Название | Światło Nocy |
---|---|
Автор произведения | Amy Blankenship |
Жанр | Зарубежное фэнтези |
Серия | |
Издательство | Зарубежное фэнтези |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788873048640 |
Kat uśmiechnęła się w duchu, wiedząc, że Quinn pomyśli, że jej chodzi o podryw, a Trevor pomyśli, że o wspólną wyprawę na wampiry. W tym właśnie momencie Warren skończył załatwiać swoje sprawy i dał Quinnowi znak, że jest gotowy do wyjścia.
Quinn zacisnął usta, stanął za Kat, pochylił się i prawie dotykając wargami jej ucha wyszeptał, „Życzę ci bezpiecznej nocy.” Z zadowoleniem zauważył, jak jej ciało, od szyi aż do ramion pokryło się gęsią skórką.
Kat poczuła, jak uginają się pod nią kolana i musiała przytrzymać się baru. Próbując dojść do siebie, podskoczyła jednak, gdy usłyszała głos Michaela tuż za swoimi plecami.
„Uważaj, jak ciągniesz kota za ogon, złotko,” przypomniał jej Michael, po czym kiwnął głową w kierunku Trevora i udał się na dach, aby spotkać tam Kane’a.
Trevor zmarszczył czoło na widok konsternacji, która malowała się na twarzy Kat. „Czy to był wampir?”
„Nie, dżentelmen, który pomaga nam polować na prawdziwe potwory,” powiedziała Kat z przekonaniem, a potem dodała w myślach, że właśnie on, jako jedyny nie robi afery z tego, że ona chce dzisiaj stąd wyjść. „Cóż, wygląda na to, że się spóźniamy. Jesteś gotowy do wyjścia?”
*****
Kane dreptał po dachu tam i z powrotem, zaciągając się papierosem i sporadycznie wymachując rękami. Czekając na Michaela, stawał się coraz bardziej niespokojny.
„Jaguary i kuguary,” zamruczał pod nosem. „Są gorsi od zwykłych domowych kotów. Każdy z nich chciałby wydawać rozkazy. Wolałbym raczej współpracować z Kojotami, niż z tym ścierwem.”
Michael zbliżył się do krawędzi dachu, zaszedł Kane’a od tyłu i usłyszał jak tamten na głos wyraża swoje niezadowolenie. Zmarszczył czoło, gdy Kane nagle umilkł, wyczuwając jego obecność i odwrócił się w jego stronę.
„Do licha, Kane, czy w końcu zamierzasz ze mną pogadać o tym co cię ciągle gryzie?” zapytał Michael podchodząc coraz bliżej.
„Raczej nie,” odpowiedział Kane.
„Spoko,” Michael czekał, wiedząc, że bardziej niż kłótni, Kane nie cierpi braku zainteresowania tym co ma do powiedzenia. Potrzebował zawsze udowodnić swoją rację.
Kane odszedł na drugi koniec budynku z intencją zachowania pewnego dystansu. Zupełnie mu wyleciało z głowy, że Michael był w stanie go wyśledzić… przez cały ten czas zdążył się już od tego odzwyczaić. „Raven był chyba trochę zawiedziony, że nie wszyscy z jego wojska przyszli do magazynu na naradę… paru świrów dało sobie wolne. Podejrzewam, że wampiry, których zabrakło na naszej zabójczej imprezie, musiały gdzieś znaleźć bezpieczną kryjówkę na dzień. Zamierzam to sprawdzić.”
Michael nie odezwał się słowem, patrząc jak Kane oderwał się od krawędzi dachu, by za moment wylądować na chodniku. Zamierzał zrobić dokładnie to samo, gdy nagle coś na dachu budynku po drugiej stronie ulicy przykuło jego uwagę.
Przyglądając się uważnie, Michael dostrzegł tylko cień znikającej postaci. Coś w tym cieniu było dziwnie znajome, ale Michael nie potrafił określić co.
Czy ten ktoś polował na Kane’a, a może na niego? Próbując chwilowo odwrócić swoją uwagę, Michael spojrzał w dół i uśmiechnął się spadając. Choć nie widział już Kane’a i znał drogę do magazynu, raczej niż podążać tą drogą, wolał kierować się wołaniem swojej własnej krwi, która krążyła w ciele jego przyjaciela. Nim zdążył zbliżyć się do magazynu, jego uszy już wychwyciły krzyki wampirów, zaskoczonych przez Kane’a.
