Czerwony Pająk. Katarzyna Bonda

Читать онлайн.
Название Czerwony Pająk
Автор произведения Katarzyna Bonda
Жанр Классические детективы
Серия Cztery żywioły Saszy Załuskiej
Издательство Классические детективы
Год выпуска 0
isbn 978-83-287-0953-9



Скачать книгу

ciepła utlenia się i powoli zabija – zaczął wykład Jekyll. – Służby zwykle używają jej do dyskretnych nakłuć, na przykład szpikulcem parasolki. Kojarzysz słynne zabójstwo Georgiego Markowa? Agent KGB wstrzyknął mu pod skórę platynową kulkę z niewielkimi nacięciami, przez które substancja uwalniała się stopniowo. Chyba z pięć dni. Objawy jak po grypie, gorączka, nudności. Potem w końcu zasypiasz. Czy ślicznotka w płaszczu powiedziała ci, ile masz czasu? Skład nie jest jednorodny. Zależy, ile nasion rącznika użyto do przygotowania mieszanki.

      – Czego? – Polak się skrzywił.

      Wciąż nie dowierzał Jackowi, ale widać było, że jest zaniepokojony.

      – To rycyna. – Jekyll spojrzał na Łukasza z politowaniem. Teraz był już całkowicie poważny. – Bardzo niebezpieczna substancja. Ale jeśli nie było rany, skaleczenia, to moim zdaniem do krwiobiegu nie dostało się zbyt wiele tego cholerstwa. Babka chciała cię nastraszyć.

      – Raczej mnie nie lubi – przyznał Łukasz. – I ma powód.

      – Jeszcze kilka dni pożyjesz. Prawie wszystko usunąłem.

      Zapadła cisza. Polak był zniecierpliwiony. Wyglądał, jakby się gdzieś śpieszył.

      – Musimy jechać – powiedział i oddał Jekyllowi klucze. – Nie wiem, czy ci mówiłem, ale duże Trójmiasto raczej mało mnie interesuje. Jestem wieśniakiem z Rewy. Z wyboru. Deska, kite, nurkowanie. Pierwsze pieniądze zrobiłem, wożąc turystów po wrakowisku. Nie miałem jeszcze osiemnastu lat.

      – Byłem na cmentarzysku statków. – Jekyll spojrzał na Łukasza pierwszy raz z szacunkiem. – Nie wiedziałem, że nurkujesz.

      Polak wzruszył ramionami.

      – Rumia, Reda, Wejherowo. Małe Trójmiasto – to jest mój świat. A pod wodą nie musisz z nikim rozmawiać. To mi pasuje.

      Jekyll przygryzł wargi. Podłubał kluczykiem w uchu. Słuchał Łukasza z uwagą.

      – Więc jak będę chciał zniknąć, znajdę sobie willę przy plaży i tam się schowam. O tej porze roku na Pucyfiku nie ma nikogo.

      Technik włączył centralny zamek. Drzwi się odblokowały.

      – Co jest? – zdziwił się Łukasz.

      – Wysiadasz. – Jekyll włączył silnik. – No już! – Rzucił Łukaszowi klucze. – W razie czego.

      – A co z Saszą? – zapytał Łukasz.

      Jekyll nie odpowiedział. Wcisnął Łukaszowi do ręki karteluszek, na którym gosposia Saszy nabazgrała numer rejestracyjny auta kręcącego się pod domem profilerki w Sopocie.

      – To rządowy sprzęt. Sprawdziłem. Wypuść swoje czułki i zbadaj, kto z waszej firmy zagiął na nią parol. Facet lubi czarne cygaretki i skórzane rękawiczki. Tyle, jeśli chodzi o rysopis.

      Łukasz wpatrywał się w karteczkę.

      – Jekyll, chyba musimy pogadać poważnie – powiedział i obejrzał się, czy nikt ich nie słyszy.

      – To nieuniknione – zgodził się Jekyll i uśmiechnął smutno. – Ale na spokojnie. Wiem, że dopadniesz tę gnidę. Nie chcę wiedzieć, jak to zrobisz. Potrzebuję tylko nazwisko tego gnoja. Z resztą poradzę sobie własnymi kanałami. Wtedy też pomówimy o tych dokumentach, co ich niby nie widziałeś.

      – Znajdę cię – padło w odpowiedzi.

      Łukasz patrzył za nawracającym Jekyllem. Kiedy technik mijał Polaka zmierzającego na przystanek autobusowy pod estakadą, wychylił się przez szybę.

      – Jest jeszcze dziecko. Twoim zadaniem jest się nie narażać.

      Zwłoki ułożono na piasku, tuż przy linii brzegowej. Wyglądały jak dekoracja z filmu. Czerwony jedwab okleił napuchnięty od wody tułów. Do jednej z nóg topielicy wciąż przywiązany był kamień. Kurtka ze skóry sterczała sztywno niczym skrzydła potężnego ptaka. Worek na głowie się rozplątał, spod niego wysypywały się rude włosy.

