Название | Tylko martwi nie kłamią |
---|---|
Автор произведения | Katarzyna Bonda |
Жанр | Классические детективы |
Серия | |
Издательство | Классические детективы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-287-0042-0 |
– Meyer – tubalny głos podinspektora Szerszenia sprowadził go na ziemię. – Czekam na was na górze od kwadransa. Już myślałem, że pani źle się poczuła albo, co gorsza, rozmyśliła.
– Rozmyśliła? – Żona ofiary bezmyślnie powtórzyła za Szerszeniem ostatnie słowo, a Meyerowi wydało się, że za chwilę zachichocze jak idiotka. Może ona po prostu jest głupia? Może nie szok ani chłód emocjonalny czy nawet wyrachowanie kazały jej tak się zachować po tragicznej wiadomości. Ale nie sposób być przecież tak bezgranicznie pustym. Tylko co taki łebski facet jak Schmidt by z nią robił tyle lat? – zganił się w myślach.
– Ty, Hubert, na górze świecą gwiazdy seksuologii. – Szerszeń puścił do niego oko. Chciał dodać coś jeszcze, ale zrezygnował ze względu na obecność Klaudii Schmidt. – A panią zapraszam. Już czeka na nas doktor Dróżdż. Jest pani w stanie rozpoznać ciało? To niezbyt przyjemny widok. Jak się pani czuje? Czy mamy wezwać kogoś innego z rodziny?
– Nie, ja rozpoznam… – Klaudia się zerwała. – Ja chcę go zobaczyć!
Kiedy chuchnęła Szerszeniowi w twarz, policyjny wyga odruchowo odwrócił twarz i skrzywił się z obrzydzeniem. Meyer zaś uśmiechnął się półgębkiem – w końcu Szerszeń tej nocy także nie wylewał za kołnierz. A potem zastanowiło go, z czego może wynikać tak ochocza reakcja wdowy na myśl o wizycie w kostnicy.
Czujne spojrzenie orzechowych oczu, niezobowiązująca elegancja. Markowe dodatki i biżuteria z najlepszych salonów jubilerskich. Ani cienia kiczu. Inteligencja wypisana na twarzy. Elwira Poniatowska-Douglas była przeciwieństwem żony Schmidta.
Trochę zbyt koścista jak na mój gust, pomyślał Meyer, zalewając wrzątkiem kawę „plujkę”, ale mimo swoich pięćdziesięciu lat wciąż mogła się podobać. Na jej twarzy nie było znać nawet kurzych łapek wokół oczu czy siateczki krótkich linijek wokół ust, które mają niemal wszystkie kobiety w jej wieku, a które, zdaniem Meyera, tylko przydają damskiej twarzy smaku.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, co profiler uznał za nieco zabawne. To ona pierwsza odwróciła głowę. Kiedy po chwili spojrzała na niego ponownie, jej oczy mówiły: „Akceptuję tę sytuację, choć zdecydowanie wolę być osobą zadającą pytania”. Sprawiała wrażenie człowieka, którego nic nie zdziwi. Gdyby wyznał jej, że właśnie uprawiał seks z kurą, krową czy motylem, prawdopodobnie nie mrugnęłaby okiem. „To naprawdę ciekawe. Czy współżycie dało panu oczekiwaną satysfakcję? W którym kierunku ewoluowały pana fantazje?”, odpowiedziałaby swoim ciepłym głosem, który jej pacjentom z pewnością zapewniał poczucie bezpieczeństwa. Widać, że przeszła szkolenia z mowy ciała. Panowała nad gestykulacją, próbowała się uśmiechać pojednawczo. Meyer wiedział, że to są jej zawodowe triki, które stosuje wobec pacjentów. Widział też jednak, że nie czuje się do końca pewnie. Kiedy założyła fantazyjne czerwone okulary, jedyny ekscentryczny akcent w jej stroju, był pewien, że stara się w ten sposób odgrodzić od jego wzroku. Uprzedził ją, że to nie przesłuchanie, więc nie będzie żadnego protokołu do podpisu. Wyjaśnił, że przygotowuje do tej sprawy profil nieznanego sprawcy.
– Pomiędzy ofiarą a zabójcą istnieje pewna komplementarność. Zabójca mógł znać ofiarę – być z nią związany emocjonalnie, lecz także mógł być dla niej całkiem obcą osobą, co nie znaczy, że nie znał jej zwyczajów. Mógł ją obserwować, śledzić. Sprawca zawsze ukrywa się w tle życia ofiary. Chciałbym więc odtworzyć tryb życia Johanna Schmidta, jego rytuały. Po to, by znaleźć indywidualne cechy zabójcy, wyróżniające go z populacji, które policja weźmie pod uwagę przy aresztowaniu – wyjaśnił i by powstrzymać ziewanie, podniósł do ust szklankę z kawą parzoną po turecku, bo nie cierpiał smaku instant, lecz na jej dnie zostały już tylko fusy. Włożył rękę do kieszeni, bezskutecznie szukając chusteczki higienicznej, którą mógłby wytrzeć usta, wreszcie dyskretnie oblizał wargi. Jego próba zatuszowania ziewnięcia nie uszła jednak uwagi lekarki.
