Название | Lalka |
---|---|
Автор произведения | Болеслав Прус |
Жанр | Зарубежная классика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная классика |
Год выпуска | 0 |
isbn |
– Nic nie rozumiem pana – odparł cicho Wokulski.
– Rozumiesz, tylko nie ufasz mi. Wielka to cnota nieufność, leczyć z niej pana nie będę. Tyle ci powiem: Łęcki-bankrut może zostać… krewnym nawet kupca, a tym bardziej kupca-szlachcica. Ale Łęcki z trzydziestoma tysiącami rubli w kieszeni!…
– Panie mecenasie – przerwał Wokulski – czy zechce pan w moim imieniu stanąć do licytacji tego domu?
– Stanę, lecz ponad to, co da pani Krzeszowska, postąpię najwyżej parę tysięcy. Wybacz pan, panie Wokulski, ale sam z sobą licytować się nie będę.
– A jeżeli znajdzie się trzeci licytant?
– Ha! w takim razie i jego zdystansuję, ażeby dogodzić pańskiemu kaprysowi.
Wokulski wstał.
– Dziękuję panu – rzekł – za parę słów szczerszych. Ma pan rację, ale i ja mam moje racje… Pieniądze przyniosę panu jutro; teraz – do widzenia…
– Żal mi pana – odpowiedział adwokat ściskając go za rękę.
– Dlaczegóż to?
– Dlatego, panie, że kto chce zdobyć, musi zwyciężyć, zdusić przeciwnika, nie zaś karmić go z własnej spiżarni. Popełniasz pan błąd, który cię raczej odsunie, aniżeli zbliży do celu.
– Myli się pan.
– Romantyk!… romantyk!… – powtarzał adwokat z uśmiechem.
Wokulski wybiegł z domu adwokata i wsiadłszy w dorożkę kazał się wieźć w stronę ulicy Elektoralnej394. Był zirytowany tym, że adwokat odkrył jego tajemnicę, i tym, że krytykował jego metodę postępowania. Naturalnie, że kto chce zdobyć, musi zdusić przeciwnika; ależ tu zdobyczą miała być panna Izabela!…
Wysiadł przed niepozornym sklepikiem, nad którym wisiał czarny szyld z żółtawym napisem: „Kantor wekslu395 i loterii S. Szlangbauma.”
Sklep był otwarty; za kontuarem, obitym blachą i od publiczności oddzielonym drucianą siatką, siedział stary Żyd z łysą głową i siwą brodą, jakby przylepioną do „Kuriera”.
– Dzień dobry, panie Szlangbaum! – zawołał Wokulski.
Żyd podniósł głowę i z czoła zsunął okulary na oczy.
– Ach, to pan dobrodziej?… – odparł ściskając go za rękę. – Co to, czy już i pan potrzebuje pieniędzy?…
– Nie – odpowiedział Wokulski rzucając się na wyplatane krzesło przed kontuarem. A ponieważ wstyd mu było od razu objaśnić, po co przyszedł, więc spytał:
– Cóż słychać, panie Szlangbaum?
– Źle! – odpowiedział starzec. – Na Żydów zaczyna się prześladowanie396. Może to i dobrze. Jak nas będą kopać i pluć, i dręczyć, wtedy może upamiętają się i te młode Żydki, co jak mój Henryk poubierali się w surduty i nie zachowują swoje religie.
– Kto was prześladuje! – odparł Wokulski.
– Pan chce dowody?… – spytał Żyd. – Ma pan dowód w ten „Kurieru”. Ja onegdaj posłałem do nich szaradę. Pan zgaduje szarady?… Posłałem taką:
Pierwsze i drugie – to zwierz kopytkowy,
Pierwsze i trzecie – ozdabia damskie głowy;
Wszystkie razem na wojnie strasznie goni,
Niech nas Pan Bóg od tego zabroni.
