Dlaczego zabija. Блейк Пирс

Читать онлайн.
Название Dlaczego zabija
Автор произведения Блейк Пирс
Жанр Зарубежные детективы
Серия
Издательство Зарубежные детективы
Год выпуска 0
isbn 9781094304199



Скачать книгу

wszelkich płynów, wypełnił tak, aby nie zgniła i zaszył. Świeże ubrania. Manicure. Do tego uważny. Na razie żadnych śladów. Dopiero w laboratorium będę mogła stwierdzić, czy mamy coś więcej. Znalazłam tylko dwie rany. Widzisz jej usta? Przypinając mięśnie szpilkami od wewnątrz lub używając żelu można osiągnąć efekt, aby zwłoki trzymały taki uśmiech. Ta rana kłuta – wskazała na kącik ust - wskazuje, że to był chyba zastrzyk. A tutaj jest jeszcze jedna – zaznaczyła coś na szyi. – Po zabarwieniu można sądzić, że wykonano ją wcześniej, może podczas porwania. Ciało jest martwe od około czterdziestu ośmiu godzin. Znalazłam kilka interesujących włosów.

      - A jak długo ona jest tutaj?

      - Rowerzyści znaleźli ją o szóstej – powiedział Ramirez. - Każdej nocy patrol robi obchód parku około północy i o trzeciej nad ranem. Niczego nie zauważyli.

      Avery nie mogła oderwać wzroku od martwych oczu dziewczyny. Sprawiały wrażenie, jakby wpatrywały się w coś w oddali, blisko linii brzegowej, po tej stronie rzeki. Ostrożnie przeszła na tył ławki i spróbowała spojrzeć w tę samą stronę. Nieco niżej, przy rzece, stało kilka niskich, ceglanych budynków. Jeden krótki z białą kopułą wieńczącą dach.

      - Co to za budynek? – spytała. – Ten wielki z kopułą?

      Ramirez zmrużył oczy.

      - Chyba kino Omni?

      - Czy można się dowiedzieć, co grają?

      - Dlaczego?

      - Nie wiem, Przeczucie.

      Avery wstała.

      - Wiemy kim ona jest?

      - Tak - odpowiedział Ramirez i zerknął w notatki. – Nazywa się chyba Cindy Jenkins. Ostatni rok Harvardu. Należała do stowarzyszenia studentek Kappa Kappa Gamma. Zaginęła dwa dni temu. Wczoraj wieczorem policja z kampusu i gliny z Cambridge opublikowały jej zdjęcie. Connelly kazał swoim ludziom przejrzeć zdjęcia. Jej pasowało. Czekamy jeszcze na potwierdzenie. Zadzwonię do rodziny.

      - A co z monitoringiem?

      - Zajmują się tym Jones i Thompson. Znasz ich, prawda? Świetni detektywi. Przypisano ich do nas na dzisiaj. Potem działamy już sami, chyba, że okaże się, że potrzebujemy dodatkowego wsparcia. Nie ma kamer przy wejściu do parku, ale jest kilka na autostradzie i po drugiej stronie ulicy. Dziś po południu powinniśmy już coś wiedzieć.

      - Jacyś świadkowie?

      - Jak dotąd - brak. Rowerzyści są czyści. Rozejrzę się.

      Avery zlustrowała najbliższą okolicę. Żółta taśma okalała sporą część parku. Ani w pobliżu rzeki, ani na ścieżce rowerowej czy trawie nie było niczego nietypowego. Spróbowała stworzyć w głowie obraz wydarzeń. Przejechał główną ulicę samochodem, zaparkował w pobliżu wody, aby łatwiej dotrzeć do ławki. W jaki sposób przeniósł ciało do ławki nie wzbudzając podejrzeń?

      Zastanowiła się. Ludzie mogli go obserwować. Musiał się do tego przygotować? Może tak to upozorował, aby wyglądało, że ona żyje? Avery odwróciła się znów w kierunku zwłok. Z pewnością istniała taka możliwość. Dziewczyna, nawet po śmierci, była piękna, niemal eteryczna. Wyraźnie poświęcił mnóstwo czasu i skrupulatnie planował, aby doprowadzić jej wygląd do perfekcji. Uświadomiła sobie, że nie zabił jej gang, ani wzgardzony kochanek. Tutaj było inaczej. Avery widziała wcześniej takie przypadki.

      Nagle przyszło jej do głowy czy O’Malley nie miał racji. Może ona nie była jeszcze gotowa.

      - Mogę pożyczyć twój wóz? - spytała.

      Ramirez podniósł jedną brew.