– Jest pan bardzo zmęczony – mruknęła i zerkała na niego podejrzliwie.
Miał wrażenie, że za chwilę prześwietli go jak rentgen. Uśmiechnął się w myślach. Choć przed chwilą wypił kawę, a w ciągu dnia kilka napojów energetyzujących, z trudem walczył z sennością, która ogarniała go w najmniej oczekiwanych momentach. Prawdopodobnie trzymał się dziś tylko dzięki adrenalinie.
Elwira tym razem postanowiła współpracować z policjantem. Udawała, że słucha o jego pracy ze szczerym zainteresowaniem. Obiecała wszelką pomoc. Kiedy jednak położył na stole dyktafon, spięła się i zamknęła w sobie, choć zapewnił ją, że nagranie nie znajdzie się w aktach śledztwa, bo jest tylko na jego potrzeby i po zakończeniu sprawy zostanie schowane w szafie pancernej wraz z resztą jego tajnych akt. Przyjęła to zapewnienie obojętnie. Boi się, pomyślał. I miał rację. Zaniemówiła, gdy zadał pierwsze – wydawało mu się – niewinne pytanie.
– Jakim człowiekiem był pan Schmidt?
– Słucham?
– Co pani o nim wie?
– Był rzutkim biznesmenem. Zbudował i prowadził potężne przedsiębiorstwo, całą grupę. Koenig-Schmidt Sauberung & Recycling spółka z o.o. działa też na zagranicznych rynkach. To wyłącznie jego zasługa. Miał trzy samochody, nie licząc firmowych oczywiście, dom w samym centrum Katowic, jacht w Chorwacji. Co więcej? Nie wiem. O to musi pan spytać jego żonę, choć według mnie ta kobieta z inteligencją kleju w tubce chyba nie bardzo się w tym orientowała.
Meyer zanotował w myślach opinię Elwiry o wdowie po Schmidcie. A więc uważa, że Klaudia jest głupia. Postanowił wrócić do tego tematu później, kiedy Elwira trochę się z nim oswoi i przestanie recytować formułki.
– To wszystko można wyczytać w gazetach – przerwał jej, kiedy musiała zaczerpnąć powietrza. – Dziennikarze branżowi publikowali artykuły na jego temat. Nazwali go śmieciowym baronem, bo jeśli chodzi o recykling i produkcję opakowań z surowców wtórnych, nie miał konkurencji w całej Europie Środkowo-Wschodniej. Zwykłemu zjadaczowi chleba, niezorientowanemu w sprawach giełdy i wielkiego biznesu, był znany dzięki filantropii. Tym kupił prasę popularną. Nawet ja kojarzę jego twarz, choć nie oglądam telewizji. Mnie bardziej interesuje, jakim był człowiekiem. Jak pani go odbierała.
– Był poukładany, uparcie dążył do celu. Z charakteru trudny, dość szorstki. Powiedziałabym, że bywał nieprzyjemny. Potrafił być także okrutny werbalnie, ale ja myślę, że w środku był wrażliwy. Myślę… może inaczej, ja wierzę w to, że w gruncie rzeczy był dobrym człowiekiem, który… dużo przeszedł. Może za bardzo lubił zdobywać pieniądze. Zarabianie pieniędzy to był chyba jedyny nałóg, który sobie pozostawił. Chwalił się tym, że od dwóch lat jest świadomy seksualnie.
– Co proszę?
– Był moim pacjentem od dwa tysiące piątego roku. Leczyłam go z nadpobudliwości seksualnej. Miał kłopot z emocjami. Partnerki traktował instrumentalnie. Tak się poznaliśmy. Przyprowadziła go do mnie żona – wyjaśniła spokojnie Elwira, ani na chwilę nie tracąc rezonu. Tylko nerwowe poprawianie apaszki w najsłynniejszą kratkę świata zdradzało jej zdenerwowanie.
– To była trudna terapia?
– Tak – potwierdziła i ponownie dotknęła chustki, jakby sprawdzając, czy jest na właściwym miejscu. – Jeden z ciekawszych przypadków, z jakimi miałam do czynienia. Między nami mówiąc, beznadziejny. To