Trawers. Remigiusz Mróz

Читать онлайн.
Название Trawers
Автор произведения Remigiusz Mróz
Жанр Крутой детектив
Серия Komisarz Forst
Издательство Крутой детектив
Год выпуска 0
isbn 978-83-8075-127-9



Скачать книгу

odwrócił się na pryczy i wbił wzrok w ścianę. W celi panował gwar, na który klawisze pozwalali jedynie w określonych godzinach. Zazwyczaj go to irytowało, bo nie mógł wówczas spokojnie poczytać, ale dziś było mu to na rękę. Kilkunastu chłopa stłoczonych na niewielkiej przestrzeni stwarzało idealne warunki, by skorzystać z telefonu.

      Przysunął się do ściany i wybrał numer Osicy. Podinspektor odebrał dopiero po drugiej próbie.

      – Tak?

      – Dzień dobry, panie inspektorze.

      Wiktorowi odpowiedziała cisza. Po chwili usłyszał, jak Edmund odchrząka.

      – Co to ma być? – burknął. – To ty, Forst?

      – Tak jest.

      – Z jakiej racji… dlaczego… w jaki sposób dzwonisz do mnie z numeru komórkowego?

      – To teraz nieistotne.

      – Przeciwnie. Dla mnie to wyjątkowo istotne.

      – Nic panu nie grozi.

      – Oprócz konsekwencji! – ryknął do słuchawki. – Przemyciłeś tam kontrabandę, Forst!

      – W żadnym wypadku. Ktoś to zrobił, ja tylko…

      – Nie mam zamiaru tego słuchać. Powinienem natychmiast zgłosić administracji, że jeden z więźniów ma dostęp do telefonu.

      – Niejeden.

      – Słucham?

      – To jest u nas na porządku dziennym. Ale mniejsza z tym. Jak postępy, panie inspektorze?

      – Na miłość boską…

      – Słyszał pan o Sznajdermanie?

      – Oczywiście, że słyszałem.

      – Bestia się przygotowuje, a pan musi działać.

      – Zapewniam cię, że działam.

      – Nie sądzę.

      – Nie… nie sądzisz? – prychnął Osica. – A skąd ty możesz, do cholery, wiedzieć, co robię?

      – Wiem, że nie traktuje pan poważnie tego, co przekazałem na temat Olgi.

      – Bo to kompletna bzdura.

      Forst nabrał tchu i zamknął oczy. Właściwie wolał, kiedy dawny przełożony mówił wprost, zamiast silić się na niepasujące do niego wybiegi.

      – Zapewniam pana, że ona żyje.

      – A ja zapewniam cię, że tak nie jest.

      Wiktor westchnął.

      – Ma pan obowiązek to sprawdzić.

      – Jaki obowiązek? Może wobec ciebie? Jakieś przysługi, które muszę spłacić?

      – Dobrze pan wie, że jedyną osobą zaciągającą takie kredyty jestem ja.

      – Taak…

      – Pański obowiązek polega na złapaniu Bestii.

      – I zrobię to.

      – Tylko jeśli ruszy pan tropem, który panu daję – powiedział Forst, powoli cedząc każde słowo. – Nie rozumie pan? Znajdzie pan Olgę, znajdzie pan Bestię.

      Edmund na moment zamilkł i należało uznać to za dobry omen. Nie uprawniało to jeszcze Wiktora do tego, by dostrzegł nadzieję, ale być może jej jutrzenkę. Chciał użyć kolejnych argumentów, pójść za ciosem, ale prawda była taka, że ich nie posiadał. Nie mógł uwiarygodnić tezy, że Szrebska żyje.

      A mimo to był przekonany, że się nie myli. Starał się nad tym nie zastanawiać, wychodząc z założenia, że im więcej refleksji, tym więcej wątpliwości. Polski wyrób heroinowy z pewnością w tym pomagał.

      – Panie inspektorze?

      – Zastanawiam się.

      – Nad tym, czy podjąć trop?

      – Nad tym, czy nie przenieść cię do szpitala psychiatrycznego. Jesteś z całą pewnością niepoczytalny, być może byłeś też w momencie popełniania czynu.

      Forst nie odpowiadał. Na chwilę obaj zamilkli i Wiktor miał poczucie, że w tym czasie przekazali sobie wszystko, co było konieczne. W końcu usłyszał, jak Osica wypuszcza powietrze prosto do mikrofonu.

      – Naprawdę chcesz, żebym w to uwierzył?

      – Tak.

      – I co proponujesz?

      – Żeby zaczął pan od ostatniego miejsca, gdzie widział ją pan żywą. Od Chełma.

      – I czego mam tam szukać?

      – Dowodów.

      Wiktor rozłączył się, nie dając Osicy czasu na to, by zaoponował. Wiedział, że podinspektor miał już w zanadrzu cały szereg argumentów, które miały uświadomić rozmówcy, że wymaga rzeczy niemożliwych. Nie miał zamiaru tego słuchać. Może dlatego, że i tak niczego by to nie zmieniło – a może dlatego, że… mogłoby.

      Obrócił się i sięgnął pod pryczę. Zanim jednak zdążył wyciągnąć z niej oprzyrządowanie do kompotu, zamarł. Cały gwar w celi nagle ucichł. Zaległa niezdrowa, niepokojąca cisza. Forst powoli cofnął rękę i spojrzał w kierunku wejścia.

      Czekał na klawiszy. Miał świadomość, że w końcu przyjdą sprawdzić, jakie interesy ubił z innym więźniem na placu spacerowym.

      Tym razem jednak nie musiał się nimi przejmować. W progu stał Czachor z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Wbijał wzrok w Wiktora.

      – Na zewnątrz, gadzie – rzucił, a potem wyszedł na korytarz.

      Forst spojrzał na współosadzonych, jakby istniał choć cień szansy, że ktoś zaoferuje mu pomocną dłoń. Wszyscy natychmiast wrócili do swoich spraw i kontynuowali przerwane rozmowy.

      Były komisarz wyszedł na zewnątrz i powiódł wzrokiem na boki. Jeden ze strażników znajdował się na samym końcu pawilonu, drugi wchodził po metalowych schodach na wyższy poziom.

      Forst stanął obok Czachora. Oparli się plecami o ścianę.

      – Czego chcesz?

      – Mówiłeś, że któryś z moich dał dupy.

      Wiktor zerknął na niego kątem oka.

      – Nie twierdziłem tak.

      – Jak to, kurwa, nie? Powiedziałeś, że ktoś majstrował przy przesyłce.

      – Ale niekoniecznie któryś z twoich ludzi. Ktoś mógł przejąć paczkę na poczcie.

      Rozmówca skrzywił się, jakby jednym haustem wypił szklankę soku z cytryny. Pokręcił głową.

      – Nie ma takiej opcji – powiedział. – Pilnujemy takich spraw.

      – Więc to rzeczywiście ktoś od ciebie.

      Czachor obrócił się do niego i zmrużył oczy.

      – Lubisz ryzykować, psie.

      Wiktor trwał z kamiennym wyrazem twarzy.

      – Ale jeśli jest tak, jak mówisz, mam problem.

      – Owszem.

      – Ktoś miał w dupie zasady. Zasady, które ja ustaliłem.

      – Zapewne dostał za to niemałą zapłatę.

      – Ta… – mruknął Czachor i na powrót oparł się plecami o ścianę. Wsunął ręce do kieszeni i podkulił jedną nogę. – Nie podoba mi się to.

      – Domyślam