Księzycowy Taniec. Amy Blankenship

Читать онлайн.
Название Księzycowy Taniec
Автор произведения Amy Blankenship
Жанр Ужасы и Мистика
Серия Więzy Krwi
Издательство Ужасы и Мистика
Год выпуска 0
isbn 9788873045281



Скачать книгу

go młody mężczyzna, a Syn wziął jego krew by zaspokoić głód. Wampir szybko spostrzegł, że ludzie z tego świata byli kruchymi istotami, których dusze opuszczały ciało kiedy próbował podzielić się z nimi swoją krwią. Miał nadzieję na stworzenie rodziny na tej planecie. Ale jak tylko ich dusze znikały, stawali się dla niego bezużyteczni. Byli tylko czymś niewiele lepszym od potworów.

      W ciągu swojego nieskończonego życia Syn znalazł jedynie troje ludzi, którzy zatrzymali swoją duszę po przemianie… Stali się oni jego dziećmi. Jedyną różnicą było to, ze po przemianie paliło ich słońce… musieli więc razem ze swymi potwornymi braćmi ukrywać się przed światłem dnia. To nigdy nie było problemem na planecie Syna – dzięki krwawym kamieniom.

      Gruba opaska, którą nosił Syn pochodziła z jego świata i była zrobiona z krwawego kamienia. Odłupał więc kawałki kamienia i stworzył z nich pierścień, naszyjnik i pojedynczy kolczyk. Kane ponownie dotknął kolczyka, który nosił.

      Podczas gdy krwawy kamień umożliwił mu prawie normalne życie… to księga zaklęć Syna była jego upadkiem. Kane zostawił ją wybrańcom, by używali jej mądrze podczas gdy sam spał. W niej było przeklęte zaklęcie, sposób na pozbycie się bezdusznych dzieci jeśli stawały się zbyt dużym zagrożeniem dla ludzi.

      Kiedy to przeklęte zaklęcie zostało użyte na nim, Kane mógł jedynie patrzeć ciemnymi, nie mrugającymi oczami jak jego były przyjaciel rzucał na niego czarną ziemię. Ostania rzecz jaką zapamiętał to niebo usiane gwiazdami nad lasem.

      Ciemność pochłaniała go. Było tak cicho. Zaklęcie wiązało go, ale wyczuwał w ziemi rzeczy pełzające nad nim. Maleńkie, śmiertelne istotki, które unikały zjedzenia jego nieumarłego ciała, ale nie wiedząc o tym, zjadały jego duszę.

      Czas mijał, a on był pewien, ze oszalał. Potem, od czasu do czasu słyszał dźwięki… głosy. Były mile widziane w jego więzieniu, a on marzył, by usłyszeć więcej. Czasami słyszał całe rodziny, czasem tylko dorosłych.

      Czasami próbował walczyć z zaklęciem, zawołać o pomoc czy być sam dla siebie towarzyszem. Magia trzymała go mocno, sprawiając, że był zupełnie bezsilny. Znał to zaklęcie… używał go na potwory. Było bardzo skomplikowane. Aby je zdjąć, potrzebna była krew kochającej osoby. Miłosne zaklęcie tak mocne, że jedynie bratnia dusza ofiary mogła je złamać.

      Zawsze działało na wampiry bez duszy, ponieważ musiałeś mieć duszę by wezwać partnera. Użył tego zaklęcia niejeden raz, by pozbyć się swojego demonicznego, morderczego rodzeństwa, które nie znało niczego poza żądzą krwi.

      Kane zaśmiał się gorzko na powracające wspomnienie świadomości, że jest zgubiony… ponieważ nie miał bratniej duszy. Przynajmniej nigdy nie spotkał żadnej. A nawet gdyby jakąś miał, bardzo nieprawdopodobne było to, że akurat natknie się na jego grób i będzie wtedy krwawić. Malachi miał złamane serce… tak bardzo kochał swoją żonę. Chciał, żeby Kane poznał taką głębię miłości i tęsknotę za nią.

