Mesjasz Diuny. Frank Herbert

Читать онлайн.
Название Mesjasz Diuny
Автор произведения Frank Herbert
Жанр Зарубежная фантастика
Серия Kroniki Diuny
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788381887540



Скачать книгу

ona zdała. Pozostałby zatem fakt, wyekspediowanie jakiegoś ciała na Tleilaxa. Rzecz jasna, był tylko jeden sposób wysyłki: w ładowni liniowca. My w Gildii wiemy oczywiście dokładnie, co przewozimy. Czy dowiedziawszy się o takim ładunku, nie poszlibyśmy po rozum do głowy i nie kupili gholi jako daru stosownego dla Imperatora?

      – Więc zrobiliście to – powiedziała Irulana.

      – Jak daje do zrozumienia nasz złotousty przyjaciel, zrobiliśmy to – rzekł Scytale, który wrócił do swoich pierwotnych krągłości.

      – Jak Idaho został uwarunkowany? – spytała księżna.

      – Idaho? – Edryk spojrzał na Tleilaxanina. – Słyszałeś, Scytale’u, o jakimś Idaho?

      – Sprzedaliśmy wam istotę imieniem Hayt – rzekł maskaradnik.

      – Racja, Hayt. Dlaczego go nam sprzedaliście?

      – Ponieważ kiedyś wyhodowaliśmy sobie własnego Kwisatz Haderach – odparł Scytale.

      Matka wielebna gwałtownie podniosła głowę.

      – Nie powiedzieliście nam o tym! – Spiorunowała go wzrokiem.

      – Bo nie pytałyście.

      – Jak wam się udało zapanować nad waszym Kwisatz Haderach? – spytała Irulana.

      – Osobnik, który strawił życie, budując swój wizerunek, prędzej umrze, niż stanie się jego antytezą.

      – Nie rozumiem – wyznał Edryk.

      – Zabił się! – warknęła matka wielebna.

      – Dobrze rusz głową, matko wielebna – uprzedził maskaradnik w tonacji głoszącej: Nie jesteś obiektem seksualnego pożądania, nigdy nie byłaś obiektem seksualnego pożądania i nie możesz być obiektem seksualnego pożądania.

      Czekał, aż dotrze do niej wulgarność fonicznej emfazy. Ona musi zrozumieć jego intencję. Gdy już minie gniew, musi uświadomić sobie, że Tleilaxanin nie mógł sformułować takiego zarzutu, znając reprodukcyjne wymogi zgromadzenia żeńskiego. Tymczasem w jego wypowiedzi kryła się ordynarna zniewaga, zupełnie nie w tleilaxańskim stylu.

      Edryk szybko przeszedł na pojednawczy ton mirabhasa, aby zażegnać burzę:

      – Nam powiedziałeś, Scytale’u, że sprzedaliście Hayta, bo wykorzystamy go tak samo, jak wy chcieliście.

      – Milcz, Edryku, dopóki nie udzielę ci głosu – rzekł Scytale.

      Próbę protestu gildianina ucięła matka wielebna:

      – Zamknij się, Edryku!

      Gildianin odpłynął w głąb zbiornika, młócąc kończynami.

      – Chwilowe emocje nie mają żadnego związku z rozstrzygnięciem wspólnego problemu – stwierdził maskaradnik. – Tylko przyćmiewają rozum, jedyną istotną emocją bowiem jest elementarny strach, który nas tu sprowadził.

      – Zdajemy sobie z tego sprawę. – Irulana rzuciła okiem na matkę wielebną.

      – Musicie mieć świadomość groźnych ograniczeń naszej tarczy. Jasnowidz nie natknie się na to, czego nie rozumie – rzekł Tleilaxanin.

      – Jesteś chytry, Scytale’u – powiedziała Irulana.

      „Oby nie odgadła, jak bardzo – pomyślał. – Po wszystkim będziemy mieli własnego Kwisatz Haderach pod kontrolą. A oni zostaną z niczym”.

      – Skąd się wziął wasz Kwisatz Haderach? – spytała matka wielebna.

      – Zabawialiśmy się różnymi czystymi esencjami bytu. Czystym dobrem i czystym złem. Czysty czarny charakter, znajdujący przyjemność w bólu i strachu ofiary, może być zgoła kształcący.

