Название | Lalka |
---|---|
Автор произведения | Болеслав Прус |
Жанр | Зарубежная классика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная классика |
Год выпуска | 0 |
isbn |
– Karierę zrobił! – mówił gruby głos. – Za młodu wysługiwał się takim jak my, a ku starości chce mu się fagasować wielkim panom.
– Ci dzisiejsi panowie – wtrącił jegomość dychawiczny – tyle warci co i on. Gdzie by to dawniej w hrabskim domu przyjmowali eks-kupczyka, który przez ożenek dorobił się majątku… Śmiech powiedzieć!…
– Fraszka ożenek – odparł gruby głos zakrztusiwszy się nieco – bogaty ożenek nie hańbi. Ale te miliony, zarobione na dostawach w czasie wojny, z daleka pachną kryminałem.
– Podobno nie kradł – odezwał się półgłosem ktoś trzeci.
– W takim razie nie ma milionów – huknął bas. – A w takim znowu wypadku po co zadziera nosa!… czego pnie się do arystokracji?
– Mówią – dorzucił inny głos – że chce założyć spółkę z samych szlachciców…
– Aha!… I oskubać ich, a potem zemknąć – wtrącił dychawiczny.
– Nie – mówił bas – on z tych dostaw nie obmyje się nawet szarym mydłem. Kupiec galanteryjny robi dostawy! Warszawiak jedzie do Bułgarii!…
– Pański brat, inżynier, jeździł za zarobkiem jeszcze dalej – odezwał się półgłos.
– Zapewne! – przerwał bas. – Czy może i sprowadzał perkaliki z Moskwy? Tu jest drugi sęk: zabija przemysł krajowy!…
– Ehe! he!… – zaśmiał się ktoś dotąd milczący – to już do kupca nie należy. Kupiec jest od tego, ażeby sprowadzał tańszy towar i z lepszym zyskiem dla siebie. Nieprawda?… Ehe! he!…
– W każdym razie nie dałbym trzech groszy za jego patriotyzm – odparł bas.
– Podobno jednak – wtrącił półgłos – ten Wokulski dowiódł swego patriotyzmu nie tylko językiem…
– Tym gorzej – przerwał bas. – Dowodził będąc gołym; ochłonął poczuwszy ruble w kieszeni.
– O!… że też my zawsze kogoś musimy posądzać albo o zdradę kraju, albo o złodziejstwo! Nieładnie!… – oburzał się półgłos.
– Coś go pan mocno bronisz?… – spytał bas posuwając krzesłem.
– Bronię, bom trochę o nim słyszał – odpowiedział półgłos. – Furmani u mnie niejaki Wysocki, który umierał z głodu, nim Wokulski postawił go na nogi…
– Za pieniądze z dostaw z Bułgarii!… Dobroczyńca!…
– Inni, panie, zbogacili się na funduszach narodowych328 i – nic. Ehe! he!…
– W każdym razie ciemna to figura – zakonkludował dychawiczny. – Rzuca się w prawo i w lewo, sklepu nie pilnuje, perkaliki sprowadza, szlachtę jakby chciał naciągnąć…
Ponieważ chłopiec sklepowy w tej chwili przyniósł im nowe butelki, więc wymknąłem się po cichu. Nie wmieszałem się do tej rozmowy, gdyż znając Stacha od dziecka, mógłbym im powiedzieć tylko dwa wyrazy: „Jesteście podli…”
I to wszystko gadają wówczas, kiedy ja drżę z obawy o jego przyszłość, kiedy wstając i kładąc się spać pytam: „Co on robi? po co robi? i co z tego wyniknie?…” I to wszystko gadają o nim dziś, przy mnie, który wczoraj patrzyłem, jak dróżnik Wysocki upadł mu do nóg dziękując za przeniesienie do Skierniewic i udzielenie zapomogi…
Prosty człowiek, a jaki uczciwy! Przywiózł ze sobą dziesięcioletniego syna i wskazując na Wokulskiego mówił:
– Przypatrzże się, Pietrek, panu, bo to nasz największy dobrodziej… Jakby kiedy zechciał, żebyś sobie uciął rękę dla niego, utnij, a jeszcze mu się nie wywdzięczysz…
Albo ta dziewczyna, która pisała do niego od magdalenek: „Przypomniałam sobie jedną modlitwę z dziecinnych czasów, ażeby modlić się za pana…”.
