Ktoś tu kłamie. Jenny Blackhurst

Читать онлайн.
Название Ktoś tu kłamie
Автор произведения Jenny Blackhurst
Жанр Крутой детектив
Серия
Издательство Крутой детектив
Год выпуска 0
isbn 978-83-8215-061-2



Скачать книгу

razem właśnie taka jest prawda. A on nie przemienia się w Barrowa. Na pewno nie.

      15

      Peter zrobił głęboki wdech i zanim otworzył drzwi, wytarł dłonie o szare spodnie od garnituru. Od chwili, gdy zobaczył policję przejeżdżającą przez bramę, wiedział, że jadą do niego. Że zaraz może być po wszystkim. Ludzie już plotkowali, ale niech sobie plotkują. Nie była to jakaś obrzydliwa historyjka, którą można by opowiadać przy drinku – to było jego życie. Dzisiaj pod każdym względem wyglądał na swoje czterdzieści osiem lat, z kilkudniowym zarostem na zwykle ogolonych policzkach, z podkrążonymi jasnoniebieskimi oczami. Wiedział, że jest atrakcyjny, i zwykle był dumny ze swojej powierzchowności, z regularnych rysów i z rezultatów ćwiczenia pod okiem profesjonalnego trenera trzy razy w tygodniu. W tej chwili prezentował się fatalnie i po raz pierwszy w życiu było mu to najzupełniej obojętne.

      – Znaleźliście ją – powiedział, nie czekając, aż któryś z policjantów się odezwie.

      Wymienili spojrzenia, które miał analizować co najmniej przez godzinę po ich odejściu.

      Młodszy mężczyzna odchrząknął. Wydawał się niemal równie zdenerwowany jak Peter.

      – Nie, panie King, niestety, i jest mi naprawdę przykro, że muszę pana zmartwić. Możemy wejść?

      Nie miał chyba nawet trzydziestki, co sprawiło, że Peter natychmiast się rozluźnił. Gdyby myśleli, że jest żonobójcą, na pewno nie przysłaliby kogoś, komu mama wciąż prasuje spodnie. Policjant wyglądał sympatycznie, chociaż z krótkimi rudymi włosami, chmarą piegów na nosie i różowymi policzkami bardziej przypominał zbierającego datki skauta niż stróża prawa. Jego kolega, starszy, o twardszych rysach, stał z rękami w kieszeniach, a jego twarz wyraźnie mówiła, że ma gdzieś to, czy Peter zaprosi ich do środka, czy nie.

      – Tak, przepraszam, oczywiście. – Peter cofnął się od drzwi, gestem wskazując, by poszli za nim. – Tutaj możemy porozmawiać. Dzieci są na górze, pewnie oboje ze słuchawkami na uszach. Nic im nie powiedziałem… nie wiem, co powiedzieć.

      Zaprowadził ich do pokoju, który jego żona przeznaczyła na przyjmowanie gości, i szybko się rozejrzał, by sprawdzić, czy nie ma tam czegoś, czego nie powinni zobaczyć funkcjonariusze policji. Jeszcze raz wytarł dłonie o spodnie i wskazał kanapę.

      – Proszę spocząć. Coś do picia?

      – Nie, dziękujemy.

      Młodszy policjant usiadł, jego partner nie.

      – Detektyw posterunkowy Allan z wydziału kryminalnego – przedstawił się młodszy – a to jest detektyw sierżant Harvey. Będzie koordynować naszą rozmowę.

      Co do Harveya, pierwszą rzeczą, na jaką Peter zwrócił uwagę, był jego wzrost. To znaczy niski wzrost. Miał niewiele ponad metr sześćdziesiąt i wyraźnie spędzał mnóstwo czasu na siłowni, jakby próbował nadrobić braki w wysokości. Koszula prężyła się na jego torsie i ramionach, ale w pasie wisiała luźno – może zarabiał za mało, żeby sobie pozwolić na krawca. Miał krótko ścięte jasne włosy, a gdy podszedł, żeby wymienić uścisk dłoni, Peter poczuł zapach miętowej gumy do żucia i drogiej wody po goleniu. A jednak pensja nie była aż taka licha. Może po prostu chciał, żeby ludzie zwracali uwagę na jego muskulaturę, gdy patrzyli na niego z góry. Coś w jego twarzy…

      – Czy my się znamy? – Peter wbił w niego wzrok.

