Название | Up in Smoke. King. Tom 8 |
---|---|
Автор произведения | T.m. Frazier |
Жанр | Остросюжетные любовные романы |
Серия | |
Издательство | Остросюжетные любовные романы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-66654-69-3 |
Zimne ognie są przyjemne.
Poza tym szanse na zranienie lub oparzenie są małe. Tak jak sam Duke – zimne ognie są bezpieczne.
Odwzajemniam pocałunek i otwieram usta, gdy językiem rozsuwa moje wargi. Moje sutki twardnieją, gdy przysuwa się jeszcze bliżej, i przez materiał naszych koszulek czuję żar jego skóry. Rozluźniam się i przywieram do niego, potrzebując poczuć przy sobie jego twarde ciało. Potrzebując przypomnienia, że jestem tylko człowiekiem, że żyję i że jest jeszcze na tym świecie ktoś, kto również o tym wie.
Duke Weathersby jest najbliższy miana mojego chłopaka, chociaż nim nie jest i nigdy nie będzie. Nasz pseudozwiązek składa się z luźnych rozmów, palenia trawki i całowania się. W gruncie rzeczy to mnóstwo pieszczot i stymulacji przez ubranie, po których wysyłam go do domu z porządnie bolącymi jajami.
Duke odsuwa się nieco i muska palcem moją szyję, po czym przesuwa nim po odsłoniętej skórze mojego ramienia. Przyciska czoło do mojego czoła.
– Myślę, że powinniśmy pójść na górę, do twojego pokoju. Te wszystkie ubrania tylko przeszkadzają – szepcze, ciągnąc za postrzępiony brzeg moich szortów. Kołysze biodrami, ocierając się erekcją między moimi nogami.
Uśmiecham się przy jego ustach i unoszę pośladki z blatu, bezwstydnie na niego napierając.
Duke jęczy prosto w moje wargi i chwyta mnie za biodra, poruszając nimi i przyciskając do twardego wybrzuszenia w swoich spodniach.
Jestem podniecona. Naprawdę. W końcu jestem dziewczyną, a Duke jest niezwykle atrakcyjny. Jak wiem, nie różnię się od innych dziewczyn w szkole – nie jestem odporna na urok, uśmiech czy mięśnie Duke’a Weathersby’ego. Winię o to naturę i feromony. Ptaszki i pszczółki. Słowem: naukowe wywody i inne takie.
Z jednej strony chciałabym, żeby zaciągnął mnie na górę i tam zrobił ze mną wszystkie te zboczone rzeczy.
Przeważająca część mnie jednak po prostu nie może tego zrobić.
Cholernie się z nim drażnię. Wiem o tym. Duke również musi o tym wiedzieć. Ale ciągle wraca, a prawda jest taka, że właśnie tego chcę. Jego powrotów. Towarzystwa. Kontaktu z drugim człowiekiem.
Przyjaźń z nim już i tak łamała jedną z moich zasad. Seks zaprzeczyłby im wszystkim, a nie chcę, żeby to zaszło tak daleko. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Nie wobec takiego zagrożenia.
Odsuwam się od niego.
– Ja… nie mogę. Mój ojciec – szepczę, przeciągając zębami po jego szyi, tuż pod uchem, odmawiając mu, a jednocześnie obiecując to, co może przynieść przyszłość.
– On nigdy nie wychodzi z piwnicy – przypomina mi Duke, pocałunkami znacząc ścieżkę na mojej szyi i starając się przekonać mnie ustami. Przesuwa się do obojczyka i oprócz pocałunków lekko mnie przygryza. Czuję, jak moje mięśnie się napinają. Jak rośnie we mnie pożądanie. Moja determinacja, by utrzymać ten związek na poziomie dozwolonym w filmach dla trzynastolatków, wali się w gruzy, gdy on chwyta moją dolną wargę w swoje usta i wprawnie przeciąga po niej językiem.
Muszę przyznać, że chłopak jest dooooobry. Nie ma tego haremu bez powodu. W pełni sobie na niego zasłużył.
– Pozwól mi dać ci rozkosz – szepcze Duke, ściskając górę moich ud, na co moje podbrzusze przeszywa rozkoszny dreszcz.
Jestem zdesperowana.
Podniecona.
Na haju. Samotna.
Tak piekielnie samotna.
Nie chcę taka być. Chcę po prostu poczuć… coś innego. Cokolwiek. Coś, co nie wiąże się ze zmartwieniem, paniką czy krzywdą.
