Mag bitewny. Księga 1. Peter A. Flannery

Читать онлайн.
Название Mag bitewny. Księga 1
Автор произведения Peter A. Flannery
Жанр Детективная фантастика
Серия
Издательство Детективная фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788379645329



Скачать книгу

Symeonie! – rozległ się znajomy głos. – Co się stało?

      Stary mag obrócił się, gdy Julius Merryweather położył mu rękę na ramieniu. Dwaj mężczyźni uścisnęli sobie przedramiona, a rubaszny szlachcic o niezwykle, jak na niego, poważnej twarzy strzelał wokoło nerwowym wzrokiem.

      – Darius zginął – rzekł Symeon.

      – Wielkie nieba! – zapowietrzył się Merryweather. – A co z twoim chłopcem? – szepnął, zauważywszy Falka.

      Symeon zacisnął usta.

      – Smok go poparzył – dodał cicho. – Heçamedes opatrzyła mu rany, ale jego pierś... jego płuca... – Symeon potrząsnął głową.

      Stojący na podwyższeniu Morgan Saker odpowiadał na padające z tłumu pytania.

      – Jak to możliwe?

      – Dlaczego magowie nie byli w stanie powstrzymać smoka?

      – Czy było ich zbyt mało? Czy byli zbyt słabi?

      – Słabi! – warknął Morgan groźnym głosem. – Nie byliśmy słabi! – Miał powiedzieć coś jeszcze, ale do przodu przepchnął się Bellius.

      – Jak śmiecie obwiniać magów?! – oburzył się. – Przecież sprawca tej tragedii leży tutaj przed wami!

      Spojrzenia zwróciły się tam, gdzie skierował je oskarżycielski palec szlachcica. Ludzie cofnęli się od Falka i stojących nad nim przyjaciół.

      – To on sprowadził na nas zgubę! – syknął Bellius. – On! Nieodrodny syn Aquili Dantégo! Ostrzegł smoka przed atakiem Dariusa. Stanął po stronie bestii.

      – To nieprawda – powiedział Meredith Saker, ale ojciec uciszył go spojrzeniem.

      – Niedaleko pada jabłko od jabłoni – wycharczał Bellius i raptem niedowierzanie tłumu ustąpiło miejsca czemuś innemu. Spojrzenia wwiercające się w Falka stały się nieżyczliwe i surowe. W powietrzu cuchnęło złością. Wściekłością skoncentrowaną na jednym człowieku.

      – Ale co z Opętanymi? – ryknął ktoś inny.

      Złość wyparowała, gdy nagle przypomniano mieszczanom o straszliwym zagrożeniu, które nadciągało od strony doliny. Oszałamiająco gładko przenieśli uwagę z powrotem na Belliusa i Morgana Sakera.

      – I co z demonem?

      – Co z Opętanymi?

      – Kto będzie z nimi walczył?

      Bellius uniósł ręce, by stłumić tę nową falę paniki, ale sam wydawał się nerwowy i niepewny.

      – Powinniśmy wysłać posłańca do Caer Laison – podsunął któryś z wysoko urodzonych. – Poprosić o pomoc.

      – Już na to za późno – wypluł Morgan. Nawet wielki mag wydawał się rozstrojony.

      – Ale przecież... Opętani... demon... Co my zrobimy bez Dariusa?

      – Umrzemy bez Dariusa! – krzyknął Meredith Saker.

      Morgan strzelił wzrokiem w syna, ale było już za późno. Meredith powiedział prawdę. Bez Dariusa ich armia nie miała szans na pokonanie Opętanych.

      – Powinniśmy kazać wojsku zawrócić do miasta – rzucił któryś z możnych. – Obsadzić mury u wlotu doliny. Z pewnością uda się ich tam zatrzymać.

      Bellius pokiwał głową.

      – Tak, nie ma potrzeby stawać przeciw nim na polu bitwy. Możemy spróbować zatrzymać ich w dolinie, dopóki nie sprowadzimy pomocy.

      – Nam już nic nie pomoże! – powiedział Morgan pogardliwym głosem. – Nic.

      – Ale wciąż możemy walczyć – zauważył inny szlachcic. – Wspomogą nas magowie.

