Название | Chłopak, który o mnie walczył |
---|---|
Автор произведения | Kirsty Moseley |
Жанр | Книги для детей: прочее |
Серия | |
Издательство | Книги для детей: прочее |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-276-2954-8 |
Chłopak, który o mnie walczył
Tłumaczenie:
Danuta Fryzowska
Dla Terrie Arasin,
Gdyby nie Ty, ta książka nigdy by nie powstała
Prolog
„Lepiej jest kochać i stracić niż nigdy nie zaznać miłości”. Tak stwierdził kiedyś poeta lord Alfred Tennyson w jednym ze swoich wierszy. Według mnie lord Tennyson bredził.
Być może nigdy nie doświadczył prawdziwej miłości. A może nigdy na nikim nie zależało mu bardziej niż na nim samym, bo gdyby zależało, gdyby kochał kogoś tak mocno, że byłby gotów oddać życie za tę osobę, nie wypisywałby takich głupot. Rzecz jasna, to tylko moje domysły. Nie jestem uczonym i nie wiem nic o tym gościu; znam tylko ten jeden cytat. Oto dlaczego absolutnie się z nim nie zgadzam.
Ponieważ byłem raz zakochany.
Tylko raz.
I ją straciłem.
A teraz oddałbym wszystko, co mam na tym pieprzonym świecie, żeby móc cofnąć czas i nigdy nie zaznać jej miłości. O nie, z całą pewnością nie jest lepiej kochać i stracić.
Chrzanić miłość. I chrzanić lorda Tennysona.
Rozdział 1
JAMIE
Jego pięść zderzyła się mocno z moją szczęką. Natychmiast przeszył mnie ból, rozlewając się na całą twarz i szyję. Głowa odskoczyła mi w bok, a gałki oczne zaszły mgłą od siły ciosu. Facet najwyraźniej chciał mieć to szybko za sobą.
Zrobiłem krok w tył i uniosłem dłoń do brody, masując miejsce po uderzeniu. Moje usta rozciągnęły się w leniwym uśmiechu, a z gardła wydobył się niski, zdławiony chichot. Wytarłem twarz, ignorując rozmazaną na dłoni krew.
– No! Dawaj jeszcze – zachęcałem go prowokacyjnie. Nie podniosłem nawet rąk do gardy. Mijałoby się to z celem, dla którego tu przyszedłem.
Koleś rozejrzał się po stojących kołem widzach, ewidentnie zaniepokojony moją pozorną brawurą i odpornością na ból. Tłum, zgromadzony w wielkim, opuszczonym magazynie, który dziś zamienił się w arenę nielegalnych walk, dopingował nas i wrzeszczał – jedni krzyczeli, żebym się pozbierał i rozniósł tego gościa, inni podjudzali mojego rywala, żeby zgniótł mnie na miazgę. Domagali się szybkiego zakończenia pojedynku, ale ja chciałem przeciągnąć go jak najdłużej. Ból tak przyjemnie odwracał uwagę od kotłujących się we mnie emocji. Byłem szczęśliwy, myśląc o czymś innym, o czymkolwiek, byle nie o niej.
– No, stary, chyba stać cię na więcej – drażniłem się z nim, spluwając cierpką w smaku krwią na podłogę. Ręce trzymałem szeroko rozstawione, wystawiając się na czysty strzał. – Pokaż, co potrafisz.
Mężczyzna zmrużył oczy, wykrzywił usta w drwiącym uśmiechu i podszedł bliżej, wymierzając mi szybki cios w brzuch. Całe powietrze uszło mi z płuc. Zgiąłem się wpół, próbując złapać oddech, a wtedy wbił mi kolano w twarz. Przewróciłem się do tyłu, uderzając o zimny beton z wielkim hukiem, który odbił się echem w moich kościach.
Z tłumu podniósł się ogłuszający krzyk. Zamknąłem oczy i odchyliłem głowę, podśmiechując się cicho pod nosem. Hektolitry alkoholu, które spożyłem przed dzisiejszymi walkami, wciąż przelewały się w moim ciele, zaburzając orientację i zobojętniając mnie na wszystko, nawet na ból, który z pewnością poczuję rano, gdy wytrzeźwieję.
– Młody, co ty, do cholery, wyprawiasz? Wiedziałem, że nie powinienem był się na to godzić! Przerywam tę farsę!
Z ogromnym trudem podniosłem powieki i, przekręciwszy ołowianą głowę, ujrzałem Jensena stojącego z boku prowizorycznego ringu. Na twarzy malowało mu się przerażenie, wymieszane z troską i niedowierzaniem. Jako właściciel i założyciel nielegalnego klubu mógł stracić mnóstwo pieniędzy, gdybym dziś przegrał. Najwyraźniej Jensenowi nie podobało się, jak sobie z nim pogrywam, ryzykując jego niezbyt ciężko zarobioną forsę.