      Jekyll zbliżył się do ofiary i przyjrzał otarciom, zasinieniom na gołych nogach, a potem obejrzał dokładnie kurtkę, którą kobieta miała na sobie. Rękaw był naderwany – prawdopodobnie od tarcia o kruszący się beton podwodnej części torpedowni, gdzie – jak wstępnie założono – zawisło ciało. Na wysokości prawego ramienia znajdowała się charakterystyczna łata w kształcie błyskawicy. Miała jaśniejszy kolor niż reszta skóry. Jekyll znał tę część garderoby doskonale. Pół roku temu zaproponował, że odda kurtkę znajomemu kuśnierzowi do naprawy, bo nie mógł patrzeć na tę dziurę. Załuska śmiała się, że to rana wojenna z Łodzi. Obnosiła ją z dumą i pytała, czy Jekyll nie ma przypadkiem brata, bo chętnie by za niego wyszła. Teraz technik obszedł ciało dookoła i przyjrzał się dłoniom ofiary. Paznokcie pomalowano na krwistą czerwień. Prawa dłoń była kompletna. W lewej brakowało górnej części palca wskazującego.

      GRUBY PIES

      (1998)

      Gosia Werner kończyła szorować z tłuszczu piekarnik, kiedy znów zatkał się odpływ, a brudna woda wytrysnęła fontanną ze zlewu, opryskując dziewczynę od stóp po czubek nosa. Rzuciła blachę i pośpiesznie zaczęła zbierać mokrą breję na szufelkę. Pod oknem leżała miotła ze złamanym trzonkiem. Nadawała się lepiej niż ręczniki, które miała pod ręką, przynajmniej Gosia nie musiała dotykać obierek oraz resztek rozmokłego jedzenia, które rura wypluwała nieprzerwanie. Dziewczyna wypełniła już nieczystościami połowę drugiego wiadra, kiedy zorientowała się, co jest przyczyną awarii. Znalazła klucz francuski i wcisnęła się do komórki za zlewami. Całą siłą swojego czterdziestopięciokilowego ciała naparła na przyrdzewiały zawór. Wiedziała, że tym sposobem odetnie bieżącą wodę w restauracji, ale nie miała wyjścia. Udało jej się dosłownie w ostatniej chwili, zanim nieczystości sięgnęły ścian i szafy z garnkami. Przycisnęła za mocno. Rura z zaworem pękła. Chwilę pryskała jeszcze niczym mały wodospad, wreszcie odpadła razem ze sporym kawałkiem przegniłej dykty wprost na kolana Gosi. Dziewczyna przesunęła ją ostrożnie i odłożyła na zalaną brązową breją podłogę.

      Ręce jej drżały, żyły wyszły na wierzch, paznokcie miała połamane, ale fontanny zniknęły. Dopiero wtedy usiadła na skrzynce z pustymi butelkami i rąbkiem przemoczonej sukienki wytarła z brudu walkmana, którego cały czas miała w kieszeni fartucha. Kaseta wciąż się kręciła. Edyta Bartosiewicz nie przestała śpiewać nawet na chwilę. Gosia poczekała, aż wybrzmią ostatnie takty Koziorożca, a potem wspięła się na parapet okna i ukryła urządzenie pod zapasem serwetek. Obok położyła słuchawki.

      Teraz dopiero osaczył ją jazgot z sąsiednich pomieszczeń klubu. Skończył się koncert Lady Pank, rozlegały się gwizdy i gromkie brawa. Rozentuzjazmowane kobiety piszczały. Goście domagali się bisów.

      Gosia spojrzała na pobojowisko. Pomyślała, że nie przynależy do tego świata zza ściany i nigdy nie będzie jego częścią. Nie wiedziała nawet, czy tego chce. Ukryta w norze na zapleczu czuła się absolutnie niewidzialna, bezpieczna i bardzo jej to pasowało. Czystą ścierką otarła twarz. Biała tkanina zabarwiła się na brunatny kolor. Drugą stroną osuszyła ręce i nogi, a potem wycisnęła włosy. Czekało ją teraz mnóstwo dodatkowej pracy. Miała nadzieję, że zespół zagra jeszcze kilka kawałków na bis, bo w przeciwnym razie kierownik sali z pewnością ją wyrzuci. Ostatnio ostrzegł, że jeśli jeszcze raz przeleje szambo, pożegnają się bez ostatniej tygodniówki. Ale stało się, znów zatopiła się w muzyce Edyty i odkleiła od rzeczywistości, choć tak bardzo starała się uważać na odpływ. Nie wiedziała, jak tym razem wytłumaczy awarię zaworu i zdemolowany zlewozmywak.

      Rozległ się