerlof
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-270-0691-2



Скачать книгу

ma Lagerlöf

      Legendy o Chrystusie

Selma LagerlöfLegendy o Chrystusie

      Wydane w formacie ePUB przez Imprint Sp. z o.o. – 2010 rok.

Selma LagerlöfLEGENDY O CHRYSTUSIENoc Bożego NarodzeniaDziecię z Betleemprzekład C. N

      NOC BOŻEGO NARODZENIA

      Wielkie zmartwienie spadło na mnie w piątym roku życia: babcia nasza umarła.

      Jakże się wszystko w domu zmieniło od tej chwili!

      Dotąd siadywała zawsze w kącie sofy, w swoim pokoju, gdzie najczęściej się bawiłyśmy, i co dzień opowiadała nam cudowne baśnie lub śpiewała prześliczne pieśni.

      Nie pamiętam babci inaczej, jak siedzącą na sofie, z pończoszką w ręku, z białemi włosami, nieco pochyloną, patrzącą na nas jasnem i dziwnem spojrzeniem, jakby wiedziała wszystko – i opowiadającą długie, długie baśnie, ile razy chcieliśmy słuchać. Ach, jak chętnie, jak uważnie słuchaliśmy ich zawsze! – jakże szczęśliwe było wtedy nasze życie! – nie znam dzieci, którym byłoby tak dobrze na świecie.

      A gdy skończyła cudowną opowieść, patrzała na nas chwilę swoim jasnym wzrokiem, a potem kładła mi rękę na głowie (ponieważ zwykle najbliżej siedziałam), i mawiała spokojnie i poważnie:

      – Pamiętaj, że to wszystko prawda, jak mnie tu widzisz, a ja ciebie.

      Niekiedy śpiewała też prześliczne pieśni, ale nie co dzień. Pamiętam początek jednej o rycerzu i wodnicy: – "Mroźna zawieja, mroźna zawieja nad wielkiem huczy morzem!" I jeszcze przypominam sobie jedną króciutką modlitwę, której mię nauczyła, i jeden wiersz pieśni pobożnej.

      Z baśni pozostało niejasne wspomnienie, żadnej nie mogłabym powtórzyć – ale pamiętam dobrze jej opowieść o nocy, w której się Chrystus narodził.

      To wszystko, co pozostało mi po babci, którą tak bardzo, tak mocno kochałam, że nie umiałam wyobrazić sobie życia, kiedy nam jej zabrakło.

      Pamiętam ranek, kiedy po raz pierwszy spojrzałyśmy na pustą sofę. Cóż teraz z nami będzie? Nie umiałyśmy pojąć, jak ten dzień upłynie. Wszystkie, wszystkie godziny!

      Zdawało mi się, że w tej czarnej trumnie wyniesiono z naszego domu wszystkie baśnie i wszystkie pieśni – już na zawsze.

      Zniknęły z naszego życia.

      Zatrzasnęły się drzwi od pięknego świata czarów, gdzie dotąd przebywałyśmy tak swobodnie – nikt nas już tam nie wprowadzi. Klucz zaginął, i niema wejścia.

      Z wolna, z trudem przywykaliśmy do zabaw innych dzieci: do lalek, zwykłych cacek – to było co innego. Mogło się zdawać komuś, że o babci zapominamy, ale ja nie zapomniałam jej nigdy, i dziś, po czterdziestu latach, powtarzam opowieść o Narodzeniu Chrystusa, którą słyszałam od niej, tak dokładnie, jakby opowiedziała mi ją wczoraj.

* * *

      Było to tak.

      W wigilję Bożego Narodzenia pojechali wszyscy do kościoła na pasterkę, tylko ja i babcia zostałyśmy w domu. Ona była za stara, ja za mała, aby pojechać, i zostałyśmy same.

      W domu było pusto, a nam tak bardzo smutno, żeśmy nie mogły jechać ze wszystkimi, zobaczyć żłobka pośród świec płonących, słuchać pieśni i śpiewać razem.

      Wtedy babcia usiadła w rogu swojej sofy, wzięła moje ręce w swoje chude dłonie i tak zaczęła mówić:

      Raz w ciemną noc wyszedł człowiek stary, aby dostać ognia.

      Chodził od chaty do chaty, pukał i prosił:

      – Ludzie, pomóżcie mi, użyczcie iskrę. Dzieciątko mi się urodziło, muszę rozpalić ogień, aby ogrzać żonę i dziecko. Poratujcie mię, ludzie!

      Ale noc była późna, w chatach ciemno, ludzie spali, nikt go nie słyszał.

      Więc człowiek szedł wciąż dalej, upatrując blasku ognia.

