Mag bitewny. Księga 1. Peter A. Flannery

Читать онлайн.
Название Mag bitewny. Księga 1
Автор произведения Peter A. Flannery
Жанр Детективная фантастика
Серия
Издательство Детективная фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788379645329



Скачать книгу

utkwił wzrok w śniadaniu. Bez względu na to, ile zrobił dla przyjaciela, gdy byli dziećmi, w następnych latach Malaki odwzajemnił mu się po tysiąckroć. Czasem Falko wątpił, czy w ogóle dożyłby do chwili obecnej, gdyby nie imponujące rozmiary przyjaciela. Tak jest, szale tej przyjaźni były mocno przechylone na korzyść Malakiego. Lecz oto nadszedł dzień prób, a Falko postanowił, że zrobi wszystko, by je wyrównać.

      3

       Próby

      

      Pawilon znajdował się na południowym skraju pola turniejowego, gdzie z podwyższonej platformy rozciągał się najlepszy widok na mające się wkrótce rozpocząć walki. Białe płótno oślepiało odbitym światłem porannego słońca, a wysoko w górze powiewał na chłodnym jesiennym wietrze smoczy proporzec Caer Dour. Dzień prób miał być dniem świątecznym, lecz radość tłumił strach, każdy wiedział bowiem, że do miasteczka zbliża się ferocka armia.

      Wyglądający z pawilonu Falko powiódł wzrokiem po tłumie zgromadzonym na obrzeżach pola. Rzucił mu się w oczy brak mężczyzn w przedziale wiekowym, który znamionował największą wartość bojową. Szranki mogli podziwiać tylko ci obywatele, których członkowie rodzin brali udział w próbach. Armia została już zmobilizowana i większość mieszkańców płci męskiej obozowała teraz w głębi doliny, gotowa ruszyć do boju z Opętanymi, nim ci zanadto zbliżą się do miasta. Droga, którą obrał wróg, wiodła tylko w jednym kierunku. Jeśli nie liczyć odbiegających od szlaku pasterskich ścieżek, nie było którędy zawrócić, Opętani ciągnęli więc prosto na Caer Dour.

      Uchodźcy z wiosek i gospodarstw w głębi kotliny zaczęli już napływać do miasteczka w obawie przed zbliżającym się wielkimi krokami niebezpieczeństwem. Ich przybycie uświadomiło niektórym realność zagrożenia, lecz Valencjanie byli narodem wojowników. Licząc na wsparcie ościennych regionów, Caer Dour mogło w mgnieniu oka wystawić armię w sile dwóch tysięcy żołnierzy, nawet jeśli niewielu z nich miało jakieś doświadczenie w walce z Opętanymi, nie wspominając już o dowodzącym nimi demonie.

      Nie, mieszkańcy Caer Dour nie zdradzali się ze swoimi obawami, lecz powrót Dariusa wzbudził w nich niemal namacalną ulgę. Ich mag bitewny zjawił się w samą porę, by uratować ich przed diabelskimi szponami, mogli więc oddać się uciechom prób, zanim ostatni z wojowników ruszy do bitwy.

      Wróciwszy myślami do dręczących Symeona koszmarów, Falko sam odetchnął z ulgą. Uporczywość tych snów budziła w nim ostatnio coraz większe przerażenie, choć nie był pewien, czy to przez jego własną wybujałą wyobraźnię, czy może w związku z niepokojącą bliskością Opętanych. W każdym razie był pewien, że kamień spadnie mu z serca, gdy już Darius powali demona. Postanowił więc skupić się na teraźniejszości. Próby rozpoczną się lada moment.

      Pole turniejowe rozścielało się na płaskowyżu, gdzie skalisty krajobraz ustępował miejsca równinie zasypanej bladym żwirem. Góry północnej Valencji rozrastały się z tego punktu we wszystkich kierunkach, lecz jeden szczyt wzbijał się ponad poszarpany krajobraz.

      Czarna Góra – Mont Noir.

      Górujący nad miasteczkiem masyw ciemnej skały był niczym milczący strażnik trzymający pieczę nad Caer Dour. To tam stały tajemne wieże magów i to właśnie tam magowie bitewni próbowali w przeszłości przywoływać smoki. A dziś w nocy, gdy wszyscy będą jeść i pić, ponownie przeżywając wydarzenia turnieju, Falko wespnie się na jej szczyt, by ujrzeć przywołanie na własne oczy. Szansa na to, by przyjrzeć się smokowi z bliska, może się już nigdy nie nadarzyć, postanowił więc wykorzystać ją za wszelką cenę. Wspinaczka na Mont Noir nie należała jednak do łatwych, zwłaszcza jeśli wspinał się ktoś taki jak Falko.

