Zerwa. Remigiusz Mróz

Читать онлайн.
Название Zerwa
Автор произведения Remigiusz Mróz
Жанр Крутой детектив
Серия Komisarz Forst
Издательство Крутой детектив
Год выпуска 0
isbn 978-83-8075-483-6



Скачать книгу

odezwała się po chwili.

      – Bo sytuacja nie jest najlepsza – odburknął Forst, wyglądając w stronę zasnutych chmurami szczytów. – Kto znalazł ofiarę?

      – Dwójka słowackich fotografów, którzy nocowali na Buli pod Rysami. Z samego rana weszli na szczyt i zadzwonili do Horskej Záchrannej Služby. Stamtąd informacja dotarła do TOPR-u, a potem na Jagiellońską.

      – Słowacy ruszali trupa? Sprawdzali puls?

      – Twierdzą, że nie.

      – Normalnie powiedziałbym, że ufam im jak przypadkowemu fryzjerowi, u którego znalazłem się po raz pierwszy, ale…

      – Ty nie ufasz żadnej innej nacji, Forst.

      – Nie bez powodu – zastrzegł. – Nasza historia jest bogata w zagraniczne zdrady.

      – Tak czy inaczej, w tym wypadku Słowakom można wierzyć. Widok musiał mówić sam za siebie.

      Mimo woli wyobraziła sobie, jak dwójka fotografów o poranku odkrywa rozciągnięte na szczycie, zakrwawione ciało. Dominika miała tylko nadzieję, że nie sięgnęli po aparaty, bo ostatnim, czego teraz potrzebowała, byłby wybuch paniki w górach.

      Helikopter przemknął nad Antałówką i skierował się ku Nosalowi. Wadryś-Hansen przez moment zawieszała wzrok na widocznej po prawej skoczni, która w lecie zdawała się chować w zalesionych stokach. Gdzieś poniżej kilka godzin wcześniej przypadkowi turyści odnaleźli Forsta. Nieprzytomnego, rannego i bez dokumentów.

      Prokurator oderwała wzrok od wzniesień i spojrzała na Wiktora. Zdawał się zupełnie nie przejmować dziurą w pamięci. Nic nowego, uznała w duchu Dominika.

      – Cała ta sprawa z dziewczynami Bałajewa mogła wywołać wilka z lasu – odezwała się.

      – Hm?

      – Naśladowcę – sprecyzowała Wadryś-Hansen. – Możliwe, że od pewnego czasu przymierzał się do skopiowania modus operandi Bestii, ale potrzebował katalizatora.

      – I myślisz, że tamte dziewczyny mogły nim być?

      – Dlaczego nie? Jeśli chciał kopiować Bestię, musiał kierować się jakąś chorą ambicją. Mogła zostać urażona tym, że ktoś inny próbował robić to samo.

      – Tyle że nikt nie próbował.

      – Wtedy nie – zauważyła Dominika. – Teraz być może tak.

      Forst nie skomentował, ale właściwie nie musiał. Pojawienie się kopisty było najbardziej logicznym założeniem.

      – Dla naśladowcy to wprost idealna sytuacja – ciągnęła Wadryś-Hansen. – Ciała Bestii nie odnaleziono, modus jest stosunkowo łatwy do powtórzenia, klucz doboru ofiar może być niemalże przypadkowy. Zupełnie jak z Kubą Rozpruwaczem.

      Wiktor spojrzał na nią bez przekonania.

      – Nie mów, że jesteś jednym z tych, którzy łudzą się, że to był jeden człowiek – mruknęła.

      – Nie. W tym wypadku z pewnością działali imitatorzy.

      – Jak Derek Brown, który sto dwadzieścia lat później atakował identycznie jak rzekomy Rozpruwacz – odparła, znów wyglądając za okno. – Ale to nieodosobniony przypadek. Weź Heriberta Sedę, który kopiował nigdy niezidentyfikowanego Zodiaka dwadzieścia lat po oryginalnych zabójstwach. Albo zabójstwa tylenolem w Chicago na początku lat osiemdziesiątych. Nie wspominając już o…

      – Breaking Bad ?

      Dominika zmarszczyła czoło.

