Mag bitewny. Księga 1. Peter A. Flannery

Читать онлайн.
Название Mag bitewny. Księga 1
Автор произведения Peter A. Flannery
Жанр Детективная фантастика
Серия
Издательство Детективная фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788379645329



Скачать книгу

      Jeszcze przez sekundę bestia stała wyprostowana z pazurami wrytymi w skraj Smoczego Kamienia, a potem światło w jej oczach zgasło. Gdy się zachwiała, jej potężne skrzydła przesunęły się w przód i otoczyły Dariusa, zamykając go w ostatnim uścisku. A potem smok i mag bitewny runęli w przepaść i wkrótce zniknęli Falkowi z oczu.

      10

       Ani jedna dusza

      

      Falko ledwie zdołał pokonać milę, nim zmógł go ból i przygięła do ziemi nieznośna płytkość oddechu. Osunął się na trakt. Idący za nim emisariusz schylił się, by dźwignąć go na nogi. Wziąwszy go w ramiona, sir William zdumiał się, jak niewiele waży ten wychudzony chłopak, choć ma prawie sześć stóp wzrostu. No cóż, tym lepiej, bo od miasteczka wciąż dzieliło ich kilka mil, a Morgan Saker narzucił bezlitosne tempo.

      Mag kipiał ze złości. Nie zauważył nawet, że Falko upadł. Gdyby to zależało tylko od niego, zostawiłby szlochającego i majaczącego chłopaka w Wichrowej Twierdzy. Albo nawet własnoręcznie zrzuciłby Falka z urwiska.

      – Czy zdajesz sobie sprawę, co zrobiłeś? – ryknął Morgan, trzymając chłopaka za ubranie nad skrajem Smoczego Kamienia, tak że jego pięt nie podpierało nic poza powietrzem. – Nie po to ocaliłem cię przed płomieniami, żebyś teraz zgubił nas wszystkich!

      Tylko Falko wiedział, że mag mówi o jego dzieciństwie, a nie o smoczym ogniu, który zagrażał mu tej nocy. Morgan wpił palce w jego tunikę, jakby ostatkiem sił powstrzymywał się przed posłaniem chłopaka w ślad za Dariusem. Falkiem targało tak druzgocące poczucie winy, że nie dbał o to, czy Saker to zrobi, czy też nie.

      – Ojcze! – zawołał Meredith. To było pierwsze słowo, jakie wypowiedział. – Ojcze – powtórzył, a żałobna nuta w jego głosie przebiła się do świadomości ogarniętego wściekłością Morgana.

      Mag warknął coś w odpowiedzi, szarpnął Falkiem i rzucił go na skałę. Następnie, nie zaszczyciwszy go już ani słowem, ruszył przed siebie, kierując się ku wyjściu z Wichrowej Twierdzy.

      – A co z nimi? – spytał jeden z magów.

      – Nie mamy czasu na umarłych. – Morgan nawet się nie odwrócił.

      Czarodzieje spojrzeli na emisariusza, ale wyraz jego twarzy był nie mniej zacięty i ponury.

      – Nie zdołamy im już pomóc – powiedział Chevalier. – Ale możemy jeszcze pomóc mieszkańcom Caer Dour.

      Z tymi słowy postawił Falka na nogi.

      – Możesz iść? – spytał i uznał, że tak, skoro chłopak utrzymywał się na nogach. Poprowadził go w kierunku stopni wiodących z amfiteatru na szlak, a inni nie mieli innego wyjścia, jak tylko podążyć za nimi.

      Szli teraz na złamanie karku stokiem Mont Noir. Było ciemno, w dole migotały tylko światła Caer Dour. Na przedmieściach czekał już na nich tłum mieszkańców, ale w miarę gdy wędrowcy się do nich zbliżali, wyczekiwanie widoczne na twarzach przechodziło w obawę, wręcz panikę. Ktoś dostrzegł wątłą postać w ramionach emisariusza, ktoś inny zauważył nieobecność Dariusa i dwóch innych magów. Było jasne, że coś poszło bardzo nie tak.

      – A gdzie Darius? – pytali.

      – Czy przywołał smoka?

      – Co się stało chłopcu?

