Trawers. Remigiusz Mróz

Читать онлайн.
Название Trawers
Автор произведения Remigiusz Mróz
Жанр Крутой детектив
Серия Komisarz Forst
Издательство Крутой детектив
Год выпуска 0
isbn 978-83-8075-127-9



Скачать книгу

okrzyków, wśród których wiodło prym hasło wykrzykiwane przez jakiegoś mężczyznę z mikrofonem:

      – Opamiętaj się rodaku, Polska tylko dla Polaków!

      Tłum szybko podchwycił i Dominika nie mogła już usłyszeć własnych myśli. Sytuacji nie polepszał fakt, że raz po raz rozlegały się dźwięki trąbek, gwizdków i innych kibicowskich atrybutów.

      – Płacze Anglia, płacze Francja, tak się kończy tolerancja! – kontynuował zapiewajło.

      Wadryś-Hansen powiodła wzrokiem po powiewających flagach. Takie demonstracje nie były niczym nowym. Odbywały się właściwie wszędzie, od Wrocławia, przez Warszawę, aż po Augustów. Zazwyczaj jednak gromadziły znacznie mniej osób – i widać było po uczestnikach, z jakiego środowiska się wywodzą.

      Tutaj, mimo że kibole i narodowcy mieli najwięcej inicjatywy, zgromadziło się wielu zwyczajnych ludzi. Dominika widziała młodszych, starszych, kobiety i mężczyzn. Zdecydowana większość nie wykrzykiwała żadnych haseł – przyszła tu, by samą swoją obecnością wyrazić sprzeciw.

      Był to niepokojący sygnał. Wyjątkowo niepokojący.

      – Nie potrzeba nam islamu, terrorystów, muzułmanów! – grzmiał dalej mężczyzna z mikrofonem.

      Dominika z trudem przepychała się przez tłum. Ludzie zdawali się nie zwracać na nią żadnej uwagi. Jedna ze staruszek, o którą się otarła, spojrzała na nią wilkiem, jakby tylko za pomocą krótkiego spojrzenia mogła ocenić, że znajduje się po niewłaściwej stronie sceny politycznej.

      W końcu Wadryś-Hansen udało się zlokalizować Osicę. Stał w grupie kilkunastu policjantów, którzy nie sprawiali wrażenia, jakby potrafili opanować sytuację. Przeciwnie, widać było w ich oczach strach.

      – Zaraz rozpęta się tutaj piekło – powiedział Edmund.

      – Jeśli pańscy ludzie nadal będą trząść się jak osiki, z pewnością tak będzie.

      – Co takiego?

      – Swoją niepewnością zachęcają tłum do burdy.

      Osica spojrzał na podkomendnych i z wyraźnym trudem przełknął ślinę.

      – To pierwszy raz, kiedy mamy do czynienia z czymś takim – powiedział.

      Nie musiał o tym wspominać, widać to było już na pierwszy rzut oka. Wadryś-Hansen schowała ręce do kieszeni płaszcza i popatrzyła na zgromadzonych policjantów. Gdyby protestujący zdecydowali się na szturmowanie szkoły, w ciągu minuty przedarliby się przez lichy kordon.

      – Wezwał pan posiłki?

      – Tak. Jedzie jakiś oddział wojska z Nowego Sącza.

      – Wojska?

      – A nie widzi pani, że ten tłum coraz bardziej gęstnieje?

      Dominika widziała zarówno tych dołączających, jak i odchodzących. Niektórzy najwyraźniej musieli uznać, że atmosfera jest dla nich zbyt narodowa.

      – Tu jest Polska, nie Bruksela, tu się zboczeń nie popiera! – darł się zapiewajło.

      Za moment ktoś go pewnie upomni, że jeśli będzie dalej tak sobie folgował, odejdzie więcej ludzi. Tego dnia zapewne wszyscy w okolicy chcieli wyrazić swój sprzeciw wobec przyjmowania imigrantów, ale niewielu chciało palić kukły przedstawiające Żydów.

      – Ile oni wiedzą? – zapytała Wadryś-Hansen, patrząc niepewnie na kilku osobników w kapturach, którzy odpalili race.

      – Niewiele. Tylko tyle, że było zabójstwo i podejrzany może być któryś z uchodźców.

      – To bynajmniej nie niewiele.