      Tęsknotę poznał. Wiele razy płakał błagając bogów, by go wysłuchali i przywiedli do niego jego bratnią duszę. By był wolny. Jeśli by rzeczywiście zabił żonę przyjaciela, kara byłaby usprawiedliwiona. Ale on był niewinny.

      Pewnej nocy, kiedy już stracił wszelką nadzieję… usłyszał to. Wyróżniający się dźwięk ryku Malachiego przebił się przez jego szalony monolog. Towarzyszył mu inny zwierzęcy ryk furii. Potem, ku swemu zaskoczeniu, usłyszał głos małej dziewczynki zaraz nad nim, krzyczącej, aby nie krzywdzili jej szczeniaczka.

      Na dźwięk jej słabego, przestraszonego głosu coś w nim pękło. Sprawiło, że pragnął być wolny – by móc ochronić ją przed bestiami nocy.

      â€žMalachi nie skrzywdzi twojego szczeniaczka, malutka” wyszeptał w głowie Kane.

      To była prawda. Malachi nie skrzywdziłby nikogo – chyba że sam zostałby wcześniej w jakiś sposób skrzywdzony. A już na pewno nie skrzywdziłby dziecka. Wiedząc, że jego przyjaciel jest gdzieś nad nim, poczuł jak iskierka życia powraca do niego. Zezłościł się kiedy dziewczynka krzyknęła znowu, a coś ciężkiego wylądowało na ziemi. Krew… poczuł świeżo rozlaną krew przepływającą przez ziemię w jego kierunku.

      To było coś, czego nie mógł się doczekać. Zapach wdarł się do jego mózgu i prawie doprowadził go do jeszcze większego szaleństwa. Wiedział, że nie jest w stanie dotrzeć do krwi. Był tak słaby – spędził tyle czasu bez picia… umierał z pragnienia, jednak nigdy nie umarł do końca. Wtedy poczuł drganie jednego palca.

      Kane skoncentrował się na tym i całą resztką swojej woli spróbował poruszyć. Czuł jak mijają dni – zgadywał po cieple, rozchodzącym się nad nim. Zapach krwi otaczał go teraz, sprawiał, że próbował dalej. Nareszcie był w stanie ruszyć ramieniem i rozpoczął mozolny proces wykopywania się z własnego grobu.

      Wiele dni minęło zanim przebił się na powierzchnię. Dosłownie popłakał się z radości. Wychylił się z ziemi i otworzył oczy. Spojrzał w górę i zaśmiał się, prawie maniakalnie, widząc nad sobą czarne niebo i gwiazdy. Spojrzał na ziemię i zauważył kawałek materiału z zaschniętymi kropelkami krwi. Podniósł go i przytknął do nosa, wdychając zapach krwi, która go uwolniła.

      Trzymając pamiątkę po swoim wybawcy w zaciśniętej pięści, dźwignął resztę ciała na powierzchnię. Malachi i zmiennokształtny, który naprawdę zabił żonę jaguara, leżeli martwi kilka stóp od jego grobu.

      Spojrzał ponad nimi w kierunku lasu. Wiedział, że dziewczynka już dawno zniknęła. Ale Kane był przekonany, że była jego bratnią duszą. Kto inny mógł złamać zaklęcie, które rzucił na niego Malachi?

      Był zbyt słaby, by wyruszyć na poszukiwanie dziewczynki. Kane podpełznął do Malachiego – wydawało się, że delikatnie dotyka jego policzka. Odwrócił jego twarz w swoim kierunku i zamarł, zdziwiony. Malachi miał kolczyk z krwawym kamieniem. Jego kolczyk!

      W momencie pełen gniewu Kane wstał tak szybko, że nikt nie zauważyłby jego ruchu. W pięści trzymał kolczyk. Patrząc na Nathaniela, mężczyznę, który go wrobił, Kane zebrał wokół siebie ciemność – otulił się nią jak płaszczem i zniknął w niej.

      Kane wydmuchał dym i obserwował, jak ten unosi się w powietrzu, zakręca i znika w porywach słabej bryzy. Spędził ostatnie dziesięć lat wędrując z kraju do kraju, z kontynentu na kontynent, ucząc się wszystkiego, co przegapił przez swoja trzydziestoletnią odsiadkę.