Ktoś tu kłamie. Jenny Blackhurst

Читать онлайн.
Название Ktoś tu kłamie
Автор произведения Jenny Blackhurst
Жанр Крутой детектив
Серия
Издательство Крутой детектив
Год выпуска 0
isbn 978-83-8215-061-2



Скачать книгу

znam jego mamę, Janet, prawda? Tristan jeździ żółtym samochodem?

      – Tak, zgadza się.

      – Cóż, nie znam Tristana, ale jego mama jest przemiła.

      Nastąpiła niezręczna pauza. Felicity próbowała rozgryźć, dokąd zmierza ta rozmowa. Czy chłopak chce się z nią umówić? To byłoby krępujące.

      – Cóż, pewnie się pani śpieszy. Miłego dnia.

      Odetchnęła z ulgą, a kiedy wyszła, wyrzuciła muffinkę do kosza na śmieci.

      2

      Piknik rodzinny był tradycją w szkole podstawowej Severndale. Urządzano go od tak dawna, że gdyby Erica co roku nie przypominała, że to ona wpadła na taki pomysł, mogliby zupełnie o tym zapomnieć. Zawsze miała nadzieję, że jeśli spotka ją coś tragicznego, to inni będą kontynuować zapoczątkowaną przez nią tradycję – ku jej pamięci, oczywiście – i o dziwo, Karla Kaplan poruszyła tę kwestię na pierwszym po śmierci Eriki zebraniu komitetu rodzicielskiego.

      – Sądzę, że powinniśmy złożyć hołd Erice – oznajmiła, co przyjęto z wielkim pomrukiem aprobaty.

      Zdumiewające, jak wspaniałomyślnymi czyni was poczucie winy.

      Podstawówka Severndale zapewniała przyzwoite wykształcenie bez ponoszenia kosztów wiążących się z edukacją prywatną. Ludzie sądzili, że mieszkańców Severn Oaks – zamkniętego osiedla w obrębie gminy Severndale – stać na prywatne szkoły i że uprawiają „turystykę ubóstwa” z powodów politycznych, ale w rzeczywistości jedynymi osobami, które mogłyby od ręki wyłożyć dwadzieścia pięć tysięcy, byli Karla i Marcus, tyle że ich dzieciom nie była pisana nauka w prywatnej szkole, nie z „piętnem” sławy, jaką Kaplanowie zdobyli, promując racjonalne podejście do życia. Właśnie dlatego Karla – będąca odpowiedzią hrabstwa Cheshire na Marthę Stewart – mówiła każdemu, kto tylko chciał słuchać, że dwa razy odrzuciła zaproszenie do programu Prawdziwe panie domu Cheshire; drugim powodem było to, że ludzie mogliby się dowiedzieć, że co wieczór zamawia dania na wynos, a gdy tego nie robi, daje dzieciom tosty z fasolą. Raczej nie Matka Ziemia, można skonkludować.

      Miranda Davenport wjechała białą kią sportage na miejsce oznakowane jako „Tylko dla taksówek i autobusów” i zaciągnęła hamulec ręczny. Właściwie zdawała sobie sprawę, że nie powinna tu zostawiać samochodu, ale przecież zawsze zjawiała się po odjeździe szkolnego autobusu, więc nie widziała w tym nic złego. Zresztą w wakacje nie powinno być żadnych autobusów, co tym bardziej ją usprawiedliwiało. Wydzielone miejsca parkingowe wzdłuż ulicy zawsze były zajęte, a gdyby zaparkowała pod świetlicą, czułaby się zobowiązana do rozmowy z którąś z mam. Fuj! Nikt naprawdę nie miał nic przeciwko temu, że się tu zatrzymuje – a w każdym razie nikt nie zwrócił jej nigdy uwagi, że ma tego nie robić.

      – Stań tutaj – przykazała starszemu dziecku, Loganowi, ustawiając go tak, żeby zasłaniał bagażnik samochodu przed oczami przechodniów. – Zaczekaj chwileczkę, Charity, to się lepi… Nie, czekaj, powiedziałam! Zamknij drzwi!

      Kręcąc głową i szepcząc „Na litość boską”, rozdarła foliowe opakowanie i zaczęła ostrożnie przekładać babeczki Luxury Belgian Chocolate z okrągłej plastikowej tacy do dużego pojemnika Tupperware z wielkimi literami: MIRANDA DAVENPORT, wypisanymi czarnym markerem na boku.

      – Lepiej wyglądają w tym czarnym pudełku – powiedział Logan, zerkając przez ramię. – Zupełnie jakbyś sama je zrobiła.