      Starszy policjant wyglądał trochę znajomo, a widywanie policji nie było codziennością w Severn Oaks. Ostatnim razem….

      – Czy to pan przyjechał po upadku Eriki? Harvey, tak, pamiętam pana.

      Policjant skłonił głowę.

      – Ma pan dobrą pamięć.

      – Niezupełnie. Po prostu nieczęsto widujemy tutaj policję. Zwykle jest tu bardzo spokojnie. Na ogół ludzie nawzajem się pilnują. Był pan wtedy dopiero praktykantem? Świetna kariera w niespełna rok.

      Detektyw sierżant się zarumienił. Czuły punkt? Peter nie rozumiał, dlaczego awans miałby być przyczyną skrępowania. Sam wyznawał zasadę, że zawsze należy równać w górę, a nie rywalizować o ostatnie miejsce i tak dalej. Harvey chyba się z tym nie zgadzał, bo szybko zmienił temat.

      – Widzę, że już nie ma tutaj monitoringu?

      Peter pokręcił głową. Starał się zrobić zasmuconą minę, by pokazać, jak żałuje, że kamery nie śledzą ich każdego ruchu.

      – Był, deweloperzy zapłacili za pięć lat w ramach umowy, chociaż oczywiście wliczyli koszty w cenę domu. Później Erica się tym zajęła i wszyscy jej płaciliśmy. Po jej śmierci nikt o to nie zadbał i tak się skończyło. Moja żona zamierzała…

      – Mówi pan o Erice Spencer?

      Posterunkowy spojrzał na partnera, a ten wolno pokiwał głową, ale nie rozwinął tematu.

      – Może przejdziemy do rzeczy – rzucił z naciskiem.

      Młodszy policjant poczerwieniał i wyjął notes.

      – Jasne. Panie King…

      – Peter, proszę.

      – W porządku, Peter. Zgłosił pan zaginięcie żony. Na początek: czy coś się zmieniło od czasu zgłoszenia? Czy pani King nawiązała jakiś kontakt?

      – Nie. – Peter pokręcił głową. Przynajmniej tyle było prawdą. – Nie dała znaku życia.

      – Dobrze. – Allan sporządził notatkę. – Może się wydawać, że zadaję pytania, na które już pan udzielił odpowiedzi w zgłoszeniu, ale po prostu chcę mieć pewność, że mamy pełny obraz sytuacji.

      Bardziej zobaczyć, czy moja wersja się nie zmienia, pomyślał Peter, ale się nie przejmował. Wracał do tej historii z milion razy i myślał o niewielu innych rzeczach.

      – Oczywiście. Powiem wszystko, co wiem – odrzekł.

      Nie miał pojęcia, co zrobić czy powiedzieć, jaki jest właściwy sposób postępowania ani jak powinien zachowywać się ktoś, komu zaginęła żona. Czy będzie podejrzany? Czy nie tak się dzieje w telewizji? Policjanci niby starają się pomóc, ale czy w rzeczywistości nie próbują doprowadzić do tego, żeby człowiek sam się obciążył? Czy można wyglądać zbyt niewinnie?

      – Musimy ustalić, czy sprawa Mary-Beth nie zalicza się do tak zwanej grupy wysokiego ryzyka.

      – Wysokiego ryzyka? – powtórzył Peter. – Czy nie odnosi się to do każdej zaginionej osoby?

      – Niekoniecznie – odparł Harvey za młodszego mężczyznę. – Jest wiele powodów, dla których ktoś, zwłaszcza osoba dorosła, odchodzi, nie mówiąc nikomu ani słowa, i nie zawsze oznacza to, że coś jej zagraża. Musi pan nam podać wszelkie, nawet najdrobniejsze, informacje, żebyśmy na ich podstawie mogli zdecydować o sposobie prowadzenia śledztwa.

      – Będzie śledztwo? – Peter znów wytarł spocone dłonie o spodnie, mając nadzieję, że policjanci tego nie zauważyli.

      Allan skinął głową.

      – Zawsze przeprowadza się wstępne dochodzenie. Po prostu musimy wiedzieć, z czym mamy do czynienia.

      Peter opuścił rękę. Gdy przymknął oczy i przycisnął palce do powiek, pokój przez sekundę pływał mu przed oczami.

      – Kiedy po raz ostatni widział pan żonę? – zapytał posterunkowy Allan.

      – W poniedziałek rano. Około ósmej.

      Allan zanotował.

      –