      Musi wyruszyć wcześnie.

      I musi to zrobić niepostrzeżenie.

      – Pssst!

      Wyrwany z zamyślenia chłopak prawie upuścił tacę z serowym pieczywem. Cofnął się od stołów i przeszedł na prawą stronę pawilonu, zakrytą płóciennymi płachtami.

      – Podajesz ten chleb czy muchy karmisz?

      Ramię Malakiego prześlizgnęło się przez szczelinę między nimi i zręcznie porwało z tacy opasłą kromkę.

      – Nie zwymiotujesz z nerwów? – spytał Falko.

      – Bzdura, jestem spokojny jak tafla jeziora – odparł Malaki z pełnymi ustami.

      Chudzielec uniósł brew z powątpiewaniem. Kowal zawsze zajadał zdenerwowanie.

      – No dobra, może trochę się denerwuję – przyznał. – Ten cholerny Jareg. Rozsiewa wokoło uśmiechy, bryluje dobrymi manierami.

      Falko rzucił mu podejrzliwe spojrzenie.

      – No właśnie – pochwycił myśl przyjaciela Malaki. – Każdy, kto go zna, zacząłby się denerwować. Skurczybyk coś knuje.

      – Może, ale ty poradzisz sobie z Jaregiem.

      – Wiem, wiem. Ale co jak co, dobry jest. Zawsze trzeba liczyć się z możliwością, że będzie miał szczęście i akurat trafi, gdzie trzeba. Po prostu nie chcę wyjść na głupka.

      – Nie wyjdziesz, spokojna głowa.

      Malaki błysnął uśmiechem i wskazał głową tłum szykownie ubranych gości, szczelnie wypełniający pawilon.

      – A tobie jak idzie?

      – Dobrze – skłamał Falko.

      Bellius był tak wredny, jak się spodziewali. Wykorzystał nawet obecność Falka, by zmieszać z błotem Symeona. Chłopak doskonale zdawał sobie sprawę, że nawet innym służącym jest nie w smak jego obecność. Falko wykonywał polecenia wolniej i z trudem dźwigał zapełnione jedzeniem tace, ale nie skarżył się na swój los. Jeśli tą drogą znajdzie się w dogodnym miejscu o dogodnym czasie – zniesie wszystko.

      – Podałeś mu już coś? Odzywał się do ciebie?

      Falko pokręcił głową, podążając wzrokiem za spojrzeniem Malakiego. Pośród tłumu dostrzegli postać emisariusza.

      Nazywał się sir William Chevalier i bardziej niż na dworskiego ambasadora wyglądał na zaprawionego w bojach weterana. Był wysokim mężczyzną, szerokim w barach i o ogorzałej skórze pokreślonej bliznami. Jego długie włosy przeplecione były pasmami siwizny, żuchwę pokrywał cień zarostu, a choć jego twarzy nie dało się nazwać przystojną, to swobodne usposobienie i ciepły uśmiech nadawały topornym rysom swoisty urok i czar. Uśmiechał się teraz, tocząc rozmowę z grupą szlachciców.

      – Przyszedł wcześniej do kuźni – powiedział Malaki.

      – Nie! – zdumiał się Falko.

      – A właśnie że tak. Dał zlecenie ojcu. Zostawił pewien przedmiot do odlania.

      – Co to za przedmiot?

      – Myślę, że klamra pasa. Coś podobnego do wisiorka, który nosi na szyi. Tata mówi, że to nie moja sprawa, ale natychmiast zabrał się do pracy.

      Falko przypomniał sobie, że rzeczywiście dostrzegł wiszący na szyi emisariusza srebrny wisiorek na skórzanym rzemieniu. Miał kształt małej końskiej głowy. Od czasu do czasu dłoń emisariusza unosiła się, a jego palce dotykały jej, jakby czerpał z niej otuchę. Mężczyzna wciąż się uśmiechał, ale nawet Malaki potrafił dostrzec skazę w tym uśmiechu, jakby coś nie było do końca w porządku.

      –