Pan wie, co to?… Pierwsze i drugie – to jest: ko–za; pierwsze i trzecie – to jest ko–ki, a wszystkie – to są: Ko–za–ki. A pan wie, co oni mi odpisali?… Zaraz…
Podniósł „Kurier” i czytał:
– „Odpowiedzie od redakcje. Panu W. W. Encyklopedie większe Orgelbranda397…” Nie to… „Panu Motylkowi. Frak kładzie się…” Nie to… A, jest!… „Panu S. Szlangbaumowi: Pańska szarada polityczna nie jest gramatyczna.” – Proszę pana: co tu jest z polityki? Żebym ja napisał szaradę o Dizraeli398 albo o Bismarck, to byłaby polityka, ale o Kozaki to przecie nie jest polityka, tylko wojskowość.
– Ale gdzież w tym prześladowanie Żydów? – spytał Wokulski.
– Zaraz powiem. Pan sam musiał bronić od prześladowcy mego Henryka; ja to wszystko wiem, choć nie on mi mówił. A teraz o szaradę. Jak ja pół roku temu odniosłem moją szaradę do pana Szymanowskiego399, to on mnie powiedział: „Panie Szlangbaum, my te szarade drukować nie będziemy, ale ja panu radzę, co lepiej byś pan pisał szarade, aniżeli brał procentów.” A ja mówię: „Panie redaktorze, jak mnie pan da tyle za szarady, co ja mam z procenty, to ja będę pisał.” A pan Szymanowski na to: „My, panie Szlangbaum, nie mamy takie pieniądze, żeby za pańskie szarady płacić.” To powiedział sam pan Szymanowski, słyszy pan? Nu, a oni mnie dzisiaj piszą w „Kurierku”, że to niepolitycznie i niegramatycznie!… Jeszcze pół roku temu gadali inaczej. A co teraz drukują w gazety na Żydków.
Wokulski słuchał historii o prześladowaniu Żydów patrząc na ścianę, gdzie wisiała tabelka loteryjna, i bębniąc palcami w kontuar. Ale myślał o czym innym i wahał się.
– Więc ciągle zajmujesz się szaradami, panie Szlangbaum? – spytał.
– Co to ja!… – odparł stary Żyd. – Ale ja, panie, mam po Henryku wnuczka, co mu dopiero dziewięć lat, i niech no pan słucha, jaki on do mnie w tamten tydzień list napisał. „Mój dziadku – on pisał, ten mały Michaś – ja potrzebuje takie szarade:
Pierwsze znaczy dół, drugie – przeczenie.
Wszystko razem kortowe odzienie.
A jak dziadzio – on pisał, Michaś – zgadnie, to niech mi dziadzio przyszle400 sześć rubli na ten kortowy interes.” Ja się rozpłakałem, panie Wokulski, jakiem przeczytał. Bo ten pierwszy, dół, to znaczy: spód, a przeczenie to jest nie – a wszystko razem to są spodnie. Ja się spłakałem, panie Wokulski, co takie mądre dziecko przez upartość Henryka chodzi bez spodnie. Ale ja mu odpisałem: „Mój kochaneczku. Bardzo jestem kontent, że ty od dziadziusia nauczyłeś się układać szarady. Ale żebyś ty jeszcze nauczył się oszczędności, to ja tobie na te kortowe odzienie401 posyłam tylko cztery ruble. A jak ty się będziesz dobrze uczył, to ja tobie po wakacje sprawie takie szarade:
Pierwsze znaczy po niemiecku usta, drugie godzina.
Wszystkie kupuje się dziecku – jak do gimnazje chodzić zaczyna.”
To znaczy: mund–ur; pan od razu zgadł, panie Wokulski?
– Więc
394
ulica Elektoralna – ulica w zachodniej części Warszawy, do II wojny światowej zamieszkiwana przeważnie przez ludność żydowską. [przypis redakcyjny]
395
396
397
398
399
Szymanowski Wacław (1821–1886) – literat i dziennikarz, redaktor zachowawczego „Kuriera Warszawskiego”, przeciwnik pozytywizmu. [przypis redakcyjny]
400
401