      – Czy stary baron Harkonnen, dziadek naszego Imperatora, był tworem Tleilaxan? – spytała Irulana.

      – On akurat nie. Ale też natura często rodzi istoty równie zabójcze jak nasze. My tworzymy je tylko w takich warunkach, w których możemy je obserwować.

      – Nie dam się pomijać ani pomiatać sobą w ten sposób! – postawił się Edryk. – Kto ukrywa to spotkanie przed…

      – Widzicie? – rzekł Scytale. – Czyj najlepszy osąd nas ukrywa? Jaki osąd?

      – Chcę omówić sposób przekazania Hayta Imperatorowi – uparł się gildianin. – Jak rozumiem, Hayt uosabia dawną moralność, którą wpojono Atrydzie na jego rodzinnej planecie. Ma ułatwić Imperatorowi poszerzenie jego świadomości moralnej, wyznaczenie dodatnich i ujemnych pierwiastków życia i religii.

      Scytale uśmiechnął się, ogarniając towarzyszy życzliwym spojrzeniem. Byli tacy, jak się spodziewał, co do joty. Stara matka wielebna władająca emocjami jak kosą. Irulana doskonale wyszkolona do zadania, któremu nie sprostała, felerny produkt Bene Gesserit. Edryk ni mniej, ni więcej niż dłoń prestidigitatora: potrafiący ukrywać i odwracać uwagę. Właśnie znowu pogrążył się w grobowym milczeniu, gdyż go zlekceważono.

      – Czy dobrze zrozumiałam, że ten Hayt ma zatruć psychikę Paula? – spytała księżna.

      – Mniej więcej – odparł Scytale.

      – A co z kwizaratem?

      – Wystarczy maleńkie przesunięcie akcentów, glissade emocji, by zmienić zawiść w nienawiść.

      – KHOAM? – chciała wiedzieć Irulana.

      – Dla nich magnesem jest zysk – rzekł Scytale.

      – A pozostałe ośrodki?

      – Człowiek powołuje się na prawo do władzy – oznajmił Scytale. – Anektujemy słabszych w imię moralnego ładu i postępu. Silniejsi sami się wykończą we wzajemnych swarach.

      – Alia też?

      – Hayt to wielozadaniowy ghola. Siostra Imperatora osiągnęła wiek, w którym przystojny i zaprojektowany do tego kawaler może zawrócić jej w głowie. Będą ją pociągać jego męskość i zdolności mentata.

      Mohiam zrobiła okrągłe oczy, nie próbując ukryć zaskoczenia.

      – Ghola jest mentatem? To niebezpieczny krok.

      – By być wiarygodnym – powiedziała Irulana – mentat musi mieć wiarygodne dane. Co będzie, jeśli Paul każe mu określić ukryty cel naszego podarunku?

      – Hayt powie prawdę – rzekł maskaradnik. – Nam jest wszystko jedno.

      – Zatem dajecie Paulowi szansę ocalenia – stwierdziła księżna.

      – Mentat! – mruknęła Mohiam.

      Scytale zerknął na starą matkę wielebną, wiedząc, że na jej reakcji zaważyły odwieczne uprzedzenia. Komputery budziły nieufność od czasów Dżihadu Butlerowskiego, który oczyścił większość wszechświata z „myślących machin”. Dawne urazy przeniosły się również na ludzki komputer.

      – Nie podoba mi się twój uśmieszek – powiedziała raptem Mohiam, posiłkując się trybem szczerej prawdy, i zmierzyła Scytale’a wzrokiem.

      – Mało mnie obchodzi, co ci się podoba – odparł w tej samej tonacji. – Ale musimy grać razem. To jasne dla nas wszystkich. – Spojrzał na gildianina. – Prawda, Edryku?

      – Lubisz dawać innym szkołę – powiedział sternik. – Zdaje się, że chcesz mi wbić do głowy, że uzgodnione zdanie spiskowców musi być dla mnie święte.

      – Widzicie, nauka nie idzie w las – rzekł Scytale.

      – Ja widzę również inne rzeczy! – warknął Edryk. – Atryda ma monopol na przyprawę. Bez przyprawy nie mogę czytać w przyszłości. Prawdomówczynie Bene Gesserit