Nienawiść sp. z o.o.. Matt Taibbi

Читать онлайн.
Название Nienawiść sp. z o.o.
Автор произведения Matt Taibbi
Жанр Языкознание
Серия Amerykańska
Издательство Языкознание
Год выпуска 0
isbn 9788381911160



Скачать книгу

nastawienia branży rzeczywiście miała tak dramatyczny charakter, jak mi się wydawało na bieżąco. Może sobie to wszystko wyobraziłem?

      Dowiedziałem się o mojej branży wielu rzeczy, których dotąd nie wiedziałem, prowadziłem wywiady z kolegami, którzy mieli własne fascynujące opowieści o tych przemianach. Okazuje się, że wielu z nas po cichu szarpie się z tymi samymi problemami. Każdy na swój sposób zmagał się z niepewnością co do tego, jak wytyczyć sobie linię pomiędzy tradycyjną koncepcją zdystansowania a nowym naciskiem na serwowanie hałd wysoce upolitycznionych, kąśliwych treści.

      Niepokoiłem się oczywiście, że ta książka wyda się bezsensowna obu królującym obecnie w Stanach typom ortodoksji politycznej. Demokraci mogą zareagować nawet gniewniej niż republikanie. Aneks wyjaśniający obecność na okładce zdjęcia Rachel Maddow raczej niewiele tu pomoże. Wszelkie porównywanie telewizji MSNBC do Fox zostanie uznane za niewybaczalny grzech.

      Nie robię tego jednak dla grepsu. Moim tematem jest zastępowanie niezależnego dziennikarstwa przez silnie upolitycznione programy dla obu stron. Która strona jest lepsza? To nieistotne, bo żadne z tych podejść nie ma nic wspólnego z dziennikarstwem.

      Fox może być politycznie bardziej obrzydliwy, ale MSNBC stało się dobrem konsumpcyjnym dokładnie tego samego typu, politycznym bąbelkiem dla widzów przyspawanych do poglądów danej partii. Jeśli włączycie sobie teraz ten kanał, nie zobaczycie żadnych treści krytycznych wobec demokratów – dokładnie tę samą słabość intelektualną dostrzegaliśmy i potępialiśmy u widzów kanału Fox. Gwarantuję wam, że przyjdą czasy, kiedy Amerykanie zatęsknią za silnym, niezwiązanym z żadną partią polityczną kanałem informacyjnym, żeby pomógł im zrozumieć, co się dzieje dokoła.

      Tymczasem konserwatyści będą nienawidzić tej książki z wielu powodów, począwszy od mojej naturalnej antypatii do polityki republikanów, i na zdrowie. Wyznawcom tego czy przeciwnego światopoglądu obwieszczam, że książką tą chciałem pomóc w roznieceniu debaty nad tym, do jakiego stopnia niechęć, jaką żywią do siebie nawzajem, jest autentyczna, a ile z niej to wytwór machiny medialnej.

      Do rozpaczy doprowadza mnie w obecnych mediach politycznych karuzela wytykania palcami – przez cały czas zastanawiam się, czy wszystkie te wyszukane obelgi, które przez lata dawałem do druku, nie przyczyniły się do powstania tego nowego nastawienia. Co gorsza, obecnie debata w mediach zapodziała gdzieś poczucie humoru, więc choćby o drobne sprawy kłócimy się, jakby to była kwestia życia i śmierci, nawet z zupełnie nieznajomymi ludźmi. Osoby, które na kinderbalach swoich pociech niewątpliwie wdałyby się w uprzejme pogawędki, na Twitterze bez skrępowania szermują koszmarnymi groźbami. To obłęd.

      Po to przecież żyjemy w demokracji przedstawicielskiej, żeby inni zajmowali się za nas zajadłymi kłótniami. Owszem, system jest przegniły od pieniędzy, i nie tylko od nich, zastanawiam się jednak, czemu nie korzystamy chętniej z tej jednej służby socjalnej, którą rzeczywiście mamy w Ameryce. W znacznej części musi to być nasza wina, to jest wina mediów. Konserwatystom i lewakom mówię więc, że zamiarem tej książki jest próba dopomożenia im w ustaleniu, ile z ich gniewu i obaw ma oparcie w rzeczywistości, a ile z tego zamętu w ich głowach tworzą ludzie tacy jak ja, opłacani za pociąganie za psychiczne cyngle.

      Kiedy ta książka ukaże się na papierze, czytelnicy zauważą, że powstawała przez jakiś czas w stylu reportażu w odcinkach. To dlatego, że kolejne napisane przeze mnie rozdziały były sukcesywnie publikowane w sieci. Ci czytający ją w formie e-booka przekonają się, że linki wciąż działają; mam nadzieję, że z czasem dołożę jeszcze parę atrakcji, jak choćby sztuczkę dla zabawiania towarzystwa, w której szkoliłem się już od lat – zaznaczanie ze stoperem w ręce na pierwszej stronie gazety oszukańczego bełkotu.