– Zgoda – słyszę własny głos.
Z jego gardła dobywa się niski dźwięk. Pół warkot, pół jęk. Zwinnie wsuwa palce w moje szorty, a sam emanujący z nich żar sprawia, że niemal szczytuję. Nigdy wcześniej nie pozwoliłam mu się tam dotknąć. Nigdy wcześniej nie pozwoliłam, by KTOKOLWIEK mnie tam dotknął. Czuję się jednocześnie podniecona, zdenerwowana i do cna zuchwała, gdy otaczam go nogami w pasie, ponaglając, by przysunął się bliżej.
Duke opuszkami palców muska moje nabrzmiałe i tak boleśnie lekceważone ciało, gdy w pomieszczeniu rozbrzmiewa głośny huk.
– Skąd to? – szepcze Duke.
Z piwnicy.
Odgłos doszedł z piwnicy.
Rozdział 3
Frankie
– Cholera! Twój ojciec! – Duke odskakuje ode mnie, jakby użądliła go osa.
Zeskakuję z blatu i pospiesznie kieruję go do wyjścia, podczas gdy w mojej piersi płonie strach.
– Przykro mi, może innym razem. Pójdę sprawdzić, co z moim tatą.
– To… chyba zobaczymy się jutro… w szkole – mówi, a w jego głosie rozbrzmiewa wyraźne rozczarowanie.
– Tak. Jutro. W szkole – mamroczę, otwierając serię zamków.
W rekordowym czasie otwieram drzwi. Duke wychodzi na betonowy ganek i zaczyna pisać coś na telefonie. Jestem pewna, że już wysyła wiadomość do kolejnej – być może bardziej chętnej – dziewczyny na swojej trasie dostarczania zakupów. Szczerze chciałabym, żeby mnie to obeszło, lecz albo tak bardzo stłumiłam tę część siebie, że teraz nie potrafię jej już odnaleźć, albo w ogóle nigdy jej w sobie nie miałam.
Uśmiecham się i pamiętam, by wyglądać na rozczarowaną, podczas gdy jedyne, czego tak naprawdę pragnę, to krzyczeć, by uciekał i ratował życie.
Ale tego nie robię. Czekam. Muszę czekać.
I to mnie zabija.
Duke wciska telefon do kieszeni. Posyła mi jeszcze jeden zabójczy uśmiech, po czym lekko całuje mnie w usta i wyciąga rękę, by klepnąć mnie w tyłek. Na kilka sekund zatrzymuje wzrok na moim ciele.
Wsiadaj już do tego pieprzonego wozu.
Cierpliwie czekam z czymś, co – mam nadzieję – wygląda jak uśmiech na mojej twarzy, aż tyłem zejdzie ze schodków i nie odrywając ode mnie wzroku, ruszy do krawężnika, przy którym stoi jego prius. Na samochodzie widnieje to samo logo GrubTrain, co na jego czapce i koszulce. Przekręca czapkę, po czym wsiada do środka i włącza silnik. Wtedy opuszcza szybę.
– Do widzenia, Sarah – mówi, machając do mnie ręką.
Sposób, w jaki „Sarah” leniwie spływa z jego idealnie wykrojonych ust, sprawia, że niemal chciałabym, by było to moje prawdziwe imię.
Nim jego samochód znika za zakrętem, włączam na telefonie aplikację monitoringu i oglądam czarno-białe nagranie z piwnicy. Natychmiast dostrzegam, że jeden z monitorów mojego komputera leży na podłodze. Krzesło spoczywa przewrócone na boku.
Próbuję zdecydować, czy powinnam chwycić spakowaną wcześniej torbę, którą zakopałam na placu po przeciwnej stronie ulicy, czy może zostawić ją i po prostu wsiąść w następny autobus do Banyan Cay. Wtedy widzę na wyświetlaczu Izzy. Gruby kot w całej swojej czarno-białej glorii leniwie przechadza się po mojej klawiaturze.
Jakimś sposobem musiała dostać się do środka przez okienko w piwnicy. Przypominam sobie, żeby sprawdzić tam zamek i okablowanie ochrony.
Pochylam się i kładę dłonie na kolanach, czując, że jestem bliżej ataku serca niż kiedykolwiek przez te wszystkie lata.
Opadam tyłkiem na beton i opieram na kolanach głowę.
Jak