Название | Chłopak, który o mnie walczył |
---|---|
Автор произведения | Kirsty Moseley |
Жанр | Книги для детей: прочее |
Серия | |
Издательство | Книги для детей: прочее |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-276-2954-8 |
Gdy się zreflektowałam, że czas do szpitala, wysłałam do Stacey krótką wiadomość z informacją, że nie musi nas podwozić, bo mój samochód jest nadal sprawny. Odpisała błyskawicznie, prosząc, żebym później się odezwała i dała znać, czy jest jakaś poprawa.
Zostawiłam garbusa na chodzie w obawie, że po wyłączeniu silnika może już nie odpalić, i wróciłam do domu. Przemknęłam na palcach przez salon i wspięłam się cicho po schodach do pokoju Kelsey. Zapukałam lekko w drzwi i wzięłam kilka głębokich oddechów, szykując się na kolejny wybuch gniewu i żalu.
– Co?! – krzyknęła z pokoju.
Przekręciłam gałkę, lekko uchylając drzwi i wsuwając przez nie głowę. Leżała na łóżku z otwartym laptopem. Kiedy zorientowała się, że to ja, zesztywniała, marszcząc brwi.
– Jadę do szpitala. Babcia śpi na dole i powiedziała, że pojedzie wieczorem. Chcesz jechać ze mną?
Na jej twarzy pojawiło się niezdecydowanie, lecz po chwili pokręciła odmownie głową.
– Nie, pojadę później.
Miałam cichą nadzieję, że nie będzie chciała jechać – nie mogłabym znieść bijącej od niej wrogości i niechęci – ale z drugiej strony przerażała mnie myśl o tym, że będę musiała zmierzyć się z tym sama. Potrzebowałam jej, potrzebowałam kogoś, kto przeżyłby to ze mną, a ona była dla mnie taka niemiła. Pewnie sądziła, że ma pełne prawo gniewać się na mnie. Nie było mnie przy niej, kiedy to ona mnie potrzebowała. Robiłam wszystko, żeby nie dać po sobie poznać, jak bardzo mnie raniła.
– Okej. Zadzwonię, gdyby się coś zmieniło. – Zamknęłam szybko drzwi; nie chciałam dłużej przebywać tam, gdzie ewidentnie nie byłam mile widziana. Zeszłam na dół, chwyciłam torebkę oraz kurtkę i wymknęłam się ponownie do garażu.
Otworzywszy rolowaną bramę, wyjechałam na podjazd, mocno zaciskając dłonie na kierownicy. Już niemal zapomniałam, jak się prowadzi. Od trzech lat nie siedziałam za kółkiem, a kierowanie moim małym garbusem zawsze przychodziło mi z trudem – musiałam mocować się z drążkiem do zmiany biegów i używać dużej siły, żeby skręcić.
Gdy wreszcie zajechałam na parking przy szpitalu, trochę mi ulżyło. Prawie przez dwa lata byłam wożona samochodami lub taksówkami po Anglii i teraz trochę dziwnie się czułam, jadąc po prawej stronie ulicy. Zaskakujące, jak szybko człowiek się przyzwyczaja do nowych rzeczy.
Wysiadłam z auta i ruszyłam w stronę wejścia, starając się przygotować na to, co mnie czeka, choć tak naprawdę nie byłam pewna, czego się spodziewać. Nie chciałam sobie tego nawet wyobrażać.
W budynku szpitala panował większy zgiełk, niż myślałam. Musiałam stanąć w kolejce do recepcji, za innymi osobami odwiedzającymi swoich bliskich, żeby dowiedzieć się, gdzie leży mama. Skierowano mnie na OIOM. Szłam powoli długim korytarzem wiodącym na oddział intensywnej opieki medycznej, ignorując wszystkich dookoła, skupiając się tylko na własnych krokach. Gdy dotarłam na miejsce, spryskałam dłonie środkiem odkażającym, jak nakazywał znak wiszący tuż nad dozownikiem, i pchnęłam masywne drewniane drzwi.
W środku pachniało zupełnie inaczej. Na korytarzu nie było tak źle, za to tu specyficzny medyczny odór był tak intensywny, że zmarszczyłam nos i stanęłam jak wryta; nie byłam pewna, czy wytrzymam. Przytłaczający zapach, surowe linie, białe ściany i grube drewniane drzwi z nazwiskami pacjentów na białych tabliczkach – to było ponad moje siły. Nie chciałam iść dalej. Nie chciałam ujrzeć tam jej nazwiska; chyba byłam na to za słaba.