      Spostrzegł wreszcie płomień w oddali, na polu. Skierował się w tę stronę. Rzeczywiście płonęło tu wielkie ognisko, przygasając niekiedy – dokoła spało mnóstwo białych owiec, a stary pasterz czuwał nad swą trzodą.

      Człowiek, szukający ognia, zbliżył się pospiesznie, a wtem ujrzał u stóp pasterza trzy wielkie brytany.

      Poczuwszy obcego, psy zerwały się na nogi i rozwarły szeroko paszcze, aby na niego zaszczekać, ale nie wydały głosu.

      Sierść zjeżyła im się na grzbietach, białe kły błysnęły przy świetle ogniska, rzuciły się z wściekłością ku starcowi, jeden chwycił go za nogę, drugi za rękę, a trzeci za gardło – ale zęby i szczęki ich były bezsilne, nie mogły mu wyrządzić żadnej szkody.

      Człowiek otrząsnął psy, jak kurz z ubrania, i chciał iść dalej, lecz dokoła ogniska leżały białe owce, grzbiet przy grzbiecie, szeroko, że nogi nie miał gdzie postawić.

      Więc zaczął iść po owcach, depcząc je stopą, a żadna się nie przebudziła.

      – Dlaczego, babciu? – zapytałam zdziwiona. – Dlaczego owce się nie przebudziły, choć człowiek deptał po nich?

      – Zaraz się dowiesz, dziecko. – I mówiła dalej: Gdy nieznajomy na koniec stanął przy ognisku, ujrzał go pasterz. Byłto człowiek nieuczynny i ponury – zobaczywszy obcego tak blizko, z gniewem podniósł kij okuty, który trzymał w ręku, i z całej siły rzucił nim w przybysza. Kij ze świstem przeszył powietrze, ale zamiast ugodzić prosto w cel, zwrócił się na bok i upadł gdzieś na polu.

      – Babciu! dlaczego kij nie chciał uderzyć tego człowieka? – przerwałam znów zaciekawiona Ale babcia tym razem nie odpowiedziała mi wcale, tylko ciągnęła dalej.

      Wtedy obcy przemówił do pasterza:

      – Poratuj mię, przyjacielu! udziel mi trochę żaru. Urodziło mi się dzieciątko, i muszę rozniecić ogień, aby ogrzać dziecko i matkę.

      Pasterz byłby odmówił, ale widział przecież, że psy jego nie mogły tego człowieka ukąsić, że owce nie zbudziły się pod jego stopą, że kij nawet uderzyć go nie chciał – więc zalękniony, nie śmiał mu zabronić i odezwał się niechętnie:

      – Weź sobie, ile ci trzeba.

      Lecz ogień się dopalał – nie było w nim już większych głowni, ani płonących gałęzi, tylko wielki stos węgli, żarzących się jasnym płomieniem i rzucających migotliwe błyski. Jakże wziąć taki ogień bez łopatki, bez żadnego naczynia, w którem możnaby przenieść to żarzewie…?

      – Weź, ile chcesz – powtórzył już złośliwie pasterz, bo widział, że proszący nie będzie mógł skorzystać z pozwolenia.

      Ale staruszek pochylił się spokojnie, wybrał rękami co największe węgle, włożył je w połę płaszcza, niby jabłka lub orzechy, a one nie paliły mu odzieży i nie sparzyły ręki.

      Nie mogłam znowu powstrzymać się od zapytania:

      – Czemu te węgle, babciu, nie sparzyły człowieka i nie spaliły mu sukni?

      – Zaraz się dowiesz, dziecko – odpowiedziała babcia i tak mówiła dalej:

      Wówczas ponury i złośliwy pasterz zdziwił się niesłychanie.

      Co to za noc – pomyślał – że psy nie gryzą obcego, owce nie budzą się, choć po nich stąpa, kij uderzyć go nie chce, a ogień nie parzy? Zwrócił się do przybysza i zapytał:

      – Co to za noc dziwna? I dlaczego wszystko okazuje ci dziś taką dobroć?

      – Nie mogę ci powiedzieć tego – odparł nieznajomy – jeżeli sam nie przejrzysz.

      I oddalił się spiesznie, aby prędzej rozpalić ogień w swojej chacie i ogrzać żonę i dziecko.

      Zaciekawiony pasterz poszedł za nim. Chciał się przekonać, co to wszystko znaczy, i zrozumieć te dziwy.

      Postępował więc za nieznajomym, aby wejść tam, gdzie on wejdzie.

      I przekonał się wkrótce, że nie miał on nawet chaty, a jego żona i dziecko znajdowały się