      – Gdzie jest Darius?

      Morgan Saker ignorował pytania, a ludzie rozstąpili się, by przepuścić pochód. Dostrzegł kogoś w tłumie. Machnął ręką na żylastego mężczyznę.

      – Gdzie jest Bellius? – spytał, nawet nie zwalniając kroku.

      – W ogrodach – poinformował go zapytany. – Wyprawił przyjęcie na cześć Jarega.

      – Znajdź go – polecił mag. – Każ mu natychmiast spotkać się ze mną na placu. I powiedz, żeby przyprowadził ze sobą tylu szlachciców, ilu tylko znajdzie.

      Mężczyzna skrzywił się, słysząc śmiertelną powagę w głosie czarodzieja.

      – Szybko, człowieku! – warknął Morgan. – Biegnij, jakby cię demon gonił!

      Mężczyzna bez słowa pognał brukowaną ulicą. Tłum ciągnął się za magami na plac w centrum miasta. Minęli po drodze posiadłość Symeona, który zjawił się na progu, słysząc narastającą wrzawę tłumu. Za jego plecami pojawili się Malaki i Fossetta.

      – Falko! – zawołał Malaki, pochwyciwszy wzrokiem przyjaciela niesionego przez emisariusza.

      Wyrwał naprzód, ale Symeon wyciągnął rękę i osadził go w miejscu.

      – Co jest?

      – To drużyna przywoływacza – poinformował go Malaki. – Coś poszło nie tak. Falko jest chyba ranny.

      Fossetta również chciała pobiec do Falka, ale czekała, co powie pan domu. Mięśnie na szczęce Symeona drgnęły, pochylił głowę, jakby nie potrzebował pytać Morgana Sakera o to, jak potoczyły się sprawy na szczycie góry. Ale zaraz nabrał tchu i się wyprostował.

      – Fossetto – rzekł do gospodyni – znajdź Heçamedes. Powiedz jej, że potrzebujemy jej usług.

      – Chyba idą na plac – wydyszała Fossetta.

      Symeon potwierdził skinieniem.

      – Poproś, żeby nas tam znalazła, jeśli może.

      Gospodyni nie traciła nawet czasu, by zdjąć fartuch. Pomknęła po schodach i ruszyła brukowaną aleją, aż pochłonął ją cień zalegający między budynkami.

      Symeon położył rękę na ramieniu Malakiego.

      – Idziemy.

      Dogonili emisariusza dopiero na placu.

      – Ja go wezmę – powiedział Malaki, wyciągając rękę do Falka.

      – Potrzebny mu uzdrowiciel – odparł Chevalier.

      – Już tu idzie – uspokoił go Symeon.

      Malaki wziął przyjaciela w ramiona. Niekończący się potok ludzi szczelnie wypełniał plac.

      – Jest rozpalony – zmartwił się Malaki, gdy pokryte potem czoło przyjaciela zetknęło się z jego szyją. – Co się stało?

      Emisariusz nie odpowiedział, ale jego wymowne spojrzenie sprawiło, że Malaki zaczął się bardzo bać.

      Och, Falko, pomyślał. Coś ty zrobił?

      Blade policzki chudzielca były lepkie od potu i miały barwę popiołu. Karmazynowa wysypka, która zwykle kryła się za linią włosów, uwidoczniła się na jego czole i skroniach. Oddychał płytkimi zrywami, a skóra wokół ust miała sinoniebieską barwę. Malaki widział już przyjaciela w złym stanie, ale tak wycieńczonego jeszcze nigdy.

      Szybko, Heçamedes, błagał w duchu. Pospiesz się.

      Morgan Saker przemaszerował przez plac i wspiął się schodami na kamienne podwyższenie z fontannami w każdym kącie, będące pomnikiem poległych wojowników Caer Dour. Ludzie napierali ze wszystkich stron, domagając się wieści o wydarzeniach na górze, ale mag zbył ich machnięciem ręki. Saker nie powie nic, dopóki nie przyjdą Bellius i wysoko urodzeni.

      – Połóżcie go tutaj. – Emisariusz wskazał Malakiemu szerokie schody za jedną z fontann. Oderwał