Oto ludzie prości, oto dziewczyny występne; czyliż oni i one nie mają więcej szlachetnych uczuć aniżeli my, surdutowcy329, po całym mieście chwalący się cnotami, w które zresztą żaden z nas nie wierzy. Ma Staś rację, że zajął się losem tych biedaków, chociaż… mógłby się nimi zajmować w sposób trochę spokojniejszy…
Ach! bo trwożą mnie jego nowe znajomości…
Pamiętam, w początkach maja wchodzi do sklepu jakiś bardzo niewyraźny jegomość (rude faworyty, oczy paskudne) i położywszy na kantorku swój bilet wizytowy, mówi dosyć połamanym językiem:
– Proszę powiedzieć pan Wokulski, ja będę dziś siódma…
I tyle. Spojrzałem na bilet, czytam: „Wiliam Colins, nauczyciel języka angielskiego…” Cóż to za farsa?… Przecie chyba Wokulski nie będzie uczył się po angielsku?…
Wszystko jednak zrozumiałem330, gdy na drugi dzień przyszły telegramy o… zamachu Hödla…
Albo inna znajomość, jakaś pani Meliton, która zaszczyca nas wizytami od chwili powrotu Stasia z Bułgarii. Chuda baba, mała, trajkocze jak młyn, a czujesz, że mówi tylko to, co chce powiedzieć. Wpada raz, w końcu maja:
– Jest pan Wokulski? Pewno nie ma, spodziewam się… Wszak mówię z panem Rzeckim? Zaraz to zgadłam… Co za piękna neseserka!… Drzewo oliwkowe, znam się na tym. Niech pan powie panu Wokulskiemu, ażeby mi to przysłał, on wie mój adres, i – ażeby jutro, około pierwszej, był w Łazienkach…
– W których, przepraszam? – spytałem, oburzony jej zuchwalstwem.
– Jesteś pan błazen… W królewskich! – odpowiada mi ta dama.
No i cóż!… Wokulski posłał jej neseserkę i pojechał do Łazienek. Wróciwszy zaś stamtąd, powiedział mi, że… w Berlinie zbierze się kongres331 dla zakończenia wojny wschodniej… I kongres jest!…
Taż sama jejmość wpada drugi raz, zdaje mi się, pierwszego czerwca.
– Ach! – woła – cóż to za piękny wazon!… Z pewnością francuska majolika, znam się na tym… Powiedz pan panu Wokulskiemu, ażeby mi go przysłał i… (tu dodała szeptem) i… powiedz mu pan jeszcze, że pojutrze około pierwszej…
Gdy wyszła, rzekłem do Lisieckiego:
– Załóż się pan, że pojutrze będziemy mieli ważną polityczną wiadomość.
– Niby trzeciego czerwca?… – odparł śmiejąc się.
Proszę sobie jednak wyobrazić nasze miny, kiedy przyszedł telegram donoszący… o zamachu Nobilinga332 w Berlinie!… Ja myślałem, że padnę trupem, Lisiecki od tej pory zaprzestał już nieprzyzwoitych żartów na mój rachunek i co gorsze, zawsze wypytuje mnie o wiadomości polityczne…
Zaprawdę! strasznym nieszczęściem jest wielka reputacja. Ja bowiem od chwili, kiedy Lisiecki zwraca się do mnie jako do „poinformowanego”, straciłem sen i resztę apetytu… Cóż dopiero musi się dziać z moim biednym Stachem, który utrzymuje ciągłe stosunki z tym panem Colinsem i z tą panią Melitonową…
Boże miłosierny, czuwaj nad nami!…
Już kiedym się tak rozgadał (dalibóg, robię się plotkarzem), więc muszę dodać, że i w naszym sklepie panuje jakiś niezdrowy ferment. Oprócz mnie jest siedmiu subiektów (czy kiedy
328
329
330
331
332