      Osica skinął głową.

      – W każdym razie wystarczy, żeby zaraz doszło do zamieszek – dodała Dominika, a potem obróciła się i skierowała w kierunku głównego wejścia.

      – Dokąd pani idzie?

      – Rozmówić się z tymi ludźmi. I uratować sytuację.

      14

      Forstowi nadal trudno było uwierzyć w to, że znalazł się ktoś na tyle niezrównoważony, by podjąć się jego obrony. Właściwie nawet nie obrony, bo został już prawomocnie skazany i wyczerpał drogę odwoławczą. Zajmowanie się jego sprawą nie mogło przysporzyć żadnemu prawnikowi popularności ani splendoru, ale najwyraźniej Joanna Chyłka nie należała do osób, które by się tym przejmowały.

      Miała stawić się w areszcie jutro z samego rana. Chciał wyciągnąć z niej nieco więcej informacji, ale okazała się… uparta. A może było to niedomówienie.

      Twierdziła, że teoretycznie istnieje jeszcze możliwość, której nie wykorzystał, ale nie obiecywała mu niczego. Kiedy zapytał o jej honorarium, odburknęła tylko, że i tak go na nią nie stać. Miała zainkasować procent od wygranej.

      Początkowo Wiktor nie rozumiał, o jakiej wygranej w kwestii finansowej mowa. Szybko jednak zrozumiał, że adwokat liczy na odszkodowanie od państwa. Na podstawie tego mógł przypuszczać, że chce się zwrócić do europejskiego wymiaru sprawiedliwości.

      Forst pamiętał sprawę sprzed kilkunastu lat, kiedy Skarb Państwa przejął kamienicę jakiegoś łomżanina, a ten zwrócił się o pomoc do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Mężczyzna wygrał i dostał sto dwadzieścia tysięcy euro, czyli mniej więcej pół miliona złotych. Jeśli prawniczka miała na celowniku podobną kwotę, mógł zrozumieć, dlaczego zdecydowała się zająć jego sprawą.

      Niespecjalnie jednak przypadła mu do gustu pod względem charakterologicznym. Spodziewał się kłopotów.

      Po rozpoczęciu ciszy nocnej w celi natychmiast ustały wszystkie rozmowy. Forst stosunkowo niedawno przyjął kolejną dawkę kompotu i nie spodziewał się problemów z zaśnięciem. Wizja kolejnej batalii sądowej o swoją wolność nie dawała mu jednak spokoju. Nadzieja nagle stała się zbyt duża, a optymistyczna przyszłość zbyt wyraźna.

      Wyobrażał sobie, jak opuszcza mury Podgórza i zaczyna tropić mordercę. Zacząłby od strażnika, który skropił gąbkę. Na wolności mógłby bez trudu go odnaleźć, a potem przycisnąć.

      Nie w drodze formalnej. Wiedział, że kariera w policji tak czy inaczej bezpowrotnie przepadła. Nie musiał jednak nosić odznaki, by dopaść Bestię z Giewontu.

      Obrócił się na drugi bok, starając się odsunąć od siebie te myśli. Rysowały przyszłość w zbyt jasnych, nierealnych barwach. Tymczasem nadzieja była tym, co często pogrążało więźniów.

      Forst otworzył oczy i wbił wzrok w sufit. Jakby na potwierdzenie płonności, wręcz śmieszności jego pozytywnych myśli, w celi rozległo się przeciągłe pierdnięcie. O tej porze więźniowie nie musieli uprzedzać o tym, że chcą wypuścić gazy. Przed ciszą nocną należało jednak poinformować pozostałych, że nadchodzi „pula”, a przedtem upewnić się, że nikt nie je ani nie pije. Zasady były żelazne.

      Wiktor potarł skronie. Czuł, że zaczyna ćmić go po lewej stronie. Może jednak nie przyjął wystarczająco dużo narkotyku? Albo jego organizm zaczął się uodparniać? Nie podchodził do tego bezrefleksyjnie, zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później osiągnie taki efekt.

      Westchnął i sięgnął pod kojo.

      – Te, kurwa, co się tak wiercisz? – rozległo się z pryczy obok.

      Forst tradycyjnie nie odpowiadał.

      – Pytam o coś.

      Nie rozpoznawał głosu, więc zapewne był to jeden z nowo przybyłych.