      – Jason Hurt, fan serialu ze stanu Waszyngton, rozpuścił ciało swojej ofiary w kwasie siarkowym – wyjaśnił Wiktor.

      Wadryś-Hansen wciąż milczała, kiwając się na boki wraz z maszyną.

      – Naprawdę ze wszystkich seriali oglądałaś tylko Downton Abbey?

      – To jedna teoria.

      – A jaka jest druga?

      – Taka, że na żywo naoglądałam się za dużo rozpuszczanych w wannach zwłok, by jeszcze chcieć przyglądać się, jak ktoś robi to na ekranie. Nawet jeśli tym kimś jest Bryan Cranston.

      Forst uśmiechnął się półgębkiem.

      – W tym wypadku ci to nie grozi – rzekł. – Nie licząc kilku brakujących centymetrów naskórka, ciało z pewnością jest nietknięte.

      Dominika musiała przyznać mu rację. Przypuszczała, że nie ruszył go nawet żaden z techników i policjantów, bo wszyscy czekali, aż ona zjawi się na miejscu. Ich cierpliwość z pewnością była na wyczerpaniu, a wierzchołek Rysów musiał być już oblężony przez ludzi chcących rozpocząć czynności na miejscu zdarzenia. Piloci zdawali się mieć tego świadomość, bo gnali jak na złamanie karku.

      A przynajmniej takie wrażenie odnosiła prokurator, słysząc niemal przedagonalne wycie silnika. Maszyna nie wzbudzała jej zaufania, ale z pewnością można było na niej polegać bardziej niż na Kaniach, którymi do niedawna dysponowała Komenda Wojewódzka Policji w Krakowie.

      Przez moment Dominika zastanawiała się nad tym, jak cały korowód techników, policjantów i śledczych dostał się o poranku na najwyższy szczyt w polskich Tatrach. Na przelot nie mogli liczyć, zostawała im wspinaczka po skałach, jeszcze mokrych i śliskich od osiadającej mgły.

      Kiedy policyjny Sokół minął Czarny Staw pod Rysami, spodziewała się zobaczyć na szczycie liczną grupę zniecierpliwionych i przemoczonych osób. Tymczasem nie dostrzegła żywej duszy.

      Na Rysach nikogo nie było. Nikogo oprócz ułożonej na słupku granicznym ofiary.

      – Co to ma znaczyć? – rzucił Forst, odpinając pas. – Gdzie oni wszyscy są?

      Wadryś-Hansen nie odpowiedziała, a helikopter obniżył lot, podchodząc powoli do lądowania na Buli pod Rysami.

      3

      Odpiąwszy rzepy ortezy, Forst odrzucił ją na bok, a potem wyszedł ze śmigłowca. Nie miał zamiaru tracić czasu, a unieruchomiony staw kolanowy znacznie wydłużyłby wejście na szczyt.

      Dominika opuściła pokład tuż po nim, zabierając ze sobą usztywniacz.

      – Załatwisz to kolano – powiedziała, idąc za nim.

      – Będę uważał.

      – W jaki sposób?

      – Opracuję go po drodze – odparł Wiktor, kierując się w stronę Kotła pod Rysami.

      – To pięćset metrów w górę, Forst.

      – Dam radę.

      – Posłuchaj…

      – Od grzędy na szczyt praktycznie cały czas jest żelastwo. Będę się podciągać.

      Obawiał się, że będzie oponowała jeszcze przez jakiś czas, ale najwyraźniej poznała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że na nic się to nie zda. Wiktor zdawał sobie sprawę, co ryzykuje. W tej chwili uszkodzenie więzadła nie było poważne, ale po wejściu na szczyt raczej nie będzie mógł powiedzieć tego samego. Ostatecznie mogło to skończyć się operacją, ale w tej chwili była to perspektywa na tyle odległa, że Forst nie miał zamiaru jej rozważać.

      Śmigłowiec mógłby wprawdzie opuścić ich na szczyt, ale wiatr wciąż się wzmagał, teraz porywy osiągały już ponad dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę i nie było sensu ryzykować.

      Po drodze, zmagając się z zacinającym deszczem, Dominika próbowała dodzwonić się do Osicy. Komendant jednak albo miał wyłączony telefon, albo znajdował się