Zatrzymał się na chwilę w drzwiach i posługując się swoim niezwykłym wzrokiem, rozejrzał po ogromnym ciemnym pomieszczeniu. Kane już miał na swoich plecach dwóch wampirów, a kilku innych zamierzało rzucić się na niego zwartą grupą. Michael wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi i udał się w kierunku Kane’a, gdy głos tamtego odezwał się echem w jego głowie.
„Sam to załatwię. Zabezpiecz tyły i nie daj nikomu uciec,” powiedział Kane na wydechu, jednocześnie łamiąc kark wampirowi, który właśnie próbował wyrwać mu krtań. Zerwał się nagle i puścił swoją ofiarę, czując jak kły innego wampira wbijają mu się w ramię.
Michael uniósł obie brwi w niemym zdziwieniu i stanął drzwiach.
„Dobrze, skoro jesteś tego pewien.” Skrzyżował ręce na piersi i oparł się o metalową futrynę.
„Wiesz co… nudzi mi się,” powiedział, a po chwili, dodał zwracając się do bezdusznych wampirów, które jeszcze nie były zaangażowane w walkę, „Nie sądzę, żeby któryś z was zechciał sprawić mi tę przyjemność i spróbował uciekać?”
Kiedy Kane’owi wreszcie udało się oddzielić głowę pierwszego wampira od ciała, jeden ze stojących przy ścianie spróbował zrobić dokładnie to, co zasugerował Michael, ale gdy tylko się ruszył w kierunku wyjścia, Kane złapał go od tyłu za skórzaną kurtkę. „To chyba nie jest dobry pomysł,” wyszeptał złowieszczo i zaczął walkę.
„Czy twoja matka nie powiedziała ci, że trzeba się dzielić?” Michael uśmiechnął się, patrząc jak Kane sprawia tamtemu łomot. Miał wrażenie, że w tej chwili Kane potrzebował bólu, żeby poczuć, że naprawdę żyje. Nie wątpił, że Kane wyjdzie zwycięsko z tej walki, a uwolnienie agresji i emocji może tylko pomóc jego przyjacielowi w ponownym otwarciu się na świat… nie ma to jak terapia.
„Moja matka była złodziejką,” odpowiedział Kane, wyskakując w górę i uderzając obunóż w klatkę piersiową wampira, który szarżował prosto na niego. Siła uderzenia wybiła wampira w powietrze, a Kane poleciał do tyłu i wylądował na plecach. Zrobił sprężynę i po chwili był z powrotem na nogach. „Moja matka nie była przekonana co do dzielenia się.”
„Obydwaj dobrze wiemy, że twoja matka nie była złodziejką,” skarcił go Michael, „Była dobrze urodzoną damą.”
Kane właśnie dostał w pysk i leciał do tyłu. Michael przyglądał się, jak Kane przelatuje obok niego i ląduje na tej samej kupie śmieci, na której już kiedyś siedział, uderzony przez Krissa. Westchnął głęboko, widząc, że Kane zaczyna wyglądać jak krwawa miazga. Nie zważając na ból i rany Kane rzucił się znowu w wir walki, szarpiąc i niszcząc wszystko, co napotkał na swojej drodze.
„Czy wciąż jesteś pewien, że nie potrzebujesz wsparcia?” zapytał Michael przez dźwięki gruchotanych kości i stóp klapiących w coraz większych kałużach krwi. Zaśmiał się, słysząc jak Kane zaczyna mamrotać jakieś zaklęcie Syna. Kane przerwał w pół słowa, trafiony pięścią w szczękę.
„No nie,” wyszeptał jak już odzyskał głos i splunął krwią prosto w twarz wampira, który go trafił. Następnie złapał drewnianą drzazgę z krzesła, które zostało zniszczone podczas bójki i wsadził ją w usta wampira tak, że wyszła drugą stroną przez kark.
Michael tylko się skrzywił. Obserwował uważnie całą bójkę i naliczył już trzy zlikwidowane wampiry. Pozostały jeszcze cztery. Kane był nieustraszonym wojownikiem, to było widać zwłaszcza teraz, po tym jak został pogrzebany żywcem. Ta myśl przypomniała Michaelowi o nurtującym go pytaniu: jak Kane’owi udało się złamać krępujące go zaklęcie bez użycia krwi pokrewnej duszy?
Nie minęło dwudziestu minut, jak Kane upadł na kolana. Patrzył przez czerwoną mgłę i słyszał zbliżające się