      Miranda się uśmiechnęła.

      – Wypatruj tej wścibskiej krowy Mary-Beth King.

      Po bezpiecznym przełożeniu babeczek wyjęła pojemnik z bagażnika i niemal się zderzyła z Felicity Goldman, która niosła pudełko pełne apetycznych ciastek. Miranda obrzuciła je znaczącym spojrzeniem.

      – Wyglądają bardzo ładnie, Felicity. Nic nie przebije domowych wypieków, co? – Obdarzyła ją konspiracyjnym uśmiechem, którego Felicity nie odwzajemniła. – Gdzie są dziewczynki?

      – Zaraz skoczę po nie do Sówek – odparła Felicity. – Pracowałam przez całe przedpołudnie.

      – Au… – Miranda wykrzywiła usta w uśmiechu, który miał wyrażać współczucie. – Biedactwa. Moje dzieciaki wściekłyby się, gdybym w wakacje kazała im chodzić do szkoły.

      – Słuchaj, trochę się śpieszę – powiedziała Felicity, omijając Mirandę i zostawiając ją za sobą.

      Ta pokręciła głową. Niektórzy lubią okazywać wrogość. Naprawdę, nie rozumiała niektórych matek z tej szkoły, zachowujących się tak, jakby były lepsze od wszystkich innych.

      – Miranda! Jesteś. Liczyłam, że cię tu złapię.

      Steph, szkolna sekretarka, miała zwyczaj wyrastać jak spod ziemi – była wyjątkowo dobra w stosowaniu tej sztuczki, gdy chodziło o zbieranie składek.

      – Daj, potrzymam, a ty pomóż Charity wysiąść. – Wzięła pojemnik z babeczkami i głęboko wciągnęła przez nos powietrze, choć Miranda nie miała pojęcia dlaczego, ponieważ sama czuła tylko plastik. – Wyglądają wspaniale – powiedziała, rozciągając pyzate policzki w promiennym uśmiechu.

      – Czego to chciałaś, Steph? – Lepiej mieć to od razu z głowy.

      Uśmiech Steph przygasł.

      – Zastanawiałam się, czy w tym roku startujesz na przewodniczącą rady rodziców. W zeszłym roku doskonale sobie radziłaś, zastępując Ericę, i…

      I nikt inny nie chce się tym zająć, pomyślała Miranda. Nie teraz, gdy Erica nie żyje.

      – Oczywiście! Możesz na mnie liczyć – zapewniła z uśmiechem przyklejonym do twarzy.

      Natychmiast pożałowała tych słów. Skazała się na dwa miesiące prowadzenia kampanii przeciwko jakimś biedakom wrobionym przez Steph, żeby nie wyglądało na to, że Miranda jest faworytką. Nie była pewna, czy powinna zawracać sobie tym głowę. Jednak w głębi duszy rozpaczliwie pragnęła być wszystkim dla wszystkich: przewodniczącą komitetu rodzicielskiego, przedstawicielką rodziców w radzie szkolnej, członkinią rady parafialnej. Do licha, próbowała nawet założyć straż sąsiedzką, ale nikogo w Severn Oaks nie zainteresował ten pomysł. No właśnie, będzie musiała znaleźć czas na rozmowę z nimi wszystkimi o przywróceniu monitoringu – poruszyła tę sprawę już co najmniej pół roku temu. Może wynajmie Felicity, żeby pokierowała jej kampanią – przecież Felicity zajmowała się PR-em, no i takie rozwiązanie dałoby Mirandzie czas na wszystkie inne obowiązki, które bierze na swoje barki. Nagle przypomniała sobie, że przed kilkoma miesiącami Felicity potraktowała ją z góry. Po krótkim namyśle Miranda doszła do wniosku, że zamiast niej zaangażuje którąś z jej rywalek.

      Przy stoisku z ciastkami Felicity przekazała swoje średniej wielkości pudełko Cynthii, stojącej po drugiej stronie lady, i teraz uprzejmie z nią gawędziła. Miranda podeszła do nich pewnym siebie krokiem, kołysząc biodrami i targając gigantyczny pojemnik.

      – Miałaś dobry pomysł, Felicity – zauważyła, patrząc na pudełko, które wciąż trzymała Cynthia. – Szkoda, że też nie pomyślałam, by kupić. To znacznie łatwiejsze niż pieczenie w domu. Wyglądają cudownie!

      Felicity otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale Miranda, po zadaniu morderczego ciosu, już postawiła swój pojemnik na stole i odeszła. Charity biegła przed nią w podskokach, a Logan ciągnął się za nimi obiema ze zmieszaną miną.

      3

      –