      – Magowie na nic się nie zdadzą na polu bitwy – warknął Morgan. – Gdyby tak było, po cóż byliby nam magowie bitewni? Tylko oni mogą otoczyć armię tarczą, przez którą nie zdoła się przebić się diabelski strach roztaczany przez demona. A nie mamy już maga bitewnego.

      Podążył wzrokiem do zmaltretowanej postaci w ramionach Malakiego. Czekał, aż Falko otworzy oczy, by zwrócić się do niego.

      – A nie mamy go przez ciebie – dodał, jakby byli jedynymi ludźmi na placu.

      Mieszkańcy Caer Dour raz jeszcze spojrzeli na wątłą postać Falka Dantégo. W ich oczach próżno było szukać śladów litości i współczucia dla jego cierpienia. Zamiast tego narastało w nich przerażenie i zrodzona z niego nienawiść. Z ich ust dobyła się plątanina głosów, zmagali się z narastającą paniką, gorączkowo szukali wyjścia z sytuacji, obwiniali chłopaka za niepowodzenie rytuału.

      – Można by ściągnąć do miasta żołnierzy z ościennych regionów – zasugerował któryś mieszczanin.

      – Moglibyśmy rozdać broń ludziom – powiedział kolejny. – Walczyć w obronie naszych rodzin.

      – A gdybyśmy zaatakowali ich z klifów, zanim dotrą do miasteczka?

      Rumor przybrał entuzjastyczny ton, gdy mieszkańcy Caer Dour zaczęli prześcigać się w wymyślaniu sposobów na pokonanie ferockiej armii. Wciąż stojący na pomniku Bellius widocznie nabrał pewności siebie, rozmawiał teraz z możnymi, którzy przerzucali się pomysłami. Wydawał się tak napuszony i zadowolony z siebie, jakby nabrał przekonania, że on i jego szlachetni znajomkowie zdołają uchronić Caer Dour od zguby. Lecz mieszczanie nie słuchali go, sami napędzeni nadzieją, przeskakujący od pomysłu do sugestii. Wówczas nowa postać wstąpiła na pomnik.

      – Obywatele Caer Dour – zwrócił się do tłumu sir William Chevalier.

      Ciżba ucichła, ciekawa, co ma do powiedzenia królewski wysłannik, lecz jeśli spodziewali się pocieszenia i zagrzania do boju, zawiedli się. Emisariusz potoczył wzrokiem po zwróconych w jego stronę twarzach, a mieszczanie dostrzegli obecny w nich smutek.

      – Nie możecie z nimi walczyć – powiedział po długiej chwili.

      Niektórzy zjeżyli się, jakby rycerz podawał w wątpliwość ich umiejętności lub odwagę.

      – Nie możecie walczyć z armią demona – powtórzył Chevalier. – Nie bez maga bitewnego.

      – Możemy wystawić dwa tysiące żołnierzy – odparł Bellius. – O wiele więcej, jeśli rozdamy broń wszystkim mężczyznom, którzy mogą walczyć.

      Emisariusz westchnął z wysiłkiem.

      – A ilu z nich stawiło już czoła demonowi? – spytał. – Ilu walczyło z Opętanymi?

      Bellius prychnął i się odwrócił. W całym mieście zebrałaby się może garstka ludzi, którzy mieli jakieś doświadczenie w walce z Opętanymi. Samo wspomnienie o nich brzmiało jak zamierzchła historia, fragment opowieści zapisanej w jakiejś zmurszałej księdze, rozbudzone na nowo zagrożenie, które kiedyś przetoczyło się przez Beltane i Illicję – budzące przerażenie, lecz odległe i niezbyt realne, problem kogoś innego, nie nasz, mieszkańców Caer Dour. Valencja dopiero w ostatnich latach odczuła na własnej skórze efekty toczącej się gdzieś daleko wojny – gdy wyszczerbiła się tarcza, którą otoczyły ją inne królestwa.

      Emisariusz wolno pokiwał głową. Nie wydał osądu, nie było w nim lekceważenia ani pogardy, nie winił tych ludzi za ich niewinność.

      – Nie dotrzymacie im pola – powtórzył. – I jest za późno, żeby sprowadzić pomoc.

      – A więc co mamy robić? – spytał ktoś w tłumie.

      – Musicie uciekać. Uciekać