Teraz zrozumiałam, dlaczego babcia i Kelsey wolały pominąć popołudniową wizytę. Ja także nie chciałabym tu prędko wracać. Gdy tak chłostałam się w myślach za to, że przyszłam sama, obok mnie przeszła pielęgniarka. Na mój widok przystanęła i uśmiechnęła się serdecznie.
– Pomóc ci w czymś? – spytała, przechylając głowę i patrząc na mnie dobrotliwie.
Otworzyłam usta i natychmiast je zamknęłam. Zabrakło mi słów.
– Yyy… – podjęłam jeszcze raz. – Przyszłam do mamy, Ruth Pearce. – Gdy wypowiedziałam jej imię, ponownie ścisnęło mnie w żołądku.
– A więc to ty jesteś Ellie – stwierdziła pielęgniarka, uśmiechając się szerzej. – Twoja babcia mówiła, że dziś przylatujesz. Z Anglii, jeśli mnie pamięć nie myli?
Kiwnęłam głową w osłupieniu, nie mogąc pozbierać myśli.
– Chodź ze mną. Pokażę ci, gdzie ma pokój. Od rana nic się nie zmieniło. Pan doktor ją monitoruje. Ciśnienie w normie, rytm serca prawidłowy. Nadal się nie obudziła, ale zważywszy na rodzaj jej obrażeń, można się było tego spodziewać. Chwilowo jest podłączona do respiratora, więc się nie przeraź. – Chwyciła mnie za łokieć, prowadząc w głąb oddziału. Ulegając tej łagodnej perswazji, podążyłam za jej kojącym głosem. Zatrzymała się przy trzecim pokoju po prawej i dopiero wtedy mnie puściła. – Tu leży. Wejść z tobą? – zaproponowała, wskazując głową drzwi.
Wisiała na nich biała tabliczka z nazwiskiem mojej matki, zapisanym schludnym, odręcznym pismem.
Poczułam silny ucisk w klatce piersiowej, jakby ktoś na niej usiadł. Wszystko, co do tej pory dusiłam w środku, zaczęło do mnie powoli docierać: mój ojciec nie żyje, a matka jest w tym pokoju i walczy o życie. Mogłam stracić ich oboje. I co wtedy? Co wtedy poczniemy – Kelsey, ja i babcia?
– Dobrze się czujesz?
Zamrugałam, uświadamiając sobie, że pielęgniarka czeka na odpowiedź. Spojrzałam na nią, błagając w myślach, by tym razem głos mnie nie zawiódł.
– Tak. Chcę wejść sama. – To było kłamstwo. Najchętniej odwróciłabym się na pięcie i uciekła, ile sił w nogach, jak najdalej od tego przerażającego koszmaru.
– W porządku, zawołaj mnie, jeśli będziesz czegoś potrzebowała albo chciała o coś zapytać. Powiem doktorowi, że jesteś. Chciał z tobą porozmawiać. – Posłała mi jeszcze jeden uśmiech pełen współczucia i oddaliła się pospiesznie do dyżurki pielęgniarskiej. Ponownie skupiłam wzrok na drzwiach, niepewnie wyciągnęłam rękę i pchnęłam je, cały czas wstrzymując oddech.
Mama leżała w łóżku na środku pokoju, nieruchoma i nieprzytomna, taka drobna; sprawiała wrażenie kruchej i bezbronnej.
Szybkim ruchem zasłoniłam dłonią usta, z których wydarł się cichy szloch. Mama wyglądała tak spokojnie, niczym śpiące dziecko. Z ust wystawały jej rurki i przewody, podłączone do respiratora, który utrzymywał ją przy życiu. Przejrzysty płyn sączył się do jej żył przez kroplówkę podłączoną do grzbietu jej dłoni. Weszłam do pokoju, pozwalając, by ciężkie drzwi zatrzasnęły się za mną. Przesunęłam wzrokiem po jej ciele – jej zwykle nieskazitelną, kremową skórę pokrywały sińce i rany. Zamiast idealnie prostych, starannie wymodelowanych włosów miała splątane strąki; dostrzegłam też brud pod jej paznokciami i zaniosłam się szlochem. Gdyby się teraz widziała, byłaby niepocieszona. Odnotowałam w pamięci, żeby następnym razem przynieść szczotkę i jakieś chusteczki do czyszczenia.
I nagle uświadomiłam sobie niedorzeczność tej myśli: jeśli się obudzi, na pewno nie będzie dbała o odrobinę brudu pod paznokciami, zwłaszcza kiedy się dowie, że taty już z nami nie ma. Wstrzymałam oddech i z utkwionym w nią wzrokiem podeszłam do łóżka.
Aparat EKG monitorujący pracę serca pikał rytmicznie, a jej klatka piersiowa powoli unosiła się i opadała przy wspomaganiu respiratora.