      Jednak na razie tak właśnie wygląda Nienawiść sp. z o.o.Wstęp

      Wstęp

      Wychowywałem się wśród mediów. W Massachusetts dekady disco mój ojciec podjął pracę w nowo powstałej stacji telewizyjnej należącej do sieci ABC, pod nazwą WCVB-TV. To były złote dni programów informacyjnych w stacjach lokalnych, więc moje dzieciństwo mocno przypominało film Legenda telewizji.

      Regularnie miałem kontakt z garniakami w kratę, upiornymi zarostami i pokaźnymi oznaczeniami stacji na mikrofonach, rozsławionymi ponownie przez film z Willem Ferrellem. Zachowały się fotki ojca z bakenbardami i w żółtej muszce.

      Poważniejsze było to, że stacja informacyjna Channel 5 i dziennikarstwo stały się tak fundamentalną częścią mojej tożsamości, kiedy dorastałem, jak zapewne baseball dla Barry’ego Bondsa, powiedzmy. Byłem zafascynowany pracą mojego taty.

      Miał on swój rytuał, który nazywał „telefonicznym szturmem”. Wróciwszy wieczorem do domu, robił sobie drinka, zapalał camela bez filtra i zaczynał szperać w pokaźnej kartotece numerów, wyciągając losowe nazwiska. Potem wybierał numery na rotacyjnej tarczy i dzwonił, żeby z tymi ludźmi pogadać.

      Obserwując go jako dzieciak, nauczyłem się tego: ze źródłami ma się więź, o którą należy dbać zarówno wtedy, kiedy pracuje się nad materiałem, jak i kiedy się tego nie robi. Ludzie muszą mieć poczucie, że ich życie jest dla ciebie interesujące samo przez się, a nie tylko dlatego, że czegoś od nich chcesz. I jeszcze jedno: pytaj o wszystko, o czym tylko chcą z tobą rozmawiać, a nie tylko o jeden konkretny temat.

      Tę zasadę dziennikarstwa śledczego ładnie pokazuje inna luzacka komedia Efekt Zero. Jak to ujmuje dorównujący Sherlockowi detektyw Daryl Zero: „Gdy bierzesz się do szukania czegoś konkretnego, masz znikome szanse, że to znajdziesz. Bo spośród wszystkich rzeczy na świecie szukasz tylko tej jednej. Kiedy chcesz znaleźć cokolwiek, niemal na pewno to znajdziesz”.

      Jest w tym nauczka dla dzisiejszych dziennikarzy, przyzwyczajonych zastępować rozmowy szukaniem linków (taki risercz w rzeczywistości podbudowuje tylko tezę, którą już wcześniej człowiek sobie postawił). Ojciec nauczył mnie, że praca reportera polega nie tylko na rozmowach, ale też na wiecznej gotowości na to, że to, co się usłyszy od ludzi, może być zaskakujące.

      Za młodu wydawało mi się, że zrozumiałem tę i wiele innych rzeczy o branży dziennikarskiej. Już przed drugą klasą liceum wiedziałem nawet, co dokładnie oznacza źródło off the record – miałem to wyryte w głowie, niczym prawdy wiary. Sądziłem, że jestem ekspertem.

      A potem przeczytałem Manufacturing Consent.

      Książka ta wyszła w 1988 roku. Ja zapoznałem się z nią rok później jako dziewiętnastolatek. Rozniosła mi mózg.

      Obok filmu dokumentalnego Serca i umysły (o zbrodniach wojennych popełnionych w Wietnamie) i książek takich jak Soul on Ice [Dusza w lodzie], In the Belly of the Beast [W brzuchu Bestii] czy The Autobiography of Malcolm X [Autobiografia Malcolma X], Manufacturing Consent uświadomiło mi, że pewna doza oszustwa jest zaszyta niemal we wszystkim, czego mnie dotąd nauczono o współczesnym życiu w Stanach.

      Nie wiedziałem niczego o obu autorach tej książki, naukowcach akademickich Edwardzie Hermanie i Noamie Chomskim. Wydawało mi się dziwne, że książkę mającą ponoć mówić tak wiele o dziennikarstwie mogli napisać niedziennikarze. Co to w ogóle za goście? Jakim prawem twierdzili, że mają jakieś pojęcie o tej branży?

      Byliśmy w samym środku rządów George’a H. W. Busha, wciąż trwały buńczuczne lata osiemdziesiąte spod znaku Top Gun. Szczere zaangażowanie w politykę było domeną frajerów. Ameryka była super, dowalanie się do Ameryki – kiepawe. Noama Chomskiego przedstawiano mi jako słownikowy przykład frajerstwa, drętwego nudziarza, który wiecznie strugał autorytet.

      Między okładkami zobaczyłem jednak zupełnie coś innego. Manufacturing Consent to książka olśniewająca. Owszem, jak wiele prac kilku autorów, w tym szczególnie dzieł akademickich, napisana jest powolnym, mozolnym stylem. Jednak jak na tamte czasy