      - A miejsce zbrodni?

      Odpowiedziała pewnym siebie wzruszeniem ramion.

      - Jesteś już duży. Radź sobie.

      - A ty gdzie się wybierasz?

      - Na Harvard.

      ROZDZIAŁ CZWARTY

      Siedział w biurowym boksie – dominujący, zwycięski i najsilniejszy ze wszystkich istot ziemskich. Przed nim stał otwarty ekran komputera. Z głębokim wdechem zamknął oczy i wspominał.

      Przywołał obraz przepastnej piwnicy swojego domu, przypominającej bardziej szkółkę roślin ogrodowych. W pomieszczeniu głównym ustawił w szeregu kilka odmian maków: czerwone, żółte i białe. Inne psychodeliczne okazy, przypominające istoty z zaświatów, systematycznie gromadzone od niepamiętnych lat, królowały w długich skrzynkach. Wśród nich przypominające pozaziemskie istoty chwasty i intrygujące kwiatostany. Przez swój niepozorny wygląd wiele z nich nie zwróciłoby niczyjej uwagi w swoim naturalnym otoczeniu, gdyby nie ich działanie. Dzięki sterowanemu systemowi podlewania, miernikowi temperatury oraz światłu LED bujnie się rozrastały.

      Długi łącznik z drewnianych bali prowadził do innych pomieszczeń. Na ścianach wisiały zdjęcia. Większość z nich przedstawiało zwierzęta w różnym stadium śmierci, a następnie „odrodzenia” po ich wypchaniu i ustawieniu; bury kot na tylnych łapach podczas zabawy włóczką, leżący na plecach biały pies w czarne cętki, oczekujący, aż ktoś podrapie go po brzuchu.

      A następnie drzwi. Wyobraził sobie, że drzwi po lewej są otwarte. Tam, ujrzał to ponownie, jej nagie ciało rozciągnięte na srebrnym stole. Silne, fluorescencyjne światło rozjaśniało przestrzeń. W szklanej szafce znajdowały się liczne słoiki z kolorowymi cieczami.

      Poczuł dotyk jej skóry, gdy przesunął palcami po zewnętrznej części uda. W myślach wykonał raz jeszcze każdą, delikatną czynność: usunięcie z jej organizmu płynów, balsamowanie, oczyszczanie i wypychanie. W trakcie ponownych narodzin robił zdjęcia, które później zawisną na ścianach przeznaczonych na ludzkie trofea. Niektóre fotografie już tam były.

      Przepłynęła przez niego potężna, surrealistyczna energia.

      Unikał istot ludzkich przez całe lata. Wzbudzały w nim strach, były bardziej bezwzględne i niepowstrzymane od zwierząt. A zwierzęta kochał. Stwierdził, że człowiek jest lepszą ofiarą dla Wszechducha. Po śmierci dziewczyny ujrzał otwierające się niebo oraz mglisty cień Wielkiego Stwórcy, który obdarzył go spojrzeniem i rzekł: Więcej.

      Z zamyślenia wyrwało go ostre warknięcie.

      - Znów gdzieś odpływasz? - gdzieś nad głową usłyszał pomruk niezadowolenia, a na twarzy mówiącego malował się gniew. Z oblicza i postury przypominał byłego zawodnika futbolu amerykańskiego. Jego jaskrawy niebieski strój mógł jedynie potęgować takie skojarzenie.

      Pokornie spuścił głowę. Lekko zgarbił ramiona i znów stał się niepozornym, drobnym urzędniczyną.

      - Przepraszam pana, panie Peet.

      - Mam dosyć tych twoich przeprosin. Dawaj mi liczby.

      W duchu zabójca uśmiechnął się niczym zadowolony z siebie gigant. W pracy gra podniecała go podobnie jak w życiu prywatnym. Nikt nie wiedział, jak szczególną był osobą, oddaną i nieodzowną dla zachowania delikatnej równowagi we wszechświecie. W królestwie Nadświata żaden z nich nie zdobyłby honorowego miejsca. Te ich codzienne, prozaiczne, przyziemne zajęcia: ubieranie, spotkania, przemieszczanie kasy z jednego miejsca na drugie – były bez znaczenia. Miały znaczenie tylko dla niego, ponieważ łączyły go ze światem zewnętrznym i pozwalały mu na wykonywanie pracy, do której powołał go sam Pan.

      Szef pomarudził i oddalił się w swoim kierunku.

      Z zamkniętymi oczami zabójca wyobraził sobie swojego Nadpana: mglistą, ciemną postać, która szeptała do niego nocą i kierowała jego myślami.

      Na