– Ani się waż. Poradzę sobie. Ochłoń i poszukaj swoich jaj, bo chyba gdzieś je zgubiłeś – rzuciłem żartobliwie. Nawet ja słyszałem, że bełkoczę. Przetoczyłem się niezdarnie na bok, podparłem się rękami i wstałem, chwiejąc się na nogach.
Kątem oka dostrzegłem, jak Jensen wyciąga komórkę i mówi szybko do telefonu, nie spuszczając mnie z oczu.
– Jesteś już? To się wymyka spod kontroli. Okej, pospiesz się, do cholery!
Ściągnąłem brwi.
– Proszę, naskarż na mnie, sprowadź tu moją niańkę – prychnąłem i, zanosząc się drwiącym śmiechem, dodałem: – Pieprzony kapuś.
Ponieważ nie uważałem albo po prostu mój przeciwnik był tchórzem, który lubił atakować od tyłu, buchnął mnie w plecy, ścinając z nóg, i obaj polecieliśmy do przodu. Tłum się rozstąpił, chcąc uniknąć obryzgania krwią, więc gruchnęliśmy w bok ciężarówki, zaparkowanej na skraju ringu. Mój rywal dyszał szybko, zadając mi cios za ciosem w krzyż i żebra.
Czułem ból w każdej części mojego ciała i przekonałem się, że dobrze zrobiłem, przychodząc tutaj. Właśnie tego potrzebowałem.
Mężczyzna chwycił mnie za bark i szarpnął do tyłu. Znów leżałem na ziemi, ciężko oddychając.
– Młody! – Jensen oczywiście zadzwonił do Raya, swojego kuzyna i jednego z moich najlepszych przyjaciół.
Ray przebił się przez tłum widzów i przypadł do podłogi. Odwróciłem się do niego i zobaczyłem troskę w jego brązowych oczach.
– Sie masz, stary! – wybełkotałem, siląc się na uśmiech, ale byłem pewny, że wyszedł z tego tylko dziwny grymas.
– Co cię napadło, do jasnej cholery? Jensen mówi, że piłeś! Co z tobą? – syknął, kręcąc głową z niedowierzaniem. Zauważyłem z ulgą, że nie przerwał kręgu i nie próbował mnie dotknąć; to byłoby wbrew zasadom i skutkowałoby walkowerem.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, mój przeciwnik złapał mnie oburącz za koszulkę i podciągnął do pionu. Wzdrygnąłem się, czekając na kolejny cios jak na powitanie ze starym przyjacielem. Gdy wbił mi pięść w kość policzkową, usłyszałem wściekły głos Raya:
– Jensen, przerwij tę cholerną walkę albo ja to zrobię!
– Okej, okej – szybko zripostował Jensen.
Zagotowałem się ze złości. Jeśli teraz przerwą pojedynek, przegram.
– Nie! – warknąłem wściekle. Młody Cole zawsze wygrywał.
Wiedziałem, co powinienem zrobić. Przegrana nie wchodziła w rachubę. Zabawiłem się trochę i osiągnąłem swój cel – chwilę zapomnienia – ale najwyższy czas przejąć kontrolę i to zakończyć.
Złapałem rywala za rękę, którą mnie przytrzymywał. Jego źrenice nieznacznie się rozszerzyły, a ciało gwałtownie spięło – najwyraźniej sądził, że się poddałem i to będzie ostatni cios, którym zapewni sobie wygraną i tytuł zwycięzcy wieczoru. Jakże się mylił.
– Chyba pora, żebym przestał się opierniczać. – Uderzyłem go głową w twarz z taką siłą, że trzask pękającego nosa słychać było nawet wśród ryku tłumu. I to by było na tyle. Wystarczająco długo się z nim przekomarzałem, dając mu się okładać dla własnej przyjemności. W jednej chwili jego nieprzytomne ciało osunęło się bezwładnie na ziemię.
Zatoczyłem się, mrugając powiekami, żeby odzyskać ostrość widzenia, i ignorując łomotanie w głowie. Zaschło mi w ustach, język wydawał się szorstki. Rozpaczliwie pragnąłem się napić, ponieważ alkohol powoli przestawał działać.
Ray i Jensen rzucili się w moim kierunku. Jensen dopadł do mnie pierwszy, chwycił moją rękę i uniósł triumfalnie w górę.
– Zwycięzcą dzisiejszego wieczoru został… Młody Cole!
Tylko połowa czeredy wiwatowała; pozostała część gniotła kupony zakładów, ciskając je z wściekłością na ziemię lub klęła pod nosem. Albo byli tu nowi i nie wiedzieli, że lepiej nie obstawiać przeciwko mnie,