Mag bitewny. Księga 1. Peter A. Flannery

Читать онлайн.
Название Mag bitewny. Księga 1
Автор произведения Peter A. Flannery
Жанр Детективная фантастика
Серия
Издательство Детективная фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788379645329



Скачать книгу

– ogłosił ten spośród marszałków, który wcześniej objaśniał zasady bitwy. – Pojedynek obłożony jest limitem czasowym. Jeśli po dwóch minutach pan de Vane wciąż będzie dzierżył swój miecz, zostanie ogłoszony zwycięzcą.

      Lud Caer Dour wstrzymał oddech.

      – Czy jesteście gotowi?

      Dwa skinienia głowami.

      Do cienkiej świecy przyłożono grubą, płomień przeskoczył z knota na knot.

      – Do ataku! – krzyknął rzecznik i dwaj mężczyźni rzucili się na siebie z taką szybkością, jakiej chyba nikt się po nich nie spodziewał.

      Pierwsze zetknięcie dwóch kling było tak prędkie i brutalne, iż Falko był pewien, że jest już po Malakim. Syn kowala był potężnym mężczyzną, lecz wciąż jeszcze bardzo młodym, ale w błędzie był ten, kto myślał, że może spodziewać się od emisariusza taryfy ulgowej.

      Sir William naparł naprzód, wyprowadzając serię potężnych ciosów. Malaki cofał się przed nimi tak szybko, że zebrany wokoło tłum musiał się przed nim rozstąpić, lecz nagle między jednym a drugim ciosem rozpędzonej klingi przeciwnika Malaki sam złożył się do ciosu. Zdawało się, że celuje w szyję Chevaliera, ale w ostatniej chwili jednym ruchem nadgarstka zmienił tor lotu ostrza, tak jakby chciał odrąbać mu nogę w kolanie.

      Każdy cios rozbijał się o pewny i niewzruszony blok, lecz mimo to surowa siła Malakiego zmusiła teraz emisariusza do cofnięcia się przed naporem. Krok za krokiem posuwał się w tył, a tłum otwierał się przed nim.

      Falko uśmiechnął się, tknięty nagłym przypływem satysfakcji. Malaki był w swoim żywiole i przez chwilę wyglądało na to, że zdobędzie przewagę. A potem emisariusz nagle zrobił krok w przód i wyszedł naprzeciw kolejnemu uderzeniu. Prysnęły iskry, gdy przyjął na miecz klingę młodszego mężczyzny. A potem, zanim Malaki zdołał rozplątać ostrza, emisariusz przekręcił swoją głownię na bok i z sykiem, jaki wydaje atakująca żmija, ześlizgnął się nią po głowni przeciwnika.

      Tłum zachłysnął się, widząc, jak Malaki chwieje się na nogach, walcząc o zachowanie równowagi, ale pierwsza próba rozbrojenia go, jaką podjął Chevalier, zawiodła. Malaki, wykorzystując swoją zaburzoną równowagę, naparł naprzód i wyprowadził cios, lecz emisariusz najwidoczniej tylko na to czekał. Gdy klingi zetknęły się ponownie, raz jeszcze wykonał skomplikowany ruch nadgarstkiem, chcąc wybić kowalowi miecz z dłoni.

      Falko wzdrygnął się, pewny, że tym razem broń przyjaciela wyląduje na piasku, ale tak się nie stało – palce wciąż pewnie obejmowały rękojeść. Malakiemu udało się zamarkować zwód, a to zaskoczyło emisariusza, który musiał odchylić się w tył. Ale robiąc to, zdołał zacisnąć dłoń na wielkiej ręce przeciwnika.

      Malaki znieruchomiał, gdy ostra stal spoczęła na pulsujących żyłach jego nadgarstka.

      Z tłumu podniósł się krzyk zaskoczenia, gdy dwaj wirujący po arenie wojownicy raptem zastygli w bezruchu. Wówczas emisariusz, który wciąż trzymał brzeszczot przy uwydatnionych wysiłkiem żyłach chłopaka, przyciągnął go do siebie i powiedział mu na ucho:

      – Nieźle walczyłeś, jak na kowala. – Znacząco poklepał jego nadgarstek ostrzem. – Ale to już koniec. Rzuć miecz!

      Falko zacisnął pięści i zawarł szczęki. Mógł tylko patrzeć, jak ostrze Malakiego opada w kierunku ziemi, tak samo jak jego pochylona w geście rezygnacji głowa. Prawie zamknął oczy, zawiedziony jak nigdy w życiu, gdy tymczasem Malaki raptem zacisnął mocniej palce na rękojeści i przyładował emisariuszowi z byka prosto w twarz.

      Tłum zawył w zdumieniu, gdy krew zbryzgała oblicze emisariusza, który zatoczył się w tył po potężnym ciosie. Miał złamany nos. Malaki zawirował, wykręcił się z uścisku przeciwnika i dał nura naprzód, gotowy do wznowienia walki. Jego niespodziewany atak głową wyraźnie wybił starszego mężczyznę z rytmu, a jednak gdy klinga Malakiego runęła z góry na spotkanie jego odsłoniętej głowy, jakimś cudem zdołał się zasłonić. Wciąż oddając kowalowi kolejne jardy areny, sparował następny atak, usiłując mruganiem pozbyć się spod powiek krwi i jaśniejących po uderzeniu gwiazd.

      Malaki parł naprzód, zdecydowany, by wykorzystać przewagę, ale emisariusz nagle stanął w miejscu i płynnie przeszedł do ofensywy. Przyskoczył do kowala, ciął z góry, ostrza zakleszczyły się i dwaj mężczyźni zaczęli się siłować, stojąc pewnie na rozstawionych nogach. Gwałtownym ruchem Chevalier zaburzył równowagę Malakiego, a potem z rozpędu przygrzmocił mu łokciem w usta. Chłopak odtoczył się w tył na miękkich nogach, plując krwią. Ciosy emisariusza spadły na niego jak stalowy grad.

      Falko nigdy jeszcze nie widział, by ktoś walczył tak szybko i tak nieustępliwie. Malaki zwiądł pod naporem uderzeń Chevaliera, ugiął się pod nimi jak pod niemożliwym do udźwignięcia ciężarem. Rozpaczliwie blokował uderzenia mocą samej chyba tylko desperacji. Pierwszy raz wydał się Falkowi słaby i przerażony. Emisariusz szedł za ciosem i nie przestał siec i rąbać, aż Malaki padł na kolana. Wreszcie Chevalier zatoczył mieczem szerokie koło i gdy zetknął go z klingą kowala, ta wyfrunęła z jego dłoni. Królewski wysłannik z zabójczą gracją sprowadził swoje ostrze w kierunku ziemi i zatrzymał jego czubek cal od szyi Malakiego.

      Młodzieniec nie mógł zrobić nic, jak tylko uklęknąć w obliczu porażki. To koniec. Przegrał.

      Falko wpatrywał się w niego wybałuszonymi oczami. Walka dobiegła końca, a tłum milczał. Żadnych wiwatów, żadnego aplauzu. Nikt nie wiedział, jak zareagować. Po prostu wszyscy chłonęli wzrokiem stojącego nad Malakim emisariusza, którego ostrze unosiło się nad ramieniem chłopaka, prawie dotykając jego szyi.

      W tym momencie marszałek odchrząknął taktownie, ściągając na siebie wszystkie spojrzenia.

      – Wybacz, panie – powiedział – ale... hm...

      – Co? – spytał sir William, nie odejmując spojrzenia od Malakiego.

      – Świeczka... Dwie minuty...

      Klinga wysłannika ani drgnęła, lecz jego spojrzenie przeniosło się na marszałka.

      – Rozbrojenie nastąpiło po czasie – wyjaśnił marszałek przepraszającym tonem. – Pojedynek zakończył się wygraną pana de Vane’a.

      Tłum zamarł w dzwoniącej w uszach, pełnej wyczekiwania ciszy, jakimś sposobem jeszcze cichszej niż ta, która zapadła przed chwilą. Widzowie czekali na to, co teraz zrobi emisariusz. Może spodziewali się pokazu oburzenia, może wstydu. Z pewnością jednak nie byli gotowi na śmiech, miękki, głęboki i serdeczny.

      Powoli sir William wyszedł z pozycji bojowej. Odjął miecz od szyi kowala i otarł rękawem zakrwawiony nos. A potem spojrzał na swojego przeciwnika i wyciągnął do niego rękę. Wciąż otumaniony pojedynkiem i trzęsący się z wysiłku Malaki przyjął uścisk, a emisariusz pomógł mu dźwignąć się na nogi. A później, ku wielkiej radości tłumu, ujął nadgarstek Malakiego i uniósł jego rękę wysoko w niebo.

      Teraz widzowie mogli wreszcie wiwatować – i skwapliwie skorzystali z tego prawa.

      Malaki rozglądał się wokoło cielęcym wzrokiem, lecz emisariusz okręcił go dookoła, tak by mógł przyjrzeć się wiwatującym na jego cześć tłumom. Wrzask długo nie ustawał, lecz gdy wreszcie ucichł, Chevalier wypuścił z palców nadgarstek chłopaka i cofnął się o krok, by na niego spojrzeć.

      – Musisz się jeszcze wiele nauczyć, Malaki de Vane – wyrzekł. – Ale jak na kogoś tak młodego, walczysz dobrze. Bardzo dobrze – powtórzył, unosząc rękę do złamanego nosa.

      Malaki wpatrywał się w jego zakrwawioną twarz, przerażony tym, co zrobił, lecz również